[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chyba z nadmiaru adrenaliny. Na pewno nie zasnę.
- O czym chcesz rozmawiać?
Lynn także trudno było oderwać się od niego. Cóż znaczy zmęczenie wobec
ekscytująco świeżej, magicznej więzi między nimi!
- Opowiedz mi coś o sobie, o swoim dzieciństwie. Bardzo jestem ciekawy.
Uczyniła zadość jego prośbie, snując długą opowieść. Kończyła ją z głową złożoną
na ramieniu kowboja, bezwiednie bawiąc się włoskami na jego nagiej piersi.
Trudno jednak stwierdzić jednoznacznie, że leżała z nim razem w łóżku - gdyż
przynajmniej jedną nogą dotykała podłogi.
- Teraz twoja kolej - powiedziała wreszcie. - Naprawdę dorastaliście z Owenem na
tym ranczu?
- Oczywiście. Czy okłamywałbym cię w takiej sprawie? - Delikatnie pogłaskał ją
po włosach. - Ależ z ciebie niedowiarek.
- No to mów, proszę. - Wyciągnęła się wygodniej, przygotowując do słuchania.
Zaczął opowiadać. Gdzieś chyba w połowie tej historii Lynn zasnęła, gdyż nagle
obudził ją przerazliwy dzwięk telefonu, który odezwał się tuż u wezgłowia łóżka.
Uniosła głowę, otrząsając się z resztek snu, i zerknęła na Jessa, który mrugając
nieprzytomnie, po omacku szukał dzwoniącego aparatu.
Wytropiwszy niesforny telefon, uciszył go, podnosząc po prostu słuchawkę do
ucha.
- Halo - odezwał się, po czym przez dłuższą chwilę słuchał bez słowa.
Lynn zdążyła przygładzić włosy i sprawdzić, czy wszystkie guziki u koszuli ma
zapięte, gdy nagle Jess poderwał się na łóżku z okrzykiem:
- Co takiego? Resztki snu opadły z niego w jednej sekundzie, a serce Lynn
skoczyło do gardła.
- Która godzina? - zapytał jeszcze Jess do słuchawki, po czym zawołał wielkim
głosem - Rany boskie! Zostały nam trzy godziny!
Nie, zadrżała Lynn, tylko nie to.
- Jak można się z tobą skontaktować? - sięgnął ręką do nocnego stolika,
wyławiając spośród zgromadzonych tam drobiazgów długopis.
Lynn próbowała podsunąć mu kartkę papieru, ale potrząsnąwszy przecząco głową,
zapisał podany numer na wierzchu dłoni.
- Przynajmniej go nie zgubię - wyjaśnił szeptem, zasłaniając mikrofon ręką. -
Odezwę się - zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
Początkowo w milczeniu wbił puste spojrzenie w przestrzeń przed sobą, po chwili
przeniósł wzrok na Lynn.
Wyczytała z jego twarzy złe nowiny, zanim nawet zdążył otworzyć usta.
- Wdarli się zgodnie z planem do siedziby sekty, gdzie zastali Uzdrowicieli
zgromadzanych w komplecie, wznoszących modły i wyśpiewujących hymny w
oczekiwaniu na pełen chwały koniec. Wyłapali ich jak szczury i przetrząsnęli
wszystkie zakamarki od piwnic po strychy. Na próżno - wielebnego Boba nie
znalezli.
- Która godzina? - zapytała Linn przerażona nowiną
- Szósta rano.
42
Jess wyciągnął rękę i krzywiąc się z bólu, zerwał przewody kroplówki, a potem
szybkim ruchem wyszarpnął z ramienia wenflon wraz z przytrzymującymi go
plastrami.
- Co ty wyprawiasz? - zdumiała się Lynn.
- A jak sądzisz? Wstaję.
- Powinieneś zawołać pielęgniarkę!
- Kochanie, nie mamy czasu. Czy nie słyszałaś, co mówiłem? Wielebnego Boba nie
znaleziono wśród rzeszy jego wiernych, co oznacza, że przebywa w jakimś innym,
nieznanym zakątku tego kraju czy innego. To dla niego bez różnicy - aby
detonować bomby; wystarczy mu dostęp do Intemetu.
- O mój Boże! - Zagrożenie wyrażone słowami nabrało przerazliwie realnych
kształtów.
- Otóż to - podsumował jej reakcję Jess. Puścił igłę, tak że zawisła na
plastikowym przewodzie i zalepił plastrem rankę na ramieniu, z której poleciała
krew. Zdjął nogi z łóżka i zasłaniając się prześcieradłem, rozejrzał się z
irytacją.
- Czy dasz wiarę? Nie mam nic do ubrania - sarknął, prychając.
- Dokąd się wybierasz? Przecież w pojedynkę i tak nie odnajdziesz wielebnego
Boba. - Lynn z wolna odzyskiwała zdolność trzezwego myślenia. - A FBI? A twoi
przyjaciele z ATF, służby bezpieczeństwa, CIA i cała reszta? Czy to nie ich
zadanie?
Wstał, okręcił się prześcieradłem w pasie i ruszył do drzwi.
- Wierz mi, ktoś z tej listy na pewno go prędzej czy pózniej dopadnie. To tylko
kwestia czasu.
Tylko że właśnie czasu nie mieli dość, Lynn zrozumiała ten drobny szczegół,
biegnąc za Jessem.
- Nie mam zamiaru nawet próbować tropić wielebnego Boba - rzucił przez ramię,
defilując przed oczami zdumionej dyżurnej pielęgniarki. Ledwie kobieta,
ochłonąwszy nieco, uświadomiła sobie, że owo półnagie zjawisko jest umykającym z
oddziału pacjentem, Jess rozpłynął się za zakrętem korytarza, zanim nawet
zdołała się poruszyć. Tam przypadł do wind i nacisnął guzik oznaczony strzałką
skierowaną do góry.
Umykając przed zaskoczoną pielęgniarką, Lynn pośpieszyła za nim.
- Skoro nie zamierzasz ścigać wielebnego Boba, co chcesz zrobić? - pytała
zdyszana.
- Jeżeli ładunki można zdetonować za pomocą komputera, wydaje się oczywiste, iż
w ten sam sposób można także zapobiec nieszczęściu. Trzeba tylko odgadnąć, jak.
Muszę koniecznie po rozmawiać z Theresą i Louisem i ustalić, czy przypadkiem nie
wiedzą czegoś, co nam pomoże znalezć klucz do tej zagadki.
- Przecież nie wiesz nawet, w których są pokojach - biadoliła Lynn. W tej samej
chwili drzwi windy zamknęły się, odcinając drogę pielęgniarce ścigającej dwoje
uciekinierów.
- Wiem, gdzie leży Louis, a Theresę znajdę, nie martw się. Podjechali dwa
piętra. Cichy dzwonek oznajmił im, że są na miejscu. Drzwi ledwie zaczęły się
rozsuwać, gdy kowboj wyskoczył z windy i pognał korytarzem. Lynn nie odstępowała
gu ani na krok.
W dyżurce Lynn dojrzała rozpartego swobodnie na krześle Martiego, popijającego
kawę i flirtującego z pielęgniarką. Kiedy Jess śmignął mu niespodziewanie przed [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl