by znalazł sobie kogoś, o kogo będzie mógł się trosz
czyć, na kim będzie mu zależało. Wybuchnął śmie
chem, powiedział Jackowi, że zgłupiał do reszty. A
w głębi ducha nie chciał ryzykować, nie chciał narażać
się na tak wielki ból, którego doświadczył jego ojciec.
A jednak leżał z Meg w ramionach, pozwalając, by
znalazła drogę do jego zamkniętego, cynicznego serca.
Krew zastygła mu w żyłach, kiedy uświadomił sobie,
jak chłodną umowę z nią zawarł. W zamian za swoje
nazwisko i opiekę poprosił o dzieci i dyskrecję. O nic
więcej. A ona przyjęła go na tych warunkach. Nie miał
najmniejszego prawa prosić o nic więcej. Nie był nawet
pewien, czy pragnie więcej. Nigdy nie czuł się tak po
zbawiony kontroli nad własnym życiem, a to doznanie
żadną miarą nie należało do przyjemnych. Był niczym
statek podczas burzy na pełnym morzu. Nie, najlepsze,
co lord Rutherford mógł zrobić, to wrócić do Londynu,
spróbować podjąć na nowo swe życie i pozwolić Meg,
by zbudowała swoje.
ROZDZIAA SIÓDMY
Dojechali do Londynu dopiero po dwóch dniach, bo
choć dwukółka mogłaby ten dystans pokonać w połowę
tego czasu, to powóz wlókł się niemiłosiernie. Poza tym
po nocy poślubnej Meg spała do pózna, a Marc nie za
mierzał jej budzić.
Ponieważ dzień zapowiadał się równie piękny jak
poprzedni, pomyślał więc, że miło byłoby po drodze
urządzić sobie piknik w porze lunchu. Coś mu mówiło,
że Meg będzie zadowolona, jeśli na razie nie będzie mu
siała się stykać z nieznajomymi. Ku swojej uldze do
wiedział się, że Winterbourne wyjechał z zajazdu
wczesnym rankiem. Nie miał pewności, czy zdołałby
zachować zimną krew i pozwolił temu skunksowi wy
nieść cało skórę, a już z pewnością nie życzył sobie
spotkania między nim a Meg.
Wyruszyli dwukółka tuż po jedenastej w tempie po
wozu wiozącego Burneta i bagaże. Meg była bardzo ci
cha, wręcz nieśmiała. Nic dziwnego, pomyślał z czu
łym rozbawieniem. Z natury nie była zbyt gadatliwa,
a co dopiero po tak niezwykłej nocy...
Ponieważ Meg dość pózno zjadła śniadanie, na pik-
nik zatrzymali się dopiero po drugiej. Zjechali na dróżkę
otoczoną wysokim żywopłotem i rozłożyli pled pod
brzozą. Burnet, który dotychczas zachowywał stosow
ny dystans, okazał się miłym towarzyszem. Służył
u Marcusa od lat, dlatego skorzystał z okazji do wygło
szenia mowy, po czym życzył młodej żonie swego pana
dużo szczęścia i wzniósł toast lemoniadą.
- Zdrowie pięknej panny młodej, milady! Z naj
lepszymi życzeniami! - zakończył wesoło i spełnił
toast.
Meg zarumieniła się i nieśmiało wyjąkała słowa po
dziękowania. Myślała, że służący Marca będą patrzeć na
nią z góry, tymczasem szczera życzliwość Burneta dowo
dziła, że zdobyła przynajmniej jednego przyjaciela.
Marcus zaklaskał leniwie i powiedział z udawaną
powagÄ…:
- Dziękuję ci, Burnet, za twoją aprobatę. Ale po
wiedz mi coś! Czy ja nie zasługuję na twoje życzenia?
Burnet uśmiechnął się szeroko, bez śladu skruchy.
- Cóż, sir, jeśli teraz nie jest pan szczęśliwy, nigdy
pan nie będzie. Z przyjemnością panu pogratuluję, prze
cież dostał pan... milady, proszę o wybaczenie...
o wiele więcej, niż zasłużył.
Marcus roześmiał się.
- Cieszę się, że pozwalasz sobie na taką szczerość
tylko wówczas, kiedy reszta służby nie może tego sły
szeć. Dziękuję, Burnet. - Odwrócił się do Meg, która
chichotała jak szalona. Serce podskoczyło mu, kiedy
znów ujrzał radość w jej oczach. - Oto rodzaj niesub
ordynacji, z którą muszę się godzić, moja lady Ruther-
ford. Liczę na to, że zmienisz moje nieposłuszne sługi
nie do poznania.
Ponieważ po lunchu Meg zrobiła się śpiąca, zgodziła
się dalszą część drogi odbyć w powozie.
- Możesz zwinąć się na siedzeniu i zdrzemnąć - tłu
maczył Marcus. - Przed nami jeszcze trzy godziny jaz
dy, zanim dotrzemy do gospody, w której mamy spę
dzić noc.
- Ale...
Utkwił w niej wzrok i z udawaną surowością za
znaczył:
- Wyraznie pamiętam, że wczoraj rano przysięgałaś
mi posłuszeństwo, natomiast z kolei ja próbuję się
o ciebie troszczyć. -1 dodał czule: - Meg, po drzemce
w powozie poczujesz siÄ™ o wiele lepiej.
Jego troska wprawiła ją w zakłopotanie.
- Marc, nie jestem taka słaba, jak myślisz, ale skoro
sprawi ci to przyjemność...
- Nie, nie sprawi. Lubię podróżować w twoim towa
rzystwie, ale zrezygnujÄ™ z niego na jakiÅ› czas, bym tym
bardziej mógł się nim cieszyć w nocy. - Szelmowsko
się uśmiechnął i musnął palcem z nagła pokraśniały po
liczek Meg. Ta niewinna pieszczota tak bardzo na niÄ…
podziałała, że młoda małżonka szybko przystała na sa
motnÄ… jazdÄ™ w powozie.
Gdy ruszyli w drogÄ™, Meg, usadowiona wygodnie
w dużym pojezdzie, próbowała uporządkować rozbie
gane myśli i chaotyczne uczucia. Od początku wiedzia
ła, że małżeństwo z Markiem może okazać się niebez
pieczne. Mimo że czasami porażał chłodem, potrafił
być czarujący i miły, a wówczas me sposób było mu sie
oprzeć. Nie spodziewała się jednak, że podda się mu tak
szybko i bez reszty.
Nie chodziło tylko o sztukę miłości, ale również, czy
też przede wszystkim, o czułość Marca i pełne współ
czucia zrozumienie. Gdyby nie posiadł jej ostatniej no
cy, i tak by go kochała. Problem, z którym teraz przy
szło jej się zmierzyć, był innego rodzaju. Fizyczna bli
skość sprawiła, że trudniej jej będzie ukrywać prawdzi
we uczucia, a przecież mąż nie chciał jej miłości i sam
nie zamierzał pokochać. Wyraził to całkiem jasno. %7ład
ne z nich nie powinno rościć sobie pretensji do uczuć
współmałżonka. Taka umowa... a przecież ona już za
żądała od niego tak wiele. Od teraz będzie musiała ra
dzić sobie samą.
Rzeczywiście, była w o wiele lepszej sytuacji niż do
niedawna. Miała miłego męża, pozycję w świecie i dom.
Jeśli Bóg pozwoli, urodzi dzieci i obdarzy je miłością.
Dreszcz przeszedł przez nią, kiedy pomyślała, dzięki cze
mu te dzieci pojawią się na świecie. Powinna dziękować
Bogu, nie zaś smucić się tylko dlatego, że jednego nie bę
dzie miała nigdy. Wiedziała o tym niebezpieczeństwie
i zgodziła się. Tyle że przez swój brak doświadczenia nie
zdawała sobie sprawy, jak bardzo będzie ją to bolało.
Lecz Marcus nie może się o tym nigdy dowiedzieć.
Będzie pilnie strzegła swego sekretu. Może bogate ży
cie towarzyskie ułatwi jej ukrycie miłości. Wiele sły
szała o nowoczesnych małżeństwach, gdzie mąż i żona
żyją swoim życiem, mają własne sprawy, własne grono
przyjaciół, a także nawiązują romanse. Wzdrygnęła się
na tę ostatnią myśl. Nigdy nie byłaby w stanie zmusić
się do tego, i bardzo by ją bolało, gdyby Marcus miał
kochankÄ™.
Po policzku spłynęła jej łza. Zgodziła się na taki
układ, będzie więc musiała udawać, że nie ma nic prze
ciwko temu. Ułoży sobie życie w taki sposób, jak tego
od niej oczekiwał. Może kiedy przyjdą na świat dzieci,
przez większość roku będzie przebywała na wsi, nie
wiedząc, co robi jej mąż... Marne pocieszenie. Meg je
szcze bardziej posmutniała.
Położyła się na siedzeniu i nakryła podróżnym ple
dem. Może rzeczywiście powinna się teraz zdrzemnąć.
Z pewnością nie chciała, by Marcus uznał, że jest zbyt
zmęczona, aby iść z nim do łóżka.
Nocą, leżąc wyczerpana w jego objęciach, zastana
wiała się, czy nie powinna wypoczywać każdego popo
łudnia. Tym razem nie odczuła żadnego bólu, tylko sza
lone podniecenie, kiedy mocne ciało męża połączyło się
z jej ciałem i czule wzięło je w posiadanie. Marc zachę [ Pobierz całość w formacie PDF ]