Marysiu, mamy kłopoty słyszę głos Anki, który brzmi inaczej niż zwykle.
A może ja nadal śnię? Rzucam okiem na zegarek dochodzi trzecia. Miała
zadzwonić dopiero rano.
Co się stało?
Nie, nic takiego. Jestem u cioci Róży, gdzie pojechałam po wyjściu od ciebie,
żeby poczekać na filatelistę.
Słyszę w słuchawce dziwny jęk.
Byłaś z nim umówiona?
Obudz się wreszcie i przestań zadawać głupie pytania.
Milknie na dłuższą chwilę, po czym mówi:
Musisz tutaj koniecznie przyjechać, bo&
Bo co?
Chcę ją namówić, żeby przełożyła nasze spotkanie na bardziej ludzką porę, ale
już się rozłączyła i nie odbiera moich telefonów. Piękne metody. Nie ma rady, trzeba
jechać, skoro to takie pilne. Może Anka znalazła jeszcze jeden klaser? Szczerze mówiąc,
wolałabym się wyspać, niż mieć kolejny milion.
Kiedy wchodzę do mieszkania cioci, Anka sztywno siedzi w fotelu.
Co się dzieje?
Jestem przykuta do fotela.
Sparaliżowało cię?
Można tak powiedzieć.
Zadzwonię po&
W tym momencie za moimi plecami rozlega się męski głos:
Nigdzie nie zadzwonisz. Przynajmniej w tej chwili.
Odwracam się i widzę przed sobą obcego mężczyznę z brodą, w ciemnych
okularach i, niestety, z pistoletem w dłoni. Mam ochotę rzucić jakiś dowcip, bo w ogóle
nie wierzę w to, co się dzieje, ani w to, że ktoś może zabić drugiego człowieka, kiedy
brodacz podchodzi do Anki i przykłada jej lufę do skroni.
Czy to filatelista? pytam.
Aha odpowiada, a brodacz, odbezpieczając broń, zwraca się do niej:
A teraz szybciutko powiedz koleżance, jaką mamy do niej prośbę.
Otóż zaczyna Anka, patrząc na mnie świdrującym wzrokiem, co zapewne jest
sygnałem, żebym nie palnęła jakiegoś głupstwa pan oczywiście chciałby wiedzieć,
gdzie jest walizka cioci.
Jaka walizka? pytam zdziwiona, bo myślałam, że chodzi o znaczki, i właśnie
zastanawiałam się, czy lepiej powiedzieć prawdę, czy skłamać.
Facet traci cierpliwość, sądząc, że gramy na zwłokę.
Pomarańczowa, ze skóry mówi.
Ale ona mi się tylko śniła odpowiadam, jeszcze bardziej zdziwiona, że ktoś
zna mój sen, którego nikomu nie opowiadałam.
A jak ci powiem, że ktoś teraz jest u twojej mamusi i czeka na sygnał ode mnie,
to sobie przypomnisz?
Dopiero w tej chwili uświadamiam sobie, że to nie przelewki.
Kto jest u mojej mamy i po co?
Oddasz walizkę, a wtedy on zmywa się stamtąd, a ja stąd i czołem pieśni.
A jeśli jej nie znajdę?
Będzie po ptakach.
Znaczy się albo czołem pieśni , albo tamten zabije moją mamę, ten zabije nas,
czyli po ptakach .
No to szukam! wykrzykuję i zaczynam miotać się po mieszkaniu cioci, nie
wiedząc, od czego zacząć.
Musisz wiedzieć, gdzie jest!
Przysięgam, że nie wiem, nigdy nie grzebałam w jej rzeczach. Dopiero dzisiaj
miałyśmy zamiar posprzątać.
Facet rozgląda się po mieszkaniu i warczy:
Przecież jest posprzątane.
Tylko połowicznie.
Masz pół godziny mówi spokojnie a potem&
Wiem, po ptakach .
No to na co czekasz, migiem, i po kolei, bez chaosu.
Trzeba przyznać, że jest całkiem uczynny, bo pomaga mi jak może, czasem
podstawi krzesełko, czasem przystawi lufę, i coraz bardziej się denerwuje, co rusz
patrząc na zegarek. A ja, z udręczoną twarzą matki przed oczyma, przemieniona w
demona poszukiwań, robię prawdziwy ubecki kipisz w mieszkaniu cioci Róży. To
przecież malutkie mieszkanko, niemożliwe, żebym nie mogła znalezć w nim ogromnej,
ciężkiej walizki z kosztownościami. Już, już mam zamiar powiedzieć brodaczowi, że
widocznie przez przypadek znalazł się w moim śnie i błędnie uznał, że ta walizka
naprawdę istnieje, gdy słyszę z ust Anki, które brodacz tymczasem zakneblował, mówiąc,
że ma niewyparzony język, rozpaczliwe jęki. Patrzę na nią. Chryste, może ona się dusi.
Wreszcie dociera do mnie, że, wytrzeszczonymi oczami na coś pokazuje. Patrzę w
tamtym kierunku i w końcu dostrzegam coś, czego nigdy dotąd nie zauważyłam. Nad
drzwiami między pokojem a przedpokoikiem wisi obraz, któremu nigdy się nie
przyjrzałam, jest piękny, ale straszny: to jeden z fresków Goi z cyklu Czarnych
obrazów . Ciocia, która studiowała historię sztuki, uwielbiała Goyę i twierdziła, że działa
na nią kojąco. Ale nie obraz jest dziwny, tylko to, że kiedy patrzy się na niego spod okna,
wyraznie widać, że sufit w przedpokoju jest obniżony w stosunku do sufitu w pokoju.
Szybko wskakuję na krzesło i zdejmuję Goyę, ale pod spodem jest ściana nie, widać
dwie pionowe szpary, a zatem płyta, chyba z gipsu. Mam jeszcze pięć minut, zdążę, ale
nie mogę dosięgnąć, brodacz usłużnie podaje mi drabinkę. Zdejmuję płytę. Jest! Niestety,
to nie waliza, tylko walizeczka, ale rzeczywiście pomarańczowa, ze skóry, takiej samej
jak moja torebka, którą dostałam od cioci.
Widzę ulgę na twarzy brodacza, a nawet cień uśmiechu.
Nada się? pytam z nadzieją.
Jeszcze jak. I dawaj kluczyk.
Nie mam.
Chyba mi wierzy, bo znów patrząc na zegarek, macha ręką i mówi rozkazująco:
A teraz zamknij się i siadaj na krześle.
Już dawno nie byłam taka posłuszna, z kłótliwej i złośliwej osoby w niecałą
godzinę przeobraziłam się w potulnego baranka, który bez protestów daje się przywiązać
do krzesła sznurem do bielizny i zakneblować, i który w dodatku cieszy się z takiego
obrotu spraw, bo nie związuje się kogoś, kogo chce się zabić.
Pożyczam sobie wasze telefony mówi filatelista. I na wszelki wypadek
zamknę drzwi. A z przedpokoju jeszcze informuje: Na klucz, żebyście czuły się
bezpieczne. Straszne mamy czasy. A pistolet nie był naładowany.
Wychodzi, lecz po kilku sekundach słyszymy jeszcze:
Współczuję waszym mężom. [ Pobierz całość w formacie PDF ]