Polgaro, może nie wystarczyć, by życie mu ocalić.
Potrzebuje spokoju odparła. Spróbuj go tak nie denerwować.
Odjadę zatem poza zasięg jego spojrzenia postanowił Mandorallen. Choć
nie jest to moją winą, widok mój jest mu nienawistny i zaiste pobudza go do niezdro-
wego gniewu.
Popędził swego rumaka, póki nie znalazł się w sporej odległości przed kolumną.
Czy oni wszyscy tak mówią? spytał lekko poirytowany Garion. Te wszyst-
kie zaiste , albowiem i podobne?
52
Mimbraci mają skłonność do bardzo formalnych zachowań wyjaśniła ciocia
Pol. Przyzwyczaisz się.
Uważam, że to brzmi głupio mruknął Garion, z niechęcią spoglądając za
rycerzem.
Przykład dobrych manier na pewno ci nie zaszkodzi, kochanie.
Jechali przez ociekającą deszczem puszczę, aż wreszcie wieczór zapadł wśród
drzew.
Ciociu Pol odezwał się Garion.
Tak, skarbie?
O co chodziło temu Grolimowi, kiedy mówił to wszystko o tobie i Toraku?
To coś, co powiedział kiedyś Torak, kiedy był rozwścieczony. Grolimowie po-
traktowali to poważnie.
Szczelniej otuliła się płaszczem.
Martwisz się tym?
Niespecjalnie.
A to Proroctwo, o którym wspominał Grolim? Nic nie zrozumiałem. Słowo
Proroctwo z jakiegoś powodu poruszyło głęboko ukrytą strunę.
Kodeks Mriński odparła. To bardzo stara wersja i pismo jest prawie nie-
czytelne. Mówi o towarzyszach: niedzwiedz, szczur, człowiek, który będzie żył dwa
razy. Tylko ta wersja o nich wspomina. Nikt nie wie na pewno, czy to cokolwiek ozna-
cza.
Dziadek uważa, że tak.
Twój dziadek ma czasem dość dziwne poglądy. Rzeczy stare robią na nim wra-
żenie. Pewnie dlatego, że sam jest taki stary.
Garion chciał ją zapytać o to Proroctwo, istniejące w więcej niż jednej wersji, ale
właśnie jęknął Lelldorin i oboje natychmiast poświęcili mu całą uwagę.
Wkrótce potem dotarli do tolnedrańskiego zajazdu o grubych ścianach i dachu
z czerwonej dachówki. Ciocia Pol dopilnowała, by umieścić Lelldorina w ciepłym
pokoju i spędziła noc przy jego łóżku. Zmartwiony Garion z dziesięć razy przecho-
dził nocą w samych pończochach mrocznym korytarzem, by sprawdzić, jak się czuje
przyjaciel. Jednak stan chłopca nie ulegał zmianie.
Przed świtem ustał deszcz. Wyruszyli o szarym poranku. Mandorallen wciąż jechał
spory kawałek przed wszystkimi do chwili, kiedy dotarli na skraj puszczy i zoba-
czyli przed sobą szeroką przestrzeń centralnej równiny Arendii, porośniętej pod koniec
zimy ciemnobrązową, zeschłą trawą. Rycerz zatrzymał się tam i czekał za nich zasę-
piony.
Jakieś kłopoty? zapytał Silk.
Mandorallen wskazał słup czarnego dymu, wznoszący się z punktu oddalonego
o kilka mil.
Co to? szczurza twarz Silka wyrażała zdziwienie.
Dym w Arendii jedno tylko może oznaczać odparł rycerz, wkładając swój
ozdobiony pióropuszem hełm. Czekajcie tu, drodzy przyjaciele. Zbadam tę sprawę,
choć obawiam się najgorszego.
Spiął rumaka ostrogami i ruszył cwałem.
Czekaj! wrzasnął Barak, lecz Mandorallen jechał dalej, nie zważając na wo-
łanie. Co za dureń złościł się wielki Cherek. Lepiej, żebym mu towarzyszył,
gdyby były jakieś kłopoty.
To niepotrzebne odezwał się słabym głosem Lelldorin ze swej lektyki.
Nawet cała armia nie ośmieli się stanąć mu na drodze.
Myślałem, że go nie lubisz. Barak był trochę zdziwiony.
53
Nie lubię przyznał Lelldorin. Ale to człowiek, który budzi lęk w całej
Arendii. Nawet w Asturii słyszeliśmy o sir Mandorallenie. Nikt przy zdrowych zmy-
słach nie spróbuje stawić mu czoła.
Cofnęli się pod osłonę drzew i czekali na rycerza. Gdy wrócił, twarz miał zagnie-
waną.
Tak jak się lękałem oznajmił. Wojna szaleje na naszej drodze. Bezsen-
sowna wojna, jako że walczący baronowie są krewniakami i najlepszymi z przyjaciół.
Możemy ich ominąć? zapytał Silk.
Niestety, księże Kheldarze. Ich konflikt tak szeroko sięga, że powstrzyma nas,
chyba że przejedziemy dziesięć mil. Muszę więc, jak konkluduję, wykupić nasze przej-
ście.
Sądzisz, że wezmą pieniądze i pozwolą nam przejechać? Durnik miał pewne
wątpliwości.
W Arendii inne są sposoby wnoszenia opłat, cny Durniku odparł Mandoral-
len. Czy uczynisz mi tę przysługę i zdobędziesz sześć lub osiem twardych tyczek,
długich na stóp jakieś dwadzieścia, a u nasady grubych jak mój nadgarstek?
Naturalnie. Durnik sięgnął po topór.
Co właściwie zamierzasz? zadudnił Barak.
Wyzwę ich wyjaśnił spokojnie Mandorallen. Pojedynczo albo razem. %7ła-
den prawdziwy rycerz nie odrzuci mego wyzwania, jeśli tchórzem nikczemnym nie
chce być nazwany. Azali, panie, zechcesz być mym sekundantem i zanieść im wyzwa-
nie?
A jeśli przegrasz? powątpiewał Silk.
Przegram? Mandorallen był zaszokowany. Ja? Przegram?
Mniejsza z tym ustąpił Silk.
Zanim Durnik powrócił z tykami, Mandorallen dociągnął rozmaite rzemienie pod
pancerzem. Potem chwycił jedną z nich i wskoczył na siodło. Z Barakiem u boku
ruszyli dziarskim kłusem, prowadząc grupę w kierunku słupa dymu.
Czy to naprawdę konieczne, ojcze? zapytała ciocia Pol.
Musimy się przedostać, Pol. Nie martw się. Mandorallen wie, co robi.
Po kilku milach dotarli na szczyt wzgórza i popatrzyli w dół, na bitwę. Dwa posęp-
ne, mroczne zamki spoglądały na siebie ponad szeroką doliną, a kilka wiosek rozłoży-
ło się na równinie po obu stronach traktu. Najbliższa z nich stała w ogniu. Ogromny
słup gęstego dymu unosił się w niebo, a na drodze chłopi uzbrojeni w kosy i widły
atakowali się z jakąś bezmyślną zaciętością. W pewnej odległości pikinierzy szyko-
wali się do szarży, a w powietrzu aż gęsto było od strzał. Z dwóch przeciwległych
wzgórz obserwowały starcie oddziały rycerzy z kolorowymi proporcami na czubkach
lanc. Wielkie maszyny oblężnicze wyrzucały w powietrze ciężkie głazy, które spadały
na walczących, miażdżąc o ile Garion mógł to ocenić zarówno sprzymierzeńców
jak wrogów. Cała dolina usiana była ciałami zabitych i konających.
Głupie mruknął ponuro Wilk.
Nikt, kogo znam, nie zarzucał Arendom rozsądku zauważył Silk.
Mandorallen przycisnął róg do ust i zadął ogłuszająco. Bitwa przycichła, gdyż chło-
pi i żołnierze przerwali walkę, by na niego popatrzeć. Zagrał jeszcze raz, i znowu,
a każda nuta sama w sobie była wyzwaniem. Obie grupy rycerzy ruszyły galopem
przez wysoką do kolan pożółkłą trawę, by zbadać, co się dzieje. Mandorallen spojrzał
na Baraka.
Jeśli zechcesz, panie poprosił uprzejmie przekaż me wyzwanie, gdy tylko
się zbliżą.
Barak wzruszył ramionami.
54
To twoja skóra mruknął.
Zmierzył wzrokiem najeżdżających rycerzy i ryknął wielkim głosem:
Sir Mandorallen, baron Vo Mandor, pragnie rozrywki oznajmił. Byłby
zachwycony, gdyby każdy z waszych oddziałów wybrał najlepszego spośród siebie,
by ten stanął w szranki. Jeśli jednak jesteście tak tchórzliwymi psami, że brak wam
odwagi do rycerskiego starcia, zaprzestańcie swych burd i odstąpcie, by lepsi od was
mogli przejechać.
Pięknie powiedziane, lordzie Baraku przyznał z podziwem Mandorallen.
Zawsze umiałem ładnie przemawiać odparł skromnie Barak.
Obie grupy rycerzy ostrożnie podjechały bliżej.
To hańba, szlachetni panowie zganił ich Mandorallen. Nie przyniesie wam
honoru ta nieszczęsna walka. Sir Derigenie, co było powodem niezgody? [ Pobierz całość w formacie PDF ]