Powstrzymując uśmiech Courtney odparła: - Nic mi się
nie stanie, Brownie.
Rzuciwszy w kierunku Denvera jeszcze jedno ostre
spojrzenie Brownie wróciła do budynku pozostawiając jednak,
tak jak mówiła, otwarte drzwi ślizgowe.
Zawarłszy już przyjazń z psem, Denver położył dłoń na
jego głowie i jego wzrok spoczął na kobiecie w basenie. Stała
w wodzie sięgającej jej pod żebra. Dolna część ciała była
ukryta, ale między błyszczącym staniczkiem okrywającym jej
piersi a widocznym niżej trójkątnym kawałkiem materiału
mógł dojrzeć jej nagie ciało.
Zacisnął palce na sierści zwierzęcia czując bolesny skurcz
swego ciała. Pragnął pogładzić ręką jej śliską skórę, poczuć
jędrność i kształty jej ciała. Zazdrościł teraz tej wodzie, która
miała przywilej, by to nagie ciało pieścić.
Usiłując skoncentrować się na czymś innym niż na myśli o
tym, aby zrzucić ubranie i wskoczyć do basenu, do niej, rzekł:
- Widzę, że nie muszę się o ciebie martwić. Masz dwie istoty,
które doskonale cię chronią.
Uśmiechnęła się. - Brownie jest przyjaciółką rodziny, od
kiedy sięgam pamięcią.
- Czy ona tu z tobą mieszka?
- Tak. Pilnuje, żeby dom nie zamienił się w zakurzoną
stertę śmieci, i przyrządza większość naszych posiłków.
Patrzyła, jak rozglądał się wokoło lustrując otoczenie
basenu a pózniej sam budynek. Jako doświadczony
budowlaniec był w stanie podać niemal dokładną cenę
budynku i całej posiadłości. Nie byłby pierwszą osobą
zastanawiającą się nad tym, jakim cudem potrafi ona utrzymać
tak kosztowny dom z nauczycielskiej pensji. Prawdopodobnie
sądził, że to matka łoży na ten dom.
- To dom mojego ojca - powiedziała, nie wiedząc,
dlaczego właściwie się przed nim tłumaczy.
- Wcale nie pytałem.
- Owszem, pytałeś. Tyle że nie głośno. Nie ma znów tak
wielu nauczycieli mających takie duże siedziby z basenem i z
gospodynią. Byłoby dziwne, gdybyś nie zastanawiał się nad
tym, jak mnie na to stać.
- Nie ma znów tak wiele nauczycielek, których matka jest
gwiazdą estrady.
- To prawda, ale to ojciec kupił ten dom, a nie matka.
Przechylił na bok głowę uważnie taksując dziewczynę
wzrokiem. - Trudno sobie wyobrazić ciebie jako córkę
Randalla Caine. Z tego, co o nim czytałem, wiem, że na
śniadanie obgryza własne paznokcie, a zrobienie dobrego
interesu jest dla niego jak strzelenie palcami.
- Nie powinieneś brać na serio wszystkiego, co czytasz w
gazetach. Gdyby wierzyć jednemu z magazynów
rozrywkowych, moja matka wychodziła za mąż sześć razy. A
w rzeczywistości miała trzech mężów. A skoro już mówimy o
mojej matce, to mam chyba rację sądząc, że to ona dała ci mój
adres?
- Tak, masz rację. Poinstruowała mnie nawet, jak
dojechać.
Przyczyną irytacji Courtney nie była jedynie matka, która
nagle z taką łatwością zdradzała jej miejsce pobytu. Miała
problem. Nie mogła stać w tym basenie w nieskończoność.
Słońce zniknęło za chmurami i powietrze momentalnie
ochłodziło się. Dłuższe pozostawanie w basenie wyglądałoby
dziwacznie, ale przecież istniał lepszy sposób na
przedstawienie mu swej ułomności.
Zdecydowała się grać na zwłokę, dopóki nie wymyśli, jak
poruszyć ten temat. - Nie musiałeś tu dzisiaj przychodzić.
Powiedziałam, że wyślę te materiały.
Gładził szorstką sierść psa. Nie spuszczał z dziewczyny
oczu. - Nie przyszedłem dlatego, że musiałem. Przyszedłem,
bo chciałem cię zobaczyć.
- Denver... - zaczęła pośpiesznie - nie sądzę, że to dobry
pomysł, byśmy nawiązali zażyłe kontakty. Za pózno na takie
ostrzeżenie, pomyślał szaleńczo Denver. Dwa kroki i był już
przy krawędzi basenu.
Kucnął, by znalezć się na jej poziomie. - Dlaczego nie?
Usiłowała wymyśleć jakiś sensownie brzmiący powód. -
Nie mamy ze sobą wiele wspólnego.
Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do niej rękę. -
Dlaczego wreszcie nie wyjdziesz z tej wody. Pokażę ci, jak
wiele mamy wspólnego.
Po ciemniejszym niebie przetoczył się grom. Spojrzała w
górę. - Wygląda na to, że będzie padać. Dlaczego nie
wchodzisz do domu? Za minutę do ciebie przyjdę.
Nadal wyciągał do niej rękę. - Czy mama nigdy ci nie
mówiła, że sterczeć w basenie podczas burzy to kiepski
pomysł?
Wokół niej krople deszczu tworzyły na powierzchni wody
małe kółeczka. Powietrze wibrowało od rozlegających się
coraz częściej grzmotów. Zrezygnowana, zbliżyła się do
krawędzi basenu. Nie zwracając uwagi na wyciągnięta do niej
rękę wynurzyła się z wody i usiadła na brzegu. - Beau! -
zawołała do psa. - Aport!
Najpierw husky przyniósł bluzkę i rzucił ją obok niej na
cemencie, następnie wrócił do leżaka po klamrę. Czuła na
sobie wzrok Denvera, kiedy wsuwała stopę w wysoki but,
przymocowany do metalowej klamry. Zapięła wokół nogi
skórzane rzemyki.
Mijały sekundy, deszcz stawał się coraz intensywniejszy,
ale Denver nie uczynił ani jednego kroku w kierunku
budynku. Stał kilka stóp od niej nie proponując żadnej
pomocy. Patrzył bez słowa, jak położyła rękę na karku psa i [ Pobierz całość w formacie PDF ]