Johnny'emu Daisy. Miała wrażenie, że wokół niej wali się cały świat.
Aresztowany za oszustwo", oświadczył Ben o człowieku, w
którym, według wszelkich oznak, Daisy zakochała się po uszy.
Annabelle spryskała twarz zimną wodą i całym sercem żałowała,
że była taka ostra w stosunku do Bena. Być może on potrafiłby się
zorientować, co robić z tym galimatiasem.
Ostra, to łagodnie powiedziane. Była po prostu wstrętna. I to nie z
powodu Daisy pragnęła Bena - pragnęła go dla siebie.
Raz już poszłaś za głosem serca i gorzko tego żałowałaś. Ben jest
nieodpowiedzialny. Nigdy by z tego nic nie wyszło, wiesz o tym.
Oparła się o ścianę. Rezultaty kontroli nadejdą w ciągu tygodnia. I
gdy wykażą, że Johnny rzeczywiście oszukiwał firmę, będzie musiała
powiedzieć Daisy prawdę.
Wściekłość Bena nikła, w miarę jak mijały dni i żadne wiadomości
od Annabelle nie nadchodziły. Nawet włączył ten cholerny telefon,
ale aparat po prostu stał w kącie, cichy i złośliwy.
Po kilku ostrzejszych wymianach zdań przyjaciele zostawili go w
spokoju. Jason też powinien zniknąć, ale wyglądało na to, że chłopak
kręci się pod nogami dwadzieścia cztery godziny na dobę, akurat
wtedy, kiedy Ben wolałby być sam.
Dziś Jason robił wszystkie głupie rzeczy, jakie robią chłopcy, gdy
122
RS
postanowią być dokuczliwymi.
- Jase, mówiłem ci, żebyś ściszył to radio. Nie słyszę własnych
myśli.
Ben rozgniewał się na chłopaka. Z czoła płynął mu pot. Jason z
buntowniczym, złym spojrzeniem ściszył trochę radio.
- Jezu, Ben, to Hammer. To rap i musi być głośny. Gdzie dotąd
żyłeś?
- Zcisz je albo je wyłączę.
- Jak to jest, że nie robisz już nic fajnego? Obiecałeś, że kiedyś
pójdziemy na ryby. Lato już prawie przeszło.
Narzekania chłopca rozstrajały Benowi nerwy.
- Mówiłem ci, że mam coś innego do roboty.
Ben uznał dzisiejszego ranka, że najlepszym lekarstwem na
bezsenność będzie wyczerpanie fizyczne, zaczął wiec poszerzać
zagrodę dla lam, przygotowując ją na przyjęcie zakupionych alpak.
Jason miał mu pomagać dzwigać słupy zwalone na stos przy
garażu. Przez czterdzieści minut udało mu się przydzwigać dwa.
Uskarżał się na gorąco, musiał się napić, iść do toalety. Pod nosem
burczał coś o Benie, poganiaczu niewolników.
Ogólnie mówiąc, chłopak był dokuczliwy i niewielki zapas
cierpliwości Bena szybko się wyczerpywał.
- Przynieś mi jeszcze parę słupów.
Ben wygarniał łopatą ziemię z ostatniego otworu na słup. Miało
się wrażenie, że słońce wysusza mózg.
Jason żółwim krokiem podszedł do stosu i zamiast zająć się
słupem, zaczął ciskać niedaleko od przyczepy kamieniami. Susie
pędziła po nie, przekonana, że to zabawa, i szczekała, ile sił w
płucach. Zaniepokojone lamy nerwowo chodziły w zagrodach,
obawiając się o dziecko.
- Jason, coś stłuczesz. Przestań zaraz, słyszysz? Ledwie Ben
wypowiedział te słowa, gdy rozległ się
brzęk. Ogromne okno z boku przyczepy ziało teraz sporą dziurą, a
na trawie leżały odłamki szkła.
- Jason, wynoś się stamtąd! Natychmiast! Wściekły ryk Bena
123
RS
uciszył psa. Susie z podwiniętym ogonem pobiegła do budy, a
chłopiec z urażoną miną szedł leniwym krokiem przez podwórze.
Ben podbiegł do niego w dwóch susach, złapał go za ramiona i
potrząsnął silnie raz, potem drugi.
- Do cholery, co się stało z twoim mózgiem - krzyknął - że rzucasz
kamieniami w przyczepę? Czy nie możesz już robić nic
mądrzejszego?
Opalona twarz Jasona zmarszczyła się. Wyrwał się gwałtownie z
uchwytu Bena i pobiegł po rower oparty o róg szopy z narzędziami.
Azy płynęły mu po policzkach.
Przez chwilę Ben miał ochotę wypuścić go i życzyć szczęśliwej
drogi. Potem, zobaczywszy nieszczęśliwą minę chłopaka, pobiegł
przez podwórze i złapał za siodełko roweru.
- Przestań, Jase. Nie chciałem tak na ciebie wrzeszczeć. To tylko
cholerne okno. Z łatwością je naprawimy.
- Ja nie chciałem... nie chciałem...
Jason łkał tak, że nie mógł mówić. Brudnymi rękami tarł
załzawioną twarz. Ze wstydu schylił nisko głowę.
- Wiem, że nie chciałeś, bracie. Chodzmy do środka i napijmy się
czegoś zimnego. I tak jest tu za gorąco.
Wziął chłopca pod chude ramię i weszli do przyczepy, omijając
rozbite szkło.
Wewnątrz Ben wręczył Jasonowi colę, a dla siebie otworzył
puszkę zimnego piwa, obserwując ukradkiem, jak chłopiec stara się
opanować.
- Mogę zapłacić za szybę, Ben. Odłożyłem trochę kieszonkowego.
- Możesz to odpracować. - Ben przechylił do ust lodowatą puszkę
i wlał chłodną ciecz do gardła. - Musimy skończyć tę zagrodę, zanim
alpaki skończą kwarantannę. To może być lada chwila.
Jason również wychylił połowę swej coli jednym długim łykiem.
- Chcę cię o coś zapytać, Ben.
Ben przyjrzał się ponuremu wyrazowi twarzy chłopca.
Uświadomił sobie, że dzieciaka coś dręczy - oprócz tej sprawy z
oknem - a jego ostatnimi czasy tak pochłaniały własne kłopoty, że
124
RS
nawet tego nie zauważył.
- Więc pytaj.
- Czy kiedy moja mama wyjdzie za mąż, będę mógł przyjechać tu i [ Pobierz całość w formacie PDF ]