W końcu poddałam się; doszłam do wniosku, że Catherine się nie pojawi. Teraz mogłam wrócić tą
samą drogą albo przejść przez most i iść dalej do Twickenham. Uznałam, że to rozsądne rozwiązanie,
ponieważ w ten sposób przejdę koło pubu Pod Białym Aabędziem, gdzie znalazłam w mule
bransoletkę. No i będę szła ścieżką wzdłuż rzeki, co zapowiadało się o wiele przyjemniej niż
wędrówka przez gorące i zakurzone miasto. Wysączyłam resztkę roztopionego lodu ze szklanki i
wstałam, krzywiąc się z bólu, jaki sprawiły mi zesztywniałe mięśnie. Moje dłoń odruchowo sięgnęła
do pustego nadgarstka.
- Będę dalej próbować, Callum, obiecuję - szepnęłam.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami, na ścieżce było znacznie chłodniej niż w mieście. Spacer wzdłuż
rzeki, choć sporo dłuższy, był znacznie przyjemniejszy niż przez miasto. Zakole Tamizy, z polami
Petersham na drugim brzegu, wyglądało bardzo malowniczo. Poczułam się niemal jak na wsi.
Minęłam kilku spacerowiczów, ale przechodziło tędy zdecydowanie mniej ludzi niż w weekend.
Przyglądałam się jakiejś kobiecie
179
M
z wózkiem, która wyłoniła się zza zakrętu, spojrzała na niebo i nagle przyspieszyła kroku. Szła z
pochyloną głową, a wózek podskakiwał na żwirowej ścieżce. Popatrzyłam w górę, żeby sprawdzić, co
zwróciło jej uwagę, i dostrzegłam za sobą wielką burzową chmurę. Po chwili niebo przecięła
poszarpana linia błyskawicy, a potem rozległ się rozdzierający uszy grzmot. Widziałam już pioruny,
lecz mimo to aż podskoczyłam, a z oddali usłyszałam płacz przestraszonego dziecka.
Chmura przesuwała się bardzo szybko i zrobiło się jeszcze duszniej. Po chwili chmura znalazła się
nade mną; świat pociemniał i zerwał się wiatr. Znowu huknął piorun, tym razem tak blisko, że
odruchowo obejrzałam się na pobliskie drzewa. Tu, nad rzeką, mogłam się czuć raczej bezpiecznie,
ale wyżej, na Richmond Hill, nie było wesoło. Zaczęły padać wielkie, ciężkie krople deszczu,
rozpryskując się na żwirze. Musiałam szybko podjąć decyzję: wracać czy iść dalej? Kiedy po chwili
rozpadało się na dobre, doszłam do wniosku, że to bez znaczenia. Tak czy inaczej przemoknę; równie
dobrze mogę spróbować cieszyć się chłodnym deszczem.
Szłam dalej ścieżką, teraz całkiem sama, a woda spływała mi po twarzy i przyjemnie chłodziła obolałe
ramię. Cała ta sytuacja była w jakiś sposób miła; pomyślałam, że deszcz przynajmniej na chwilę zmyje
moje smutki.
Wciąż lało, kiedy stanęłam przed wejściem do Marble Hill Park. Na brzeg rzeki prowadziły stare
kamienne schody, zapewne pozostałość po od dawna nieistniejącym molo. Gdy byłam mała, często
karmiłam tu kaczki. Dziś jednak nie zobaczyłam żadnych kaczek; najwyrazniej było zbyt mokro nawet
dla nich. Uśmiechnęłam się na tę myśl, gdy nagle zmroził mnie nieprzyjemnie znajomy głos.
- Szukasz mnie, prawda?
Obróciłam się błyskawicznie. Na środku ścieżki, tuż za mną, stała Catherine. Z jej mokrych od deszczu
włosów kapała woda. Była ubrana w prostą koszulę i dżinsy, które przylgnęły jej do ciała. W jednej
ręce trzymała duży kamień.
180
Zdrętwiałam. Zdawałam sobie sprawę, że nie mam siły, żeby z nią walczyć; byłam zbyt obolała.
Wszystkie moje mięśnie zaprotestowały, gdy napięłam je odruchowo, szykując się na to, co może się
wydarzyć. Odgarnęłam z twarzy mokre włosy i spojrzałam Catherine prosto w oczy, wiedząc, że
najgorsze, co mogę zrobić w takiej sytuacji, to okazać strach. Ona jednak nie cofnęła się, tylko stała
nieruchomo ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
- Zdaje się, że masz coś mojego - uznałam, że najlepiej od razu przejść do rzeczy.
Jej uśmiech stał się okrutny.
- A dlaczego sądzisz, że mogłabym trzymać taki szmelc?
- Nie pogrywaj ze mną, Catherine. Wiem, że ją masz, i wiem, po co jest ci potrzebna.
- Hm, szkoda, że mi nie wyszło na polu golfowym. Gdybyś się wtedy nie poruszyła, nie
włóczyłabyś się tu dzisiaj, zapewniam cię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]