wszystkie cudowne słowa, jakie jej dziś powiedział. Na nowo zapewniało o jego
miłości. Tessa odżyła.
- Będziemy tęsknić za tym miejscem - oświadczył Damien.
Spojrzała na niego.
- Przepraszam... Co mówiłeś?
- Przyzwyczailiśmy się do tego luksusowego życia. Będzie mi brakować
wspaniałej kuchni pani Pearson.
- Wybieracie się gdzieś?
- Nie wiesz? Leo powiedział, że sfilmowany materiał jest do kitu. Nie
kręcimy dalej. Będziesz za nami tęsknić, prawda? - Obrócił ją ze śmiechem.
- Może troszeczkę.
Gdy muzyka ucichła, rozejrzała się za Samem. Ponownie gdzieś zniknął.
Wiadomość Damiena zaskoczyła ją. Z ulgą pomyślała, że życie w Beechwood
znów potoczy się jak dawniej. Ale czy jej życie także będzie takie jak dawniej?
Wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą. Czy Sam naprawdę ją kocha? Czy ona
pogodzi się z tym, że to tylko romans?
- Myślałem, że się nie doczekam.
- 126 -
S
R
Odwróciła się nagle. Stał za nią z uśmiechem, a ciepłe spojrzenie szarych
oczu spowodowało, że z miejsca straciła głowę.
- Tęskniłam za tobą - szepnęła.
W odpowiedzi przytulił ją do siebie.
- Za dużo tu ludzi.
- Tak? - Uśmiechnęła się promiennie. - Ja widzę tylko jednego.
- Chcę być pewien, że te przepiękne oczy nie zobaczą nikogo poza mną
dziś w nocy. Chodzmy stąd.
- Jesteś szalony! - Zaśmiała się, ale poszła za nim. Teraz nie mogła
zawrócić. Przyrzekła kochać go bez żadnych zastrzeżeń i warunków. To był
początek ich wspólnej przyszłości. Gdy wyszła z Beechwood Hall, było to tak,
jakby uczyniła pierwszy krok w nieznane. Czy starczy jej odwagi na tę podróż?
Zadrżała.
- Wez to. - Sam zdjął frak.
Ujrzała śnieżną biel jego koszuli opinającej szeroką klatkę piersiową i
przypomniała sobie, jak na początku znajomości ujrzała go półnagiego,
spalonego na brąz... Okrył troskliwie jej ramiona, korzystając przy tym z okazji,
by pocałować ją w szyję. Owionął ją podniecający zapach jego wody kolońskiej.
Miała wrażenie, że jest pijana, a przecież przez cały wieczór nawet nie wzięła
kieliszka do ręki! Była pijana z miłości.
Szli pogrążoną w ciemności aleją, a ramię Sama obejmowało ją mocno.
- Gdzie mnie prowadzisz? - Głos Tessy zabrzmiał miękko w świeżym,
nocnym powietrzu. - Dlaczego mam wrażenie, że ta wycieczka jest z góry zapla-
nowana?
Usłyszała cichy śmiech. Sam zatrzymał się na moment, pochylił i
pocałował ją w czubek nosa.
- Twoja kobieca intuicja się nie myli. Zabieram cię w pewne miejsce.
- A ja ufam ci wystarczająco mocno, by pozwolić abyś mnie zabrał, gdzie
tylko chcesz.
- 127 -
S
R
- Co doprowadzi cię do upadku - szepnął. - Wprost w moje ramiona.
- Nie mogę się tego doczekać.
Właściwie było jej wszystko jedno, dokąd szła, najważniejsze, że z nim.
Mogła iść nawet na koniec świata.
Weszli na werandę lecznicy. Białe drewno lśniło srebrzyście w ciemności.
Kwiaty pachniały tak upajająco, że Tessie aż kręciło się w głowie.
- Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie - Sam zacytował ze
śmiechem Boską komedię" i przekręcił klucz.
- Sam... - Zatrzymała go. - Czy wyjeżdżasz razem z nimi?
Znieruchomiał.
- Myślisz, że bym cię opuścił?
- Ja... Przecież nie mam żadnego prawa, by cię przy sobie zatrzymywać.
Wiem, że kręcenie tych filmów wiele dla ciebie znaczy.
- Moje życie zmieniło się - szepnął, biorąc ją w ramiona. - Bardzo się
cieszę, że Leo podjął tę decyzję. To pozwala mi swobodnie planować przy-
szłość. Naszą przyszłość, tu, w Forest.
- Nie rób tego tylko ze względu na mnie... - każde słowo przychodziło jej
z trudem.
- Chcę, żebyś za mnie wyszła. %7łebyś została moją żoną, pracowała ze
mną, mieszkała ze mną, zawsze mnie kochała. Nie pozwolę, by cokolwiek
stanęło między nami. Nie chcę niczym ryzykować naszej miłości.
- Sam... - powiedziała łamiącym się głosem, a jej oczy napełniły się łzami.
- Nie mogę pozwolić, żebyś się pochopnie decydował na tak poważny związek...
- Jest to jedyny rodzaj związku, jaki biorę pod uwagę - zaprotestował
gniewnie i ujął jej twarz w dłonie. - Okazałaś mi zaufanie. Chcę to uszanować...
Na zawsze.
- Ale małżeństwo...?
- Długo na to czekałem. Sądziłem, że nigdy nie zaznam tego, czego
doświadczam od trzech miesięcy. Nikt mi już tego nie odbierze.
- 128 -
S
R
Otworzył drzwi. Pęd powietrza poruszył zwisające nad ich głowami
kwiaty klematisów, które zapachniały upajająco. Tessa weszła do środka
oszołomiona jak nigdy w życiu, wciąż nie mogąc w to wszystko uwierzyć.
Sam zapalił światło. Wydawało się, że lecznica wyglądała tak samo jak
przedtem; a jednak była zupełnie inna. Teraz stała się jej przyszłością. Miej-
scem, które oboje kochali od pierwszej chwili.
Patrzył na nią z niepokojem, jego uśmiech był wyraznie wymuszony.
- Wyjdziesz za mnie?
- Kocham cię, Sam - wybuchnęła. - Kocham ze wszystkich sił. Tak, tak,
tysiąc razy tak!
Porwał ją w ramiona i pocałował tak, jak jeszcze nigdy dotąd, jakby
składał przysięgę, że obiecuje ją kochać... zawsze. Nie pozostawiał miejsca na
żadne wątpliwości. Mężczyzna z jej snów sprawił, że sny stały się
rzeczywistością.
Ujął ją za rękę i z szerokim uśmiechem na twarzy zaprowadził do
sąsiedniego pomieszczenia. Tessa stanęła w drzwiach i znieruchomiała niczym
słup soli. Z pudełka wychylały się dwa złociste łebki, a zaspane oczka mrugały
rozkosznie.
- Sam! Chyba nie...
- Trzeci powędrował do Jane i Raya. - Schylił się, podniósł je i wręczył
Tessie. - W dowód mojej miłości... pani Wilde.
Maluchy kręciły się w jej ramionach, próbowały ją chwytać za brodę, za
nos, dosięgnąć jej włosów...
Roześmiała się, gdy Sam objął ją, a między nimi wierciły się złociste
szczenięta.
- Och, chyba się rozpłaczę - szepnęła i zamrugała powiekami. - Kochany,
jestem taka szczęśliwa.
- Na tyle szczęśliwa, żeby kochać całą naszą trójkę? Zawsze?
- 129 -
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]