[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chwilę przymknęła oczy.
 Panno Stuart!
Naturalnie, porucznik. Jego oczy można było
porównać tylko do dwóch sztyletów.
 Panno Stuart, może pani łaskawie pośpieszy
się z jedzeniem. Wszyscy wstali wcześniej i gotowi
są do wyjazdu, wszyscy, naturalnie, oprócz pani.
A jeśli zaraz wyruszymy, to może jutro pod wieczór
będziemy w Wiltshire.
Tess przez chwilę nieruchomym wzrokiem wpa-
trywała się w przystojną męską twarz. Bardzo
przystojną i gładziutko wygoloną. I co z tego, skoro
sprawa jest ewidentna. Przystojny porucznik ciągle
tylko szuka zaczepki.
Bardzo proszę. Chce wojny, będzie ją miał.
Westchnęła cichutko.
 A pan może łaskawie raczy zauważyć, że ja
Z nadzieją w sercu 129
jestem już ubrana. W przeciwieństwie do pana, bo
pan świeci nagim torsem. I zanim pan się ubierze, ja
zdążę skończyć moje śniadanie. Jestem tego pewna.
Burknął coś i natychmiast znikł z pola widzenia
Tess. A ona szybko zabrała się do pochłaniania
resztek smakowitej ryby. Ości wrzuciła w popiół,
pomknęła do wozu i wspięła się na kozioł. Kiedy
chwytała za lejce, kątem oka dojrzała, jak porucznik
Slater, ubrany już kompletnie, wskakuje na swego
deresza.
 Wygrałam!  krzyknęła.
 Dobrze, dobrze. Będę rycerski wobec damy.
Wygrała pani, choć zaledwie o włos.
 Ale wygrałam.
 Tego nie kwestionuję. Aha, panno Stuart! Pani
pamięta? Połowa ziemi dla mnie.
 Jedna czwarta.
 To się jeszcze okaże.
Podjechał na tył wozu i zawołał:
 Jon, jesteś gotów? A gdzie Dolly?
 Już idę, idę!  krzyczała Dolly.  Oj, chłopcy,
ale wy jesteście w gorącej wodzie kąpani! Tak wam
pilno w drogę, że gotowi jesteście odjechać beze
mnie!
 Bez ciebie? Nigdy!  krzyknęli zgodnie obaj
mężczyzni, a Jamie uzupełnił:  Ale czas nagli,
Dolly. Bo mnie coś nagle bardzo pilno do tego
Wiltshire!
Jeszcze zanim zapadł zmierzch, dojeżdżali do
Wiltshire.
130 Heather Graham
 Teraz tam!  powiedziała Tess i wszyscy
spojrzeli we wskazanym przez nią kierunku. Spoj-
rzeli z daleka na okazały dom, stojący wśród zielo-
nych padoków ogromnego rancza.
 To wszystko pani, panno Stuart?  spytał Jamie.
 A tak.
Zaśmiał się. Spojrzał na Jona, znów się zaśmiał
i ruszył przed siebie dzikim galopem. No cóż, pan
porucznik nie posiada się z radości, pomyślała Tess
z przekąsem. Był przekonany, że panna Stuart jest
jakąś ubogą farmerką od kartofli i wytarguje od niej
co najwyżej kilka piaszczystych akrów. A tu  nie-
spodzianka. Ogromne ranczo na obrzeżach miasta
i dom piętrowy, rozłożysty, który Joe rozbudowy-
wał latami. Na lewo od domu dwie szopy, na prawo
powozownia, pomalowana na czerwono, z tyłu
wielki ogród pełen dorodnych warzyw. I wszędzie
dookoła bezkresne zielone padoki, na padokach
smukłe długonogie klacze, a wśród nich rozbrykane
zrebaki. Konie angielskie pełnej krwi. Duma wuja
Josepha.
Zciany domu już dawno należało odmalować.
Tess zdawała sobie z tego sprawę, ale gdy wybuchła
wojna, takie sprawy zeszły na dalszy plan. Czło-
wiek modlił się tylko o jedno. %7łeby dom tę wojnę
przetrwał. I przetrwał, ale ściany nadal były ob-
drapane, zmurszałe deski w podłodze szaroniebies-
kiej werandy skrzypiały niebezpiecznie, a aksamit-
ne zasłony w salonie były wyblakłe i postrzępione.
Bo Stuartowie po zakończeniu wojny musieli wal-
czyć dalej. Tym razem z von Heusenem.
Z nadzieją w sercu 131
Jamie i Jon, na swych rączych koniach, pierwsi
zajechali przed dom. Drzwi jednak otworzyły się
dopiero wtedy, gdy przed domem pojawił się wóz.
Otwarły się wtedy natychmiast i dwie osoby pędem
zbiegły po schodkach werandy.
Mężczyzna i kobieta. Hank Riley, rządca, krzepki
mężczyzna o ogorzałej twarzy, i Jane Holloway,
młodziutka, pulchniutka i ładniutka, która pojawiła
się na ranczu, gdy Tess coraz bardziej zaczynała
pochłaniać praca w gazecie.
Hank chwycił w ramiona Tess, zeskakującą z ko-
zła, przytulił i okręcił w kółko.
 Panno Tess! To naprawdę pani! Bogu dzięki,
Bogu dzięki! A mówili, że pani nie żyje.
 %7łyję, żyję, Hank, i mam się świetnie.
Odwróciła się, słysząc z tyłu ciche pochlipywa-
nie, i pochwyciła w ramiona zapłakaną Jane.
 Kochanie, wszystko w porządku! Ja żyję, na-
prawdę!
 Och, panno Tess! To cud, prawdziwy cud!
A on tu był razem z szeryfem i powiedział, że wróci
jeszcze dziś wieczorem. Mówił, że na panią i pana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl