mać, popędził konia i zostawił za sobą pachoła, który próbował bezowocnie za nim nadążyć.
Przyjechał zatem sam. Biło mu serce z niepokoju, czy nie zastanie zmian zbyt wielkich.
Nie wiedział o kogo pytać. Kto jeszcze jest, a kogo już nie będzie? Na pierwszy jednak rzut
oka poznał, że wszystko jest inaczej. Nie było ruchu, nie było pieśni, dwór zdawał się zasty-
gać w milczeniu. Brakło snać starego szlachcica. Domostwo, tak wesołe jesienią, smutne było
w śniegu topniejącym. Ale przecież byli jacyś ludzie, bo z domu wybiegła służba potrzymać
mu konia. Poznano go i obiecano poprosić dziedziczkę.
Więc ona jest. Gdzie Tomasz? Nic o nim nie wspomniano. Wszystko wydało mu się za-
gadką. Chłodny, bolesny powiew powiał mu na duszę pełną pragnienia. Nie chciał o niczem
myśleć, milczał i czekał.
Nie przychodziła długo. Czekał na nią w dawnej sali jadalnej. Wreszcie otwarły się drzwi i
stanęła w nich, patrząc na niego długo, blada i biała.
32
Usiedli. Zaczęli rozmowę od zapytań. Okazało się, że stary Wadzki umarł w trzy dni po
wysłaniu przez nią wiadomości o jego chorobie do Hellburga. Tomasz żeni się z panią Sie-
niatycką. Zlub jednak nie będzie prędko. Gdy dawny swój dwór Wadzki jej zapisał, Tomasz
otrzymał przyległą majętność, a świeżo teraz sukcesję na Podolu. Pojechał objąć ją i jakiemu
zaufanemu szlachcicowi sprzedać lub na czynsz puścić. Nie spodziewała się go prędko. Może
wrócić i za pół roku.
Zauważyła bladość na jego twarzy i zrozumiała, że ma do niej jakieś zapytanie, które jed-
nak przywarło mu na ustach. Spytała go zatem sama:
A waszmość czemu dotąd nie przyjechał? Opowiedział jej o chorobie, jaką przeszedł.
Musiała się na długo przedtem w nim wzmagać. Jak wyjechawszy stąd, nie mógł zapomnieć.
Jak przyjechał naprawić obecnie wszystko, czego przyczyną stało się jego zaniedbanie, chęć
ofiarowania jej duszy jak łza czystej i spodziewa się, że go tu pamiętają, tak jak on pamięta.
Ona nie oddalała go, ale spoglądała na twarz jego w milczeniu. Potem rzekła:
A teraz poproszę waszmości, jako zaufanego, by darował mi, że obiad każę mu podać w
izbie, u niego. Mam jednak gościa, który u mnie codziennie jada, a który nie byłby rad wi-
dzieć kogo innego. Gorącem więc mojem życzeniem jest, by o bytności waszmości tutaj nikt
nie wiedział.
Wtedy on chwycił nagłym porywem jej dłonie i spytał gwałtownie:
Kto do waćpanny przyjeżdża?
Ale ona wyrwała mu ręce i spojrzała mu w oczy.
Kto?... waszmość o to pyta? Starościc.
A pózniej dodała:
W czasach, gdy zostałam opuszczona, zaczął przyjeżdżać do mnie często, bardzo często.
Ma nadzieję widocznie, że połączą nas zrękowiny. Powiedział, że musi mnie mieć, choćby
mu przyszło rapt popełnić. Istotnie! nie jestem tu mimo służby bezpieczną. Ale na razie nie
ma do tego powodu. On wierzy, że zgodziłam się milcząc należeć do niego, choć wie, że
dawniej odstręczałam go niechęcią i daje mi to do zrozumienia, a ja nie przeczę.
Zrozumiesz więc waszmość mówiła jeszcze, że zależy mi, by w domu tym gwałtu nie
było i wszystko odbywało się jak najspokojniej. Waszmość opowie mi znowu pózniej to, co
wie, ale ninie proszę, żebyś się nie pokazywał. Zrobię to wyjątkowo dziś dla naszej dawnej
przyjazni, że pod jakimkolwiek pozorem odprawię starościca zaraz po obiedzie.
Zaprowadziła go i ukazała mu stół na dwoje nakryty. Potem kazała dla niego nakryć w po-
koju, w którym mieszkał niegdyś, od strony ogrodu.
Gdybyś się waszmość znudził, proszę wyjść; będę się starać, by mój gość nie przecho-
dził tędy. Mam nadzieję, że nie będę go dzisiaj u siebie trzymała długo.
Na moście zadzwoniła kolaska.
Otóż i on powiedziała.
Odeszła. Piotr pozostał sam z całą burzą myśli i zazdrości. Ujrzał nagle, jak szczęście po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]