[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cyngiel. Palce zaczynały dlaczegoś drętwieć. Biegnący zamarli w miejscu, gdy automat
niespodziewanie zaczął znowu siekać powietrze. Byli pewni, że uparty obrońca został już
unieszkodliwiony na amen... Zanim poszli w szeroką rozsypkę, parę pocisków dotarło do żywego
celu. Jeden klęknął, opierając plecy o ścianę.
Po chwili zamieszania głośne rozkazy Blewetta przywróciły porządek ataku. Przygięci blisko
ku ziemi, podchodzili ku ladzie, obsypując ją gradem kul z wielkokalibrowych rewolwerów.
John wyjrzał. Obrona zaczynała wyglądać wprost beznadziejnie. Pociski z jego broni
przenosiły wysoko ponad głowami atakujących. A szeroki blat kontuaru nie pozwalał kierować
strzałów na niskie cele... Nie mógł już więc korzystać dłużej z kamiennego szańca.
Wychynął ponad ladę, strzelając bez przerwy.
Przy wejściu do sal bankowych mignęły jakieś postacie. Puścił w ich kierunku krótką serię.
Rozprysnęli się, wrzeszcząc przekleństwa. Któryś zachwiał się gwałtownie na nogach.
John dał błyskawicznego nurka za ladę. Granaty! Jeden za drugim. Tam gdzie najgęściej.
Błysnęło. Trójdzwięk wybuchu. Szybki tupot. Uciekali...
Nie wszyscy jednak zdołali uciec. Cztery drgające zwitki gałganów czerniały na
ciemnoszarych płytach. Czerwone kałuże zamazywały wzór posadzki.
Wygarnął w plecy uciekających. Nagle karabin zamilkł. Języczek spustowy stawił
nieprzezwyciężony opór. Nie pomogło szarpanie. Zacięło się coś w mechanizmie. Odrzucił
bezużyteczną broń, sięgając po rewolwery. Gdy podniósł głowę, łupnęło go coś w wierzch
czaszki. Aż przysiadł z powrotem. W głowie zawirowały strzępki poszarpanej mgły. Przed
oczami migotały skomplikowane wzory. Hali chybotał się przed oczami w dół i w górę. Ale coś
tam gdzieś tętniło ruchem. Nie mógł rozeznać, co mianowicie. Wszystko jedno. Skierował lufy
obu coltów w tamtą stronę. Rewolwery stały się raptem niezwykle ciężkie. Ciągnęły dłonie
w dół. Nie... Musi... Jeszcze musi... Ktoś przecież w końcu nadciągnie z odsieczą...
Szarpnął za cyngle... Cisza. Ach, tak... Bezpieczniki!
Teraz gruchnęło soczyście. Nie zdawał sobie sprawy, czy trafia. Nie potrafił już w ogóle
celować. Ot... tak... mniej więcej... Tam, gdzie ruch. A może obok? Strzelał...
 Tss  coś czarnego przeleciało ukosem przez całą szerokość hallu. John śledził kącikiem
oczu bieg czarnego przedmiotu. Granat. Leciał z piekielną precyzją prosto do kąta, w którym stał
wciśnięty. Przefrunął ponad kontuarem. Usłyszał jeszcze stuk o podłogę. Potem gruchnęło, jakby
cały świat miał runąć w posadach. Poderwało go ku górze. Gdy spadał, nie czuł już nic.
Z grzechotem posypały się na niego gruzy z rozwalonej ściany. Wrzask triumfu nie trwał długo.
Zawyły przeciągle syreny policyjnych aut. A potem na szerokiej ulicy przed Bankiem
Spółdzielczym rozpętało się nagle piekło.
XXXI
Doktor Harvey patrzył bezradnie na krwawą masę, leżącą na stole operacyjnym.  I co niby
mamy z tym zrobić?  mruknął do sławnego kolegi, który specjalnie na tę operację przybył
z gubernialnego miasta.
Sława wyrecytowała zawiłą sentencję po łacinie. Ale minę miała mocno niewyrazną.
Operacja trwała przeszło dwie godziny bez przerwy. Wyławiali kule. Wyciągali nie wiadomo
skąd odłupane kawałki kości. Pompowali krew, która wtargnęła tam, gdzie nie należy. Zszywali
szerokie wyrwy w mięśniach... Obfity pot gęsto spływał pod muślinowymi maskami
operatorów... Gdy wreszcie na wiotkich nogach opuszczali salę operacyjną, byli obydwaj
zmęczeni jak po ciężkim, fizycznym wysiłku.
Doktor Harvey osunął się w miękki fotel. Z rozkoszą łykał dym ogromnego cygara.
Zmarszczone brwi wskazywały na niezbyt wesołe myśli. Sława zapaliła wonnego papierosa.
 No...  przerwała wreszcie panujące w gabinecie milczenie.  I jak sądzicie, kolego?...
Harvey zerknął na niego ponuro.
 Nie dałbym trzech groszy za ten cały gips!  westchnął.  Zresztą, czy ja wiem?
Ostatecznie, o ile nie przyjdzie gorączka...
Ale gorączka przyszła.
 Trudno, Kate...  gładził ojcowskim ruchem czarne sploty dziewczęcej głowy. 
Robiliśmy, co było w ludzkiej mocy.
Czas przeszły użyty przez doktora pogłębił zrozpaczoną Kate do reszty.
 Więc?...  wielkie, pałające oczy zawisły z błagalną prośbą na ustach doktora.  Więc nie
ma już żadnej nadziei? %7ładnej?
Harvey zwiesił ponuro głowę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl