[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ich pełnym zdziwienia spojrzeniom.
Zdawała sobie sprawę, iż uznawano ją za kogoś bardzo
zwyczajnego, pospolitego jak lody waniliowe, widziano w niej
ostatnią osobę, która mogłaby zainteresować mężczyznę typu
Samuela.
Dzisiaj nie wracała do domu zwyczajną trasą. Chcąc
odzyskać równowagę psychiczną, ruszyła w kierunku ulicy
Drugiej. Gdy skręcała, spadły pierwsze krople deszczu. Lubiła
tę starą ulicę Tędy chodziła w dzieciństwie do szkoły, a w
jednym z tutejszych małych domków mieszkała jej najlepsza
przyjaciółka. Ulica kończyła się parkiem, do którego
prowadzała ją matka. Tu znajdowały się magiczne miejsca
Jane. Uwielbiała potężne parkowe dęby, szum ich gałęzi na
wietrze.
Deszcz rozpadał się na dobre, kiedy jechała ulubioną
ulicą.
Było jeszcze za wcześnie na wiosenne burze, lecz natura
najwyrazniej nie chciała trzymać się swoich zwyczajów. Jane
nie przyznawała się do tego nikomu, lecz uwielbiała
nawałnice, mimo ich niszczącej siły.
Po pewnym czasie deszcz ustał i rozjaśniło się niebo. Jane
włączyła radio, by posłuchać muzyki country. Jakiś kowboj
śpiewał, że nikt na niego nie czeka w domu.
Czy zastanę jeszcze Samuela? pomyślała. Miała nadzieję,
że wyjechał. Starała się to sobie wmówić, gdy zbliżała się do
domu. Powinien to uczynić, przecież go nie prosiła, by został
na stałe. W ogóle go nie zapraszała i winna była dać mu rano
do zrozumienia, iż ma opuścić jej mieszkanie.
Tylko jak mogła to zrobić wśród zachwytów swojej matki,
która witała już Samuela jako nowego członka rodziny? Ale
wieczorem Jane postanowiła być nieustępliwa. Ten człowiek
mógł zostać w Atherton, jeśli tego pragnął, byle nie mieszkał
w jej domu.
Zanim dojechała na miejsce, zobaczyła Samuela, jak stoi
pod starym wiązem i rozmawia z Frances Ann. Doskonale
prezentował się w dżinsach i ciemnozielonym swetrze ze
swoim powiewającym na wietrze kucykiem.
Jane chciała wierzyć, iż uczucie, które przyspieszyło bieg
jej serca to gniew, a nie ulga czy absurdalna radość z powodu
tego widoku. Już chciała minąć rozmawiających, lecz
pomyślała, że Frances Ann nigdy by jej tego nie wybaczyła.
Więc zaparkowała auto tuż obok czarnego dżipa i dodając
sobie w duchu odwagi, wysiadła z wozu.
- Czemu przy takiej pogodzie wyszłaś na dwór? -
zwróciła się do panny MacAllister.
- Twój narzeczony prosił, bym rzuciła okiem na te stare
drzewa. Uważa, że powinnam się zgodzić, by ściął tamtą
zeschłą gałąz - odrzekła gospodyni, wskazując na wiąz.
- Lepiej zrobić to teraz niż czekać na skutki burzy -
odezwał się Samuel. - Matka natura bywa bezlitosna, więc
lepiej żeby ta gałąz nie znalazła się nagle w kuchni Jane.
- Umiesz ścinać gałęzie? Sądziłam, że nie bardzo radzisz
sobie z narzędziami - zdumiała się Jane.
- Coś wymyślę - rzekł, uśmiechając się
porozumiewawczo.
- Jaki to miły młody człowiek - zauważyła Francis Ann.
- Czuję się znacznie bezpieczniej, mając znów mężczyznę
w domu.
Starsza pani rozpływała się nad uprzejmością Samuela,
który zaoferował jej pomoc w jeszcze kilku drobnych
naprawach. Jane nie mogła poznać swojej zwykle podejrzliwej
gospodyni. Ten człowiek wszystkich owijał sobie wokół
palca, nawet jej matkę. Podczas rannej jazdy Marilee
próbowała wydobyć z córki, co jej nie odpowiada w Samuelu,
czemu jeszcze się zastanawia, skoro taki uroczy i kulturalny
człowiek chce się z nią ożenić.
Wyglądało na to, że tylko Jane zna niebezpieczną
przeszłość właściciela okularów w złotej oprawce i zdaje
sobie sprawę z jego prawdziwych możliwości.
- Pozwólmy lepiej Francis Ann wrócić do mieszkania -
zaproponował Samuel. - Poza tym chciałbym ci coś pokazać -
zwrócił się do Jane.
- Zwietnie - zgodziła się. - Musimy porozmawiać.
Weszli razem na górę. Na schodach było akurat tyle
miejsca, że idąc obok siebie, muskali się ramionami, więc
Jane postarała się wyprzedzić Samuela. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl