[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tańczyła lekko, jakby płynęła - uśmiechnięta i zarumieniona. Widać było, \e są zgraną parą.
Musieli wiele razy ze sobą tańczyć, uznała Tiffany. No có\, nie wszystkie swoje dzieci John
Cawthorne potraktował tak jak ją, zapominając o jej istnieniu, pomyślała z goryczą Tiffany.
Czy jednak warto teraz zaprzątać sobie tym głowę? Dopuszczać do siebie złe emocje?
Przeszłość się dokonała i nic jej nie zmieni. Liczy się terazniejszość - dzieci, którym musi
zapewnić bezpieczeństwo i byt. Właśnie, gdzie podziewa się Stephen? Po niego tu przyszła.
Odwróciła nerwowo głowę, znów z napięciem lustrując tłum.
- Dobierany! - rozległo się ponownie.
Poniewa\ poszukiwania na dworze nie przyniosły rezultatów, Tiffany postanowiła
sprawdzić, czy przypadkiem Stephen nie ukrył się w domu. Właśnie odwróciła się, by ruszyć
w stronę obszernej siedziby Johna, gdy czyjaś dłoń chwyciła ją za ramię.
- Zatańcz ze mną.
To głos ojca. Och, tylko nie to. Serce podeszło Tiffany do gardła, kiedy znalazła się twarzą
w twarz ze swym tancerzem. Zamierzała bez ogródek powiedzieć Johnowi Cawthorne owi,
\eby się od niej odczepił, \eby sobie poszedł w siną dal, jak ponad trzydzieści lat temu, ale
powstrzymała ją świadomość, \e nie są sami. Momentalnie znalezli się w centrum
zainteresowania. Czuła na sobie liczne, ciekawskie spojrzenia. Czy w takiej sytuacji i przy
takiej okazji powinna urządzać scenę? Chyba jednak nie, poniewa\ sobie nie wystawiłaby
najlepszego świadectwa, a szanownego tatusia, świętującego ślub z długoletnią kochanką
prawdopodobnie niewiele by to obeszło. Poszedłby tańczyć z kimś innym...
- Ja...Ja...
- Chodz, cieszę się, \e jesteś. Zacznijmy się poznawać - powiedział z nieśmiałym
uśmiechem, jakby obawiał się, \e Tiffany odmówi.
- Ale... - Tiffany zaczerwieniła się z emocji i przygryzła wargi, by nie wypowiedzieć
\adnego z gorzkich słów, jakie miała na końcu języka. Czy naprawdę przyniosłoby jej
satysfakcję wywołanie skandalu na weselu? - No dobrze - zgodziła się. - Czemu nie?
Brynnie tańczyła właśnie z jednym ze swych synów blizniaków, Nathanem albo Trevorem -
nikt nie potrafił ich odró\nić. Jarrod poprosił Patty Lafferty, siostrę Masona, a Bliss płynęła
po parkiecie w ramionach narzeczonego. Tiffany sztywno weszła na podium, czując się
całkowicie nie na miejscu. Nie uczęszczała na kursy tańca, ale za to wyrosła wśród muzyki,
słuchając jej co dzień przez wszystkie te lata, kiedy matka zarabiała na \ycie lekcjami gry na
pianinie.
- Tak się cieszę, \e przyszłaś - powiedział John, gdy okręcili się w tańcu obok Bliss i
Masona. - Naprawdę, zrobiłaś mi wielką niespodziankę.
- Ja... To nie była zaplanowana wizyta.
- Wszystko jedno, wa\ne, \e jesteś - zapewnił John. Tiffany wyczuła, \e mówi szczerze, \e
nie jest to grzecznościowa formułka.
- Szukam Stephena.
- Nie przyjechaliście razem?
- Nie, Stephen nie przyszedł do domu o umówionej porze. Szukam go ju\ od paru godzin.
J.D. podsunął mi, \e mo\e być tutaj.
- Miał rację, widziałem chłopca - powiedział John.
- Tu?
- Tak - odparł John. - Zauwa\yłem go i podszedłem do niego. Rozmawialiśmy przez chwilę.
Pytałem o ciebie, ale odpowiedział wymijająco.
- On, hm... On działał bez mojej wiedzy i zgody. Krótko mówiąc, oszukał mnie. Powiedział,
\e idzie z kolegą nad rzekę.
- Rozumiem. Có\, domyślam się, jak się czujesz, i wiedz, \e bardzo mi przykro. Mam
równie\ świadomość, \e same deklaracje nie wystarczą, nie wyma\ą moich dawnych win -
westchnął cię\ko. - Jak powiadają, czas leczy rany, a ja będę się starał wynagrodzić ci
doznane krzywdy.
- Mówi się te\, \e co się stało, to się nie odstanie - powiedziała Tiffany i zaraz po\ałowała
swych słów, gdy zobaczyła, jak Johnowi wydłu\yła się mina.
- Jeszcze raz powtarzam ci, Tiffany, \e bardzo się cieszę, \e przyjechałaś. Niewa\ne, z
jakiego powodu. Nie martw się o Stephena, na pewno się znajdzie.
- Dobierany! - wykrzyknął wodzirej i natychmiast zmieniła się melodia. John skłonił się,
dziękując tym samym za taniec, a Tiffany odwróciła się i zeskoczyła z podium niemal prosto
w ramiona J.D.
- Znalazłem go - powiedział, wskazując głową na stajnie.
Kilku chłopców siedziało rządkiem na drewnianym ogrodzeniu, niczym jaskółki na drucie
telefonicznym.
- Stephen jest tam z nimi - dodał J.D. Tiffany wyrwała się, by biec do syna, ale J.D. ją
powstrzymał, mówiąc: - Daj spokój, rozmawiałem z nim i porządnie natarłem mu uszu.
Powiedziałem mu, \e szukamy go od paru godzin, \e ty odchodzisz od zmysłów. Spodziewa
się, \e zrobisz awanturę, więc się wstrzymaj. Daj mu trochę czasu, niech przemyśli sprawę.
Tak będzie lepiej dla wszystkich zainteresowanych.
Tiffany nie protestowała. Z taką ulgą powitała wiadomość o odnalezieniu syna, \e całkiem
opadła z sił.
- Tak się cieszę, \e nic złego mu się nie stało - powiedziała.
- Ja te\ - rzekł J.D. - ale nie zmienia to faktu, \e nas okłamał i niepotrzebnie naraził na
zdenerwowanie.
- Wiem. Porozmawiam z nim. To się nie mo\e powtórzyć.
- Za chwilę, teraz porywam cię do tańca. Musimy jakoś uczcić szczęśliwe zakończenie tej
historii.
J.D. pociągnął Tiffany w stronę parkietu.
- O, nie, dziękuję - potrząsnęła uparcie głową. - Myślę, \e się wystarczająco
skompromitowałam, jak na jeden wieczór.
- Dla mnie nie dość - powiedział, prowadząc Tiffany na podium dla tańczących. - Jeszcze
trochę wody w rzece upłynie, zanim się ostatecznie pogrą\ysz.
- Zaraz, nie tak szybko. Przecie\ to dobierany i to ja mam prawo wybrać sobie partnera.
- Ju\ wybrałaś! - odpowiedział zdecydowanie, biorąc ją w ramiona.
Bliskość J.D. jak zwykle oszałamiała. Tiffany zachwiała się lekko, czując, \e nogi
odmawiają jej posłuszeństwa. Wsparła się o J.D., a on mocniej ją objął.
- I co, lepiej? - szepnął czułe.
- O wiele lepiej - odpowiedziała i poddała się czarowi chwili, nie chcąc na razie
zastanawiać się nad konsekwencjami tego przytulania i kołysania razem w rytm muzyki.
Obok krą\yły inne pary. John tańczył teraz z najmłodszą córką, Katie, która w swej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl