się pizzą?
- Pili piwo, i inne rzeczy, i kawę... dzielili się wrażeniami z
przedstawienia... cieszyli się odniesionym sukcesem... no i robili
mnóstwo hałasu.
- Palili coś, czego nie powinni?
- Nie. Carol trzyma ich żelazną ręką, nie pozwala na takie
rzeczy. Zresztą spytaj Fran.
- Ktoś się z kimś kłócił, pobił?
- Nic podobnego. Wszyscy byli w świetnych humorach.
- Zauważyłeś w sadzie kogoś podejrzanego?
- Dziś akurat nie, ale odkąd się wprowadziliśmy, kręcą się tu
różni ciekawscy.
- Jakim cudem VanBrook zaszczycił przyjęcie swoją
obecnością? Nigdy nie był zbyt towarzyski.
- Miał do mnie interes - stwierdził Qwilleran. - Postanowił
przyprowadzać tu szkolne wycieczki. Nawet nie pytał mnie o zgodę,
po prostu oznajmił swoją wolę!
- To akurat zupełnie w jego stylu. Czy był lubiany w klubie?
- Domyśl się, albo lepiej spytaj Fran. Ja bywam tylko gościem...
lub gospodarzem, nie uczestniczę w pracach klubu.
- Słyszałeś strzał?
- Ja nie, ale koty coś dosłyszały, a kiedy wyjrzałem przez okno,
zobaczyłem tylne światła odjeżdżającego samochodu.
- W którą stronę odjechał?
- Skręcił w prawo.
- Możesz powiedzieć coś więcej o tych tylnych światłach?
- Wiesz co, Andy, teraz, kiedy się nad tym zastanawiam... to nie
były światła poziome, jakie ma większość samochodów osobowych.
Raczej pionowe i dość szeroko rozstawione, jakby półciężarówki albo
furgonetki.
- Od jak dawna twoja skrzynka pocztowa jest uszkodzona?
- Kiedy odbierałem sobotnią pocztę, była nienaruszona.
- Ktoś musiał o nią zawadzić, teraz jest przekrzywiona.
- To powinno ci ułatwić pracę - zauważył Qwilleran.
Gdzieś w okolicy jest samochód ze świeżym zadrapaniem po
prawej stronie - pomyślał Qwilleran. Brodie wstał.
- Nie ma potrzeby, żebym zawracał ci głowę po nocy. Odezwę
się rano.
- Tylko bardzo cię proszę, nie za wcześnie!
Komendant podszedł do drzwi i odwrócił się, żeby raz jeszcze
spojrzeć krytycznym okiem na wnętrze.
- W młodości wspiąłem się na niejedną taką drabinę. Co to są te
trzy białe rury, które wyglądają jak przewody kominowe?
- To są przewody kominowe. Odprowadzają dym z kominka.
Wpadnij tu kiedyś z żoną. Na pewno chciałaby zobaczyć dzieło Fran.
- Czy to moja córka wybrała te wszystkie meble? - zainteresował
się Brodie, okazując raczej zdumienie niż podziw.
- Owszem, to jej dzieło. Ma niezłe oko i dobry gust.
Brodie mruknął coś niezrozumiałego i już miał wyjść, ale
zatrzymał się jeszcze z ręką na klamce.
- Ten gość, który przebudował twoją szopę... Dennis, jakże on
ma na nazwisko...?
- Hough, wymawia się jak Huff . To syn Iris Cobb.
- Podobno Fran się z nim przyjazni - zerknął na Qwillerana,
szukając potwierdzenia w jego twarzy. - A jak wiesz, facet jest żonaty.
- Nie przejmuj się - pocieszył go Qwilleran. - Wszystkie kobiety
w mieście szaleją za Dennisem, ale on ma bzika na punkcie swojej
rodziny. Niedługo ją tu sprowadzi, a wtedy wszystko się uspokoi. O
ile wiem, Fran i Dennis nie łączy nic poza pracą nad tym projektem.
- Obyś się nie mylił... Nieważne, dobranoc. Ustawiliśmy blokadę
na drugim końcu podjazdu i zostawiam tam dyżurnego policjanta. Za
jakiś czas z Nizin przyjedzie ekipa specjalistów, która zbada
dokładnie miejsce zbrodni - Brodie odszedł kilka kroków i dodał: -
Coś mi mówi, że ta sprawa będzie łatwa do rozwiązania.
Qwilleran pogasił światła i wspiął się po rampie do sypialni, ale
nie chciało mu się spać. Spoglądając na program przedstawienia,
próbował sobie wyobrazić kolejno każdego z aktorów dzierżącego w
dłoni dymiący pistolet. I żadna z tych osób wydawała mu się nie
pasować do takiej roli. Ciekaw był, jak wcześnie Brodie zacznie
dobijać się do drzwi, budząc kolejnych imprezowiczów na
przesłuchanie. Prawdopodobnie komendant zacznie od swojej córki
mieszkającej w Indian Village, gdzie mieściło się osiedle
mieszkaniowe popularne wśród jego znajomych singli - Susan, Dennis
i Hixie także mieli tam swoje mieszkania. Lanspeakowie osiedlili się
dalej, w zrujnowanej rezydencji wiejskiej. Eddington Smith gniezdził
się w centrum, w zakładzie introligatorskim znajdującym się na tyłach
jego księgarni. Pozostali członkowie klubu dojeżdżali z pobliskich
miasteczek: z tętniącego życiem Kennebeck, uroczego Sawdust City,
zapuszczonego Wildcat, a niektórzy mieszkali jeszcze dalej, bo w
miejscowości letniskowej Mooseville. Tylko Wildcat znajdowało się
na południe od Pickax, ktoś udający się w tamtą stronę skręciłby
właśnie w prawo na Trevelyan Road, wyjeżdżając z Trevelyan Trail.
Leżąc tak i nie mogąc usnąć, przypomniał sobie przepowiednię
swojego dozorcy, kiedy tamten pierwszy raz ujrzał odnowiony skład
jabłek. Siwowłosy i cieszący się powszechnym szacunkiem Pat O'Dell
do emerytury pracował jako dozorca w tutejszym liceum, potem zaś
zaczął stróżować u niego. Zerknął wtedy w górę, na belki pod
stropem, i odezwał się zalęknionym półgłosem:
- Chce pan tu zamieszkać?
- Owszem, lubię obszerne wnętrzna, panie O'Dell, i liczę, że
wraz z panią Fulgrove dalej będziecie się państwo zajmować moim
domem. Tak jak dotąd.
- Sam diabeł nie dałby rady umyć tych okien na górze czy
powymiatać pajęczyn.
- Po to właśnie zrobiliśmy tam galeryjki. Mam nadzieję, że nie
ma pan lęku wysokości.
Pan O'Dell pokręcił głową, najwidoczniej pełen złych przeczuć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]