tak, jakby Kyp w nim spał.
A Corran Horn... Corran wyglądał najokropniej ze wszystkich. Siedział odrętwiały w fotelu
ze wzrokiem utkwionym w podłodze, jakby chciał skupić całą energię Mocy, jaką da radę
zgromadzić, w tym jednym punkcie. Han mógł sobie tylko wyobrażać, jak Corran musi przeżywać
tę debatę, słuchając, jak kilkunastu najpotężniejszych Jedi w galaktyce dyskutuje nie o tym, jak
wyciągnąć dwoje jego chorych dzieci z karbonitu, tylko o tym, czy powinni wydać kolejną parę
młodych Rycerzy Jedi w ręce tych, którzy zamrozili Valina i Jysellę.
Na miejscu Corrana Han nie przebywałby teraz w sali Rady, tylko siedział w jakimś
magazynie, planując, jak wedrzeć się do placówki SBGS, gdzie przetrzymywano jego dzieci, i je
stamtąd wyciągnąć. Corran jednak zawsze był typem praworządnego obywatela. Nawet teraz, kiedy
rząd, któremu zawsze tak wiernie służył, zwrócił się przeciw jego dzieciom, wciąż starał się znalezć
rozwiązanie mieszczące się w granicach prawa. Han nie potrafiłby tak postępować, nie umiał tego
nawet do końca zrozumieć, a jednak podziwiał przyjaciela. Corran był człowiekiem zasad i był tym
zasadom wiemy, nawet kiedy stały się nożem wbitym w jego własne serce.
Kiedy Leia dotarła do wnęki mieszczącej fotele Mistrzów, zatrzymała się i skrzyżowała ręce
na piersi, czekając w milczeniu, aż ktoś z kręgu zwróci na nią uwagę. Han i Korr zachowali się tak
samo. Przeszkadzanie Mistrzowi Jedi w trakcie sporu z innym Mistrzem Jedi mogło się skończyć
zakneblowaniem Mocą. Wprawdzie wyglądało, jakby Rada ich nie zauważyła, jednak Han dobrze
wiedział, że każdy ze znajdujących się w sali Mistrzów zdawał sobie sprawę z ich nadejścia, zanim
jeszcze Leia minęła uczniów.
Jednak ku zaskoczeniu Hana Mistrzowie nie dyskutowali już o tym, czy powinni
respektować nakazy aresztowania. Spierali się o coś, co według niego powinno być oczywiste - czy
powinni wstawić się za Tahiri.
- ...zażądać jej uwolnienia - mówił właśnie Kyp. - Tahiri odegrała kluczową rolę w bitwie o
Shedu Maad. Gdyby do nas nie wróciła, stracilibyśmy cały kompleks hangarów.
- Nie jestem pewien, czy to równoważy niektóre z czynów, jakich się dopuściła w czasie
wojny - powiedział Kenth. Zachowywał się powściągliwie, jednak Han nie potrzebował Mocy,
żeby zorientować się po jego utkwionym w Kyle u Katarnie wzroku, że dopiero co musiało dojść
między nimi do nieprzyjemnej wymiany zdań. - Zamordowała Gilada Pellaeona, prawda?
- Wiele osób zabijało - odparł Kyle. Głos miał równie opanowany, ale cały czas patrzył
Kenthowi w oczy. - A Cha Niathal? Odegrała nie mniej istotną rolę w zamachu stanu Jacena, a
jakoś nikt nie wnosi przeciwko niej żadnych zarzutów. Akcja przeciwko Tahiri to pokazówka
wymierzona w nas.
- Zgadzam się z Mistrzem Katarnem - oświadczyła Cilghal. - Daala odebrała odejście Melari
i Reeqa jako sygnał ostrzegawczy.
- Jak to? - spytał Kyp.
- Jedyną rzeczą, której Daala boi się bardziej niż niezależnego Zakonu Jedi, jest brak
Zakonu - wyjaśniła Cilghal. - Odczytała więc te rezygnacje jako przestrogę: jeśli będzie
kontynuować swoją politykę, to Jedi się rozwiążą i rozproszą po galaktyce jako niezależni agenci.
Wtedy nikt nie będzie w stanie nas kontrolować.
Kyp się uśmiechnął.
- Niezły pomysł, jak się nad tym zastanowić.
- Fatalny pomysł - burknął Kenth, odwracając w końcu wzrok od Kyle a. - Jak według
ciebie mielibyśmy wtedy cokolwiek zdziałać?
- W dodatku wciąż mamy dziesiątki Rycerzy Jedi, którzy ukrywali się za młodu w
Schronisku - zauważyła Cilghal. - Jeśli rozwiążemy Zakon...
- Spokojnie - wtrącił Kyp, machając rękami. - To był żart, w porządku?
Oczy Cilghal zwęziły się nieznacznie, ale Kalamarianka skłoniła tylko głowę.
- Oczywiście, wybacz. - Odwróciła się w stronę pozostałych Mistrzów. - A może gdybyśmy
wysłali Leię, żeby wyjaśniła...
- Nie. Niczego Daali nie będziemy wyjaśniać. - Powiedział to Corran, chociaż wzrok wciąż
miał utkwiony w podłodze. - To by oznaczało, że Zakon przed nią odpowiada. A kiedy do tego
dojdzie, to nie tylko uczniowie zaczną odchodzić.
Nad kręgiem zapadła pełna powagi cisza; to Mistrzowie rozważali jego słowa.
- Missstrz Horn ma rację - wysyczała w końcu Saba Sebatyne. - Zakon Jedi to nie stado
thedyklae. Jesteśmy shartuukami.
Kyp spojrzał na nią z wyrazną konsternacją.
- Eee, jasne - powiedział. - A co to jest shartuuk?
- Zwierzę stróżujące - wyjaśniła Saba. - Ssstrzeże legowissska przed zo oxi i tamoggami.
- A, to wszystko jasne - odparł Kyp, przewracając oczami, po czym zapytał: - A zo oxi i
tamoggi to czym są właściwie?
- Sssą zawsze głodne. - Saba nachyliła się do przodu i postukała pazurem w iluminator,
wskazując na ledwo widoczny srebrzysty, cylindryczny gmach Galaktycznego Centrum
Sprawiedliwości po drugiej stronie Placu Wspólnoty. - Jak każdy tyran.
Kyp pokiwał głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]