uznałem, że wszystko jest jasne.
- Tak, wszystko jasne! - rzekł Poirot. - Nie mógł pan zauważyć, jak Hugh wysuwa
głowę do przodu i opuszcza brwi na oczy... co odziedziczył po panu. Ale Charles
Chandler to zauważył! Zauważył to już przed wielu laty... i zmusił żonę, by wyznała
mu prawdę. Myślę, że się go bała... zauważyła oznaki szaleństwa i to ją popchnęło w
pańskie ramiona... w ramiona pana, którego zawsze kochała. Charles Chandler
obmyślił zemstę. Nastąpił wypadek, w wyniku którego jego żona utopiła się.
Wypłynęli wtedy sami, ale on wie, jak doszło do tego wypadku. Potem skierował swą
nienawiść ku chłopcu, który nosił jego nazwisko, ale który nie był jego synem.
Pańskie opowieści o Indiach podsunęły mu pomysł z bieluniem. Hugh miał być
stopniowo doprowadzony do szaleństwa. Doprowadzony do takiego stanu, żeby sam
odebrał sobie życie. To admirał, nie Hugh, był żądny krwi. To Charles Chandler
podcinał owcom gardła na pastwiskach. Ale to Hugh miał ponieść karę!
Wie pan, kiedy nabrałem podejrzeń? Kiedy admirał Chandler tak się sprzeciwił
wizycie syna u lekarza. Obiekcje Hugha były naturalne. Ale ojciec! Przecież mogła
istnieć kuracja, która uratowałaby jego syna... było tysiąc i jeden powodów, dla
których powinien zasięgnąć porady lekarskiej. Ale nie, on nie mógł dopuścić, żeby
lekarz zbadał Hugha... bo mógłby odkryć, że Hugh jest zdrowy!
- Zdrowy... - powtórzył Hugh spokojnie - Jestem zdrowy?
Zbliżył się do Diany.
- Jesteś zdrów jak ryba - burknął pułkownik Frobisher. - W naszej rodzinie nie ma
obłędu.
- Hugh - szepnęła Diana.
Admirał Chandler podniósł strzelbę syna.
- Bzdury! - oświadczył. - Idę zapolować na królika. Frobisher ruszył ku niemu, lecz
powstrzymała go dłoń Poirota.
- Sam pan przed chwilą powiedział... to najlepsze wyjście.
Hugh i Diana wyszli z pokoju. Dwaj mężczyzni, Anglik i Belg, patrzyli, jak ostatni z
Chandlerów przemierza park i niknie w lesie. Po chwili usłyszeli strzał.
KLACZE DIOMEDESA
I
Zadzwonił telefon.
- Halo, Poirot, to pan?
Herkules Poirot rozpoznał głos młodego doktora Stoddarta. Lubił Michaela Stoddarta
i jego nieśmiały, przyjacielski uśmiech. Bawiło go naiwne zainteresowanie doktora
zbrodnią, ale poważał go jako pracowitego i zdolnego fachowca.
- Nie chciałbym sprawiać panu kłopotu... - bąknął Stoddart i zawahał się.
- Ale coś sprawia kłopot panu? - podsunął detektyw przenikliwie.
- Otóż to. - W głosie doktora zabrzmiała ulga. - Trafił pan w dziesiątkę!
- Eh bien, cóż mogę dla pana zrobić, przyjacielu?
Widać było, że Stoddartowi brakuje pewności siebie.
Odpowiadając, zaczął się nieco jąkać.
- Uważam, że to straszliwy nietakt, prosić, żeby pan do mnie zajrzał o tak póznej
porze... Ale wpadłem w t-t-tarapaty.
- Oczywiście, że przyjadę. Do pańskiego domu?
- Nie... właściwie to jestem teraz w jednym z bloków na tyłach mojego domu.
Conningby Mews, numer siedemnaście. Naprawdę mógłby pan przyjść? Moja
wdzięczność nie miałaby granic.
- Wyruszam natychmiast - odparł Herkules Poirot.
II
Herkules Poirot szedł wzdłuż ciemnych bloków, patrząc na numery domów. Było już
po pierwszej w nocy i wyglądało na to, że większość mieszkańców poszła spać, choć
w jednym czy dwóch oknach paliło się jeszcze światło.
Kiedy doszedł do numeru siedemnastego, drzwi domu otworzyły się i stanął w nich
doktor Stoddart.
- Jest pan! - powiedział. - Proszę do środka. Małe, przypominające drabinę schody
prowadziły na piętro, gdzie po prawej stronie znajdował się przestronny pokój. Na
jego wyposażenie składały się kozetki, dywany, trójkątne srebrne poduszki oraz liczne
butelki i szklanki.
Wszędzie panował nieład, dokoła walały się niedopałki papierosów i potłuczone
kieliszki.
- Ha! - wyrzekł Herkules Poirot. - Mon cher Watson, dedukuję, że odbyło się tu
przyjęcie!
- I owszem, było tu przyjęcie - przyznał Stoddart ponuro. - I to jakie!
- Czyli pan w nim nie uczestniczył?
- Nie, sprowadziły mnie tutaj wyłącznie sprawy zawodowe.
- A cóż się stało?
- Ten dom jest własnością kobiety nazwiskiem Patience Grace... pani Patience Grace -
zaczął Stoddart.
- Imię i nazwisko nie pozbawione staroświeckiego uroku - wtrącił Poirot.
- Pani Grace nie jest ani urokliwa, ani staroświecka. Na swój sposób jest nawet
przystojna. Zmieniła już kilku mężów, a obecnie nosi się z przyjacielem, którego
podejrzewa, że chce ją porzucić. Przyjęcie rozpoczęło się od alkoholu, a skończyło na
narkotykach... konkretnie na kokainie. Po kokainie człowiek czuje się początkowo
wspaniale, wszystko wokół jest piękne. Wydaje się, że można przenosić góry. Zażycie
nadmiernej dawki powoduje gwałtowne podniecenie, halucynacje i ostatecznie
delirium. Pani Grace pokłóciła się ze swoim przyjacielem, antypatycznym osobnikiem
o nazwisku Hawker, w wyniku czego zerwał z nią natychmiast i wyszedł. Ona zaś
wychyliła się z okna i na chybił-trafił strzeliła do niego z fabrycznie nowego
rewolweru, który dostała od jakiegoś półgłówka.
Herkules Poirot uniósł brwi.
- Trafiła go?
- Gdzie tam! Chybiła o dobre kilka jardów. Trafiła za to jakiegoś pechowego
włóczęgę, który akurat grzebał na ulicy w pojemnikach na śmieci. Dostał w mięsień
ramienia. Naturalnie, narobił wrzasku jak sto diabłów. Tłum gapiów wepchnął go tu
czym prędzej, zatamowali krew, która z niego sikała, i posłali po mnie.
- Tak?
- Załatałem go jak należy. To nie było nic poważnego. Potem paru gości
wymaglowało go, aż zgodził się przyjąć kilka banknotów pięciofuntowych i nie
wspominać więcej o tej sprawie. Oczywiście, biedakowi było w to graj. Cudowne
zrządzenie losu.
- A pan?
- Ja miałem tu trochę więcej roboty. Pani Grace dostała ataku histerii, więc dałem jej
jakiś zastrzyk i wpakowałem ją do łóżka. Była tu jeszcze jedna dziewczyna, która
niemal straciła przytomność... całkiem młoda dziewczyna. Nią też się zająłem.
Tymczasem pozostali goście ulotnili się czym prędzej.
Przerwał.
- A potem miał pan wreszcie czas na przemyślenie sytuacji - rzekł Poirot.
- Otóż to - przyznał Stoddart. - Gdyby to była tylko zwykła pijacka rozróba, no, to
byłoby po krzyku. Ale narkotyki to co innego.
- Jest pan zupełnie pewny, że faktycznie było tak, jak pan mówi?
- Absolutnie. Omyłka nie wchodzi w rachubę. To kokaina, bez dwóch zdań.
Znalazłem ją w emaliowanym pudełeczku... wie pan, oni to wąchają. Pytanie - skąd
się to tam wzięło? Przypominam sobie, że niedawno mówił pan o nowej wielkiej fali
zażywania narkotyków i o wzrastającej liczbie narkomanów.
Herkules Poirot pokiwał głową.
- Policja niewątpliwie zainteresuje się tą dzisiejszą zabawą.
- Ano właśnie... - mruknął Michael Stoddart zmartwionym głosem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]