cu pogrążyłam się w marzeniach. To było najszczęśliwsze
dziewięć miesięcy w moim życiu. Nie mogłam się docze
kać następnego razu, ale chcieliśmy, żeby mały trochę pod
rósł. Ciężko jest opiekować się dwójką maluchów i praco
wać jednocześnie.
Violet uśmiechnęła się niepewnie.
-
Zawsze chciałam mieć dzieci. Tylko... wołałabym
mieć męża.
- Nic prostszego. Powiedz Blake'owi. Violet potrząsnęła głową.
- Nie mogę. Na pewno nie teraz. A może nigdy.
- On ma obowiązek pomóc w utrzymaniu swojego dziecka, Violet -
oświadczyła twardo Lou. - Poza tym, w tym małym miasteczku nie
zdołasz utrzymać tajemnicy. Wystarczy, że wykupisz tę receptę i już
wszyscy będą wiedzieli, co się dzieje. To witaminy dla ciężarnych.
Violet natychmiast znalazła rozwiązanie przynajmniej tego problemu.
- Wykupię je w Victoria - powiedziała uparcie.
- Jak chcesz, strusiu. Chowaj głowę piasek, póki możesz.
- Dam sobie radę - odpowiedziała Violet twardo.
- Nie wątpię - ustąpiła jej Lou. Podała Violet receptę. -Nie dźwigaj i
dużo śpij.
- Będę pamiętać - przyrzekła Violet, wyobrażając sobie bezsenne
noce, wypełnione troską o zdrowie mamy i swoją przyszłość.
Lou uspokajająco poklepała ją po ramieniu.
- Dziś w to nie wierzysz, ale zapewniam cię, że za pięć, sześć
miesięcy wspomnisz dzisiejszy dzień z uśmiechem.
- Dziękuję, doktor Lou.
Lou popatrzyła za nią zmartwiona. Jak też ta Violet sobie poradzi?
Jadąc do domu, Blake widział, jak Violet wychodziła od doktor Lou.
Nie mógł dłużej odsuwać od siebie prawdy. Przeklinał sam siebie za
to, co zrobił im obojgu. Gdyby tylko nie stracił głowy i zabezpieczył
się, gdyby, gdyby. .. Jest ojcem i albo poślubi matkę swojego dziecka,
albo skompromituje Violet, panią Hardy i siebie. Perspektywa
rezygnacji z umiłowanej wolności była mu nienawistna. Podobnie jak
perspektywa posiadania dziecka. Nie chciał zakładać rodziny.
Ale był człowiekiem odpowiedzialnym. Nie mógł dopuścić, żeby
Violet popełniła jakieś głupstwo.
Jeżeli Violet zorientuje się, że on wie o wszystkim, odmówi jego
propozycji małżeństwa, bo będzie myślała, że robi to z poczucia
obowiązku. Musiał więc ukryć prawdziwe uczucia i udać, że ją kocha.
Prawdę mówiąc, nie miał wielkiego wyboru.
Na zakończenie pracy wszedł do pokoju dziewcząt.
-
Violet, co powiesz na kawę i stek z sałatką w restau
racji "U Barbary"? - zapytał beztrosko. - Zabierzesz
sałatkę dla mamy.
Libby i Mabel pożegnały się i zostawiły ich samych. Violet spojrzała
na szefa ze zdumieniem.
-
Zapraszasz mnie na kolację?
Zmusił się do uśmiechu.
-
Tak. Masz ochotę?
- Będą plotki. Wzruszył ramionami.
- Więc?
Poczuła się trochę lepiej. Widocznie jednak lubił ją na tyle, by nie
przejmować się plotkami. Może była jakaś nadzieja na przyszłość?
Uśmiechnęła się pogodnie.
- Bardzo chętnie.
- Świetnie. W takim razie zadzwoń do mamy.
- Już się robi!
O tej porze u Barbary był zawsze tłok. Na widok Blakea z Violet
rozmowy umilkły natychmiast i wszystkie oczy zwróciły się na
wchodzących. Zamówili steki i sałatkę, a także danie na wynos dla
pani Hardy. Ku konsternacji Blakea, Yiolet uparła się zapłacić
oddzielnie.
- Niezależne kobiety - wymamrotał, zabierając się do jedzenia.
- Tak mnie wychowała mama - odpowiedziała z prostotą. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]