łeś słuchać, a teraz wreszcie przejrzałeś na oczy. Tyle tylko że nie podoba ci się to, co
widzisz. Dziwka Delacourte, która ma więcej wrogów niż przyjaciół. Przypominasz so-
bie tę windę i zastanawiasz się, jaka kobieta może robić coś takiego z mężczyzną, które-
go prawie nie zna.
- Nie.
- Zapytaj mnie, czy byłam kiedyś dziwką uliczną w Dżakarcie.
- Nie - odrzekł z jeszcze większym napięciem w głosie.
- Przecież chcesz to wiedzieć. Uważasz, że to możliwe. Widzę to w twoich oczach.
R
L
T
- Nic mnie nie obchodzi, co twoim zdaniem widzisz w moich oczach, Madeline.
Mylisz się. Nie zamierzam cię pytać, co robiłaś na ulicach Dżakarty. Nie będę snuł do-
mysłów na podstawie przypadkowo zasłyszanego komentarza. Powiedz, co chcesz po-
wiedzieć i może wtedy uda nam się ruszyć dalej.
Patrzyła na niego przejmującym wzrokiem, wciąż zaciskając dłonie na kierownicy.
Wyglądała, jakby chciała stąd uciec.
- Nigdy nie sprzedawałam się na żadnym rogu ulicy - powiedziała z ogniem w gło-
sie - ale Remy to robił. Tam go właśnie znalazłam. Takie życie prowadził i przez niego ja
je również poznałam. Czy to ci pomoże zrozumieć mnie lepiej, Luke? Czy też jest to
jeszcze jeden fragment, który nie pasuje do twojego schludnego, opartego na honorze
świata?
- Może byś się tego dowiedziała, gdybyś przestała wkładać słowa w moje usta -
powiedział ponuro i otworzył drzwi. - Może gdybyś zaufała mi tak, jak chcesz, żebym ja
zaufał tobie, to nie niszczyłabyś z takim pośpiechem tego, co udało się nam wspólnie
zbudować. A może po prostu masz już dość i chcesz zerwać? Może wolisz się ukrywać
za pieniędzmi Delacourte'a i swoją zszarganą reputacją, niż zaryzykować i ulec miłości.
- Wynoś się - wymamrotała, otwierając bagażnik. - Wynoś się z mojego samocho-
du.
Wysiadł, zabrał swój worek i zatrzasnął bagażnik, a potem rzucił worek na chodnik
i znów podszedł do drzwiczek.
- Wiesz co, po tym, przez co przeszłaś, po tym, czego udało ci się w życiu doko-
nać... No nic, sądziłem, że masz więcej charakteru.
Zatrzasnął drzwiczki.
Madeline odjechała, zabierając ze sobą wszystkie nadzieje Luke'a.
Z jego ust wyrwało się, paskudne przekleństwo.
R
L
T
ROZDZIAA DWUNASTY
No cóż. Może przesadziła? Może Luke nie wziął sobie za bardzo do serca jej
uwag? Ale co miał na myśli, mówiąc, że brak jej odwagi, by go kochać? Jak mógł oskar-
żać ją, że niszczy ich związek ze strachu przed miłością?
- Idz do diabła - mruknęła, skręciła na ciemny parking pod firmą i poszła do windy.
Gdy dotarła do swojego gabinetu, złość jeszcze nie opadła. Przygotowanie do po-
dróży zajęło jej sporo czasu. Dłużyło się niemożliwie głównie przez to, że co pięć minut
przerywała to, co właśnie robiła i znów zaczynała się zastanawiać nad tym, co zaszło.
Jej pieniądze i pozycja były dla Luke'a trudne do przełknięcia. Nie chodziło tylko o
to, że chciał ją chronić przed złymi językami. Mimo wszystko miała już sporo czasu, by
się nauczyć, jak nie okazywać słabości i ignorować złośliwe plotki. Luke zetknął się z
tym po raz pierwszy.
A jednak nie chciał jej zadawać żadnych pytań na temat Dżakarty. Udawał, że go
to nie interesuje. Akurat. A jeśli rzeczywiście uznał, że Madeline nie jest kobietą godną
szacunku?
Znów zaklęła. Czy mogłaby przełożyć podróż do Szanghaju? Ta podróż była bar-
dzo ważna dla jej ostatniego projektu budowlanego. A może udałoby się wyjaśnić sytu-
ację z Luke'em jeszcze przed wyjazdem?
Musiała się przekonać.
Pod wpływem impulsu sięgnęła po telefon. W słuchawce odezwała się poczta gło-
sowa. Nie znała drugiego numeru telefonu służbowego, tego, którego nigdy nie wyłączał.
Musiała go zdobyć.
Znów wsiadła do windy, zjechała na parking i ruszyła w stronę jego mieszkania,
modląc się w duchu, żeby tam był.
Nie było go.
Wziął prysznic, ogolił się, przebrał w czyste ubranie i pojechał do Jake'a. Wciąż
nie mógł się pogodzić z tym, że Madeline natychmiast założyła, że on uwierzy w to, co
mówiły te kobiety.
R
L
T
Zaczynał już godzić się z myślą o jej pieniądzach, o Williamie i wszystkim innym,
co się z tym wiązało, ale jak mogła uwierzyć, że uzna ją za dziwkę?Jakby nikt oprócz
ukochanego Williama nie potrafił jej widzieć taką, jaką była naprawdę.
Dojo Jake'a było puste. Znalazł ich obydwu w kuchni. Po uśmiechnął się szeroko
na jego widok. Jake przyjrzał mu się uważnie, po czym zapytał ostrożnie.
- Madeline wyjechała po ciebie na lotnisko?
- Tak.
- Więc dlaczego jesteś tutaj?
- Bo cię kocham, bracie. Masz jeszcze jakieś pytania?
- %7ładnych, które mógłbym zadać - mruknął Jake.
- Widzisz, ja jestem rozsądnym człowiekiem - powiedział Luke, podsuwając sobie
krzesło. - Nie jestem zaślepiony, gdy chodzi o Madeline. Wiem, kim jest i jaki bagaż ze
sobą niesie. A już na pewno wiem, kim nie jest.
Jake spokojnie jadł dalej. Po przyglądał mu się uważnie.
- No dobrze. Nazwałem ją tchórzem. Może nie była to najmądrzejsza rzecz, jaką
zrobiłem w życiu. Ale ona też nie wykazała się mądrością, gdy sądziła, że uwierzyłem w
to, co mówiły te baby. Wiem przecież, że nie jest dziwką.
- Ktoś nazwał Madeline dziwką? Kto?
- No widzisz - zauważył Luke. - Masz ochotę temu komuś przyłożyć. Ja też mia-
łem. I co w tym złego? Przecież to normalna reakcja.
- Jasne, że tak - skinął głową Jake. - I co zrobiłeś?
- To były tylko dwie plotkujące wiedzmy. Popatrzyłem na nie i odszedłem.
- To rozsądne. Zachowałeś się w bardzo cywilizowany sposób.
- A co jeszcze mogłem zrobić?
- Przypuszczam, że Madeline mogłaby im utrudnić życie na wiele sposobów, gdy-
by chciała, ale ona nie chce. Ignoruje takie rzeczy i robi swoje. Wielu ludzi podziwia ją
za to i za to, że nie czuje potrzeby, by się przed wszystkimi tłumaczyć.
Tłumaczyła się jednak przed Luke'em, i to na jego prośbę. Może dał jej jakieś po-
wody do takiego zachowania? Może nie była pewna, jak on zinterpretuje to, co usłyszał?
Potarł twarz dłońmi. Może sam sobie na to zasłużył?
R
L
T
- Mówiły, że William Delacourte znalazł ją na rogu ulicy w Dżakarcie - mruknął. -
A ona myślała, że ja w to uwierzyłem i zacznę ją przesłuchiwać.
Jake nie odezwał się ani słowem.
- No dobrze. Nie od razu zrozumiałem, dlaczego wyszła za Delacourte'a. Ale to już
nie ma znaczenia. Dlaczego do diabła ona nie potrafi uwierzyć, że widzę ją taką, jaka
jest?
- Przydałyby mi się wakacje - stwierdził Jake.
- Bo cię kocha i boi się, co o niej pomyślisz, gdy usłyszysz, co o niej gadają. Część
z tego jest prawdziwa, a część nie - powiedział Po. - Boi się, że zranisz ją, bo inni ranili
ją bardzo często, ale tym razem nie uda jej się pozbierać.
Obydwaj bracia wpatrzyli się w chłopca.
- Hm - powiedział Jake.
- On chce być prawnikiem zajmującym się prawami człowieka - zauważył Luke.
- Tak słyszałem. - Jake nie spuszczał oczu z brata. - Po ma dla ciebie prezent. Robił
go przez dwa tygodnie. - Przeniósł wzrok na chłopca. - Przyniesiesz go?
Po skinął głowa i wybiegł. Jake znów skupił się na Luke'u.
Chłopiec po chwili wrócił, niosąc owiniętą w gazetę paczkę, trzydzieści centyme-
trów szeroką i pół metra długą. Podał mu ją i odsunął się.
- Yun pomogła mi to naoliwić i nawoskować.
Luke położył paczkę na stole i odwinął z gazety.
W środku znajdowała się drewniana gablotka z mosiężnymi zawiasami i prze-
szklonymi drzwiczkami.
- Sam to zrobiłeś? - zapytał Luke.
Po skinął głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]