Pocałowała wnuczkę w czubek główki I oddała ją Grace. - Phoebe byłaby świetną
matką. Ale ty też będziesz. O wiele lepszą niż ja byłam.
Z oczu starszej kobiety biły żal i tęsknota.
- Oddałaś mnie z miłości - szepnęła Grace, obejmując matkę ramieniem. - To
największe poświęcenie, na jakie matka może się zdobyć.
- A sio! - Dawn odepchnęła córkę, nie chcąc, by ta dojrzała jej łzy. - Leć się
upiększyć, a ja pójdę zadzwonić.
R
L
ROZDZIAA SZÓSTY
Ubranie Posie oraz spakowanie rzeczy potrzebnych na wyjście z dzieckiem
trwało tak długo, że nie miała czasu upiększać" samej siebie.
Przeczesała włosy, następnie włożyła kolczyki z nefrytowym oczkiem i nefry-
towy naszyjnik. Mogła wyjść z domu nieumalowana, ale biżuterią zajmowała się
zawodowo. Od najmłodszych lat zawsze miała jakieś świecidełka na szyi lub ręce;
bez nich czuła się naga.
Zapinając naszyjnik, przypomniała sobie, jak Josh położył ręce na jej ramie-
niu i pochylił się, żeby wciągnąć w nozdrza jakiś ulotny zapach. Zadrżała, kiedy
musnął ją lekko swoim zarostem. Ostatni raz byli tak blisko siebie dziesięć lat te-
mu. W łóżku. Dziś, czując jego ciepły oddech przy swoim uchu, znów zapragnęła
się tam znalezć.
Włożyła żakiet; nie patrząc w lustro na końcowy efekt, wzięła na ręce Posie i
zeszła na dół.
Kiedy zjawiła się w kuchni dziesięć minut pózniej, niż obiecała, Josh nic nie
powiedział. Zmierzył ją wzrokiem, Jakby znał wszystkie zdrożne myśli, jakie towa-
rzyszyły jej na górze.
- Gotowy?
Idiotyczne pytanie. Był wykąpany, miał na sobie sprane dżinsy i jasnobeżową
marynarkę z zamszu, która podkreślała szerokość jego ramion.
- Co mam zrobić? - spytał, wstając od stołu.
- Przyprowadz z sieni wózek - poprosiła Grace.
Wyjąwszy z lodówki butelkę mleka, umieściła ją w torbie izotermicznej, którą
z kolei włożyła do plecaka z przyborami dziecięcymi.
Wcześniej zazdrościła Phoebe, gdy ta zajmowała się dzieckiem. Teraz odda-
łaby wszystko, by siostra tu była. I żeby to Michael, nie Josh, wkładał Posie do
wózka.
R
L
- Całkiem niezle jak na pierwszy raz - pochwaliła go.
Bez słowa skierował się do wyjścia. Chciała pomóc przy znoszeniu wózka po
schodach, ale Josh doskonale sobie sam poradził. Zanim przekręciła klucz w zamku
i doszła do furtki, zdążył oddalić się chodnikiem.
- Zwolnij - powiedziała, dogoniwszy go. - To nie wyścig.
- Wez mnie pod rękę - zaproponował. - Będziesz mogła nadawać tempo.
Mieli iść, trzymając się pod łokieć, jak Michael z Phoebe? Jak para kochan-
ków?
Przełknęła ślinę. Przez cienki zamsz czułaby mięśnie, ścięgna. Pragnęła tej
bliskości, a zarazem się jej bała.
- Nie, tak jest dobrze - odrzekła. W milczeniu wziął jej rękę.
- Pamiętaj, cokolwiek się stanie, nie jesteś sama.
Zamsz był miękki, ciało pod nim twarde; miała wrażenie, że ją parzy. Przy-
pomniała sobie, jak rano półnagi Josh stał w kuchni. Kiedyś jako dziewczynka sia-
dała za nim na motorze i obejmując go w pasie, przywierała mocno do jego pleców.
Jego bliskość sprawiała jej większą frajdę niż szybka jazda. Ale nigdy mu o tym nie
mówiła.
Dziś było inaczej. Dzisiejszą bliskość on zainicjował, gdy sięgnął po jej rękę.
Korciło ją, aby przytulić policzek do jego ramienia. Wiedziała jednak, że ta bli-
skość jest iluzją. Jej świat nie jest światem Josha. Za tydzień lub dwa Josh spakuje
się, ruszy w pogoń za marzeniami, za przygodą. Będzie daleko, poza zasięgiem, a
ona znów zostanie sama.
Nagle w pełni to zrozumiała. Do tej pory żyła w jakimś dziwnym stanie. Była
obecna, a zarazem nieobecna. Opiekowała się Posie, załatwiała tysiące spraw. Po-
tem stała w kościele, śpiewając hymny. Wszystko wydawało się nierealne. Nawet
gdy patrzyła, jak spuszczano trumny do ziemi, nie do końca wierzyła w to, co wi-
dzi.
R
L
Każdego ranka budziła się przerażona w nieswoim łóżku; po chwili uświada-
miała sobie, że leży w pokoju gościnnym sąsiadującym z pokojem dziecięcym, po-
nieważ Phoebe wyjechała na weekend. Dopiero po kolejnych kilku sekundach do-
cierało do niej, że Phoebe już nie wróci. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać,
bo Posie otwierała oczy i zaczynała domagać się uwagi. Trzeba było wstać i brać
się do roboty, a roboty było mnóstwo: pranie, karmienie, kąpanie, przewijanie.
Idąc u boku Josha, poczuła bolesne ukłucie. Zrozumiała, że teraz już tak bę-
dzie. Od niej, od podejmowanych przez nią decyzji będzie zależał los malutkiej Po-
sie, potem kilkuletniej Posie, wreszcie Posie nastolatki...
Wyszarpnęła rękę, zaczęła się dusić.
- Grace? - Josh puścił na moment wózek, chwycił ją za ramiona i przyciągnął
do siebie.
- Ich już nie ma, Josh - wykrztusiła. - Oni już nigdy nie wrócą.
W odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej, jakby tym sposobem mógł uchro-
nić ją przed złem.
- Ciii, będzie dobrze. Dobrze?
- Jak może być dobrze? - Oswobodziła się z jego objęć. - Nie wystarczy mnie
przytulić, żeby było dobrze! Zresztą teraz nie chodzi o mnie czy o nas, ale o dziec-
ko, o naszą córkę; jesteśmy za nią odpowiedzialni. - Wiedziała, że robi scenę na
środku chodnika, że ludzie się oglądają, ale było jej wszystko jedno. - Ta sytuacja
nie potrwa tydzień czy miesiąc, lecz całe życie.
Jedną ręką pchając wózek, drugą ciągnąc Grace, Josh skierował się do parku.
- Czy Michael coś postanowił w sprawie opieki nad Posie? - spytała nagle. -
Wiesz coś na ten temat? - Człowiek, który zostawia wytyczne odnośnie swojego
pochówku, nie zostawiłby bez instrukcji tak ważnej sprawy jak opieka nad dziec-
kiem. - Głupie pytanie. Oczywiście, że wiesz. Jesteś wykonawcą testamentu. Nawet
gdy z sobą nie rozmawialiście, Michael o wszystkim cię informował.
- Nic ci nie powiem, dopóki nie porozumiem się z prawnikiem.
R
L
Cofnął rękę. Poczuła w tym miejscu chłód. Zawsze tak robił: odsuwał się, wy-
jeżdżał, znikał. A to na studia, a to w podróż, a to na stałe. Pochyliwszy się nad
wózkiem, poprawił rozkopany przez Posie kocyk.
- Bo nie możesz? Czy nie chcesz? - Grace przystanęła i nie zamierzała ruszyć
się z miejsca, dopóki nie uzyska odpowiedzi. - Co przede mną ukrywasz, Josh?
- Nic, Grace.
- Na pewno?
- Mylisz się, myśląc, że Michael wszystko mi mówił. - Na moment zamilkł. -
W jego rzeczach znalazłem wymianę korespondencji między nim a prawnikiem
odnośnie twojej ciąży. Wynikało z niej, że on z Phoebe, gdy dziecko już będzie ofi-
cjalnie ich, zamierzają spisać nowe testamenty. Ale z tego, co się zdołałem zorien-
tować, niczego jeszcze nie podpisali.
- To znaczy...?
- Nie wiem. Muszę pogadać z prawnikiem. Może spisali roboczą wersję? -
Wyciągnął rękę. - Chodzmy. Im szybciej się z nim spotkam, tym szybciej będziemy
coÅ› wiedzieli.
Wzięła go pod ramię.
- Może powinnam się z tobą wybrać?
- Zajmij siÄ™ swoimi sprawami, Grace. Nie oszukam ciÄ™.
- Ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]