[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chce rzeczy. W oczekiwanym przez nią poczuciu bezpieczeństwa tkwił głębszy
wymiar, coś, czego nie da się kupić za pieniądze. Nie potrafił jej tego ofiarować, bo
niezależnie od swojego bogactwa, był emocjonalnie pusty.
Jak napełnić wyschniętą studnię?
To dylemat tysięcy bajek. Co musiałby oddać za serce Belle? Jakby na za-
mówienie zadzwonił jego telefon, dając mu może nie odpowiedz, ale drugą szansę.
Belle nie zwracała uwagi na zainteresowanie, jakie wzbudził jej przyjazd.
Zgłosiła się do recepcji, skąd zaprowadzono ją do jednego z gabinetów, gdzie
na łóżku leżała wyglądająca jak strach na wróble dziewczyna. Chuda, blada, w T-
shircie i czarnych dżinsach. Belle starała nie zdradzać przerażenia.
- Daisy? - zapytała.
Dziewczyna nie odpowiedziała na jej dotyk, nie spojrzała jej w oczy. Miała
dziewiętnaście, najwyżej dwadzieścia lat, ale wyglądała młodziej i tak żałośnie.
Belle wyobrażała sobie Daisy inaczej, jako dorosłą wersję małej ślicznej
S
R
blondynki. Szczęśliwą młodą kobietę. Kogoś, kogo by pokochała i kto by ją poko-
chał.
- Czy ona jest ranna? - spytała pielęgniarkę.
- Lekarz nie znalazł żadnych siniaków ani śladów samookaleczenia.
- Cierpi na anoreksję? - Musiała znać choćby najgorszą prawdę.
- Ona jest w ciąży.
- W ciąży?!
- Zemdlała. To się zdarza. Gdyby jadła regularnie, może by się nie zdarzyło.
Myślałam, że pani ją zna?
- Znam.
Tak sądziła. Choć nie mogła się skomunikować z Daisy, nie czuła emocji,
których się spodziewała. Ale niby dlaczego Daisy miałaby jej okazać siostrzane
uczucia?
- Dawno jej nie widziałam - dodała. - Przyjmiecie ją na oddział?
- To jest szpital, a nie pensjonat.
- Ona musi coś zjeść.
- Nie jesteśmy barem całodobowym.
Belle zaczerwieniła się zażenowana.
- Przepraszam. Zorganizuję transport i będzie nas pani miała z głowy.
Daisy nadal nie reagowała.
- Jeśli chce ją pani zabrać, proszę bardzo. - Pielęgniarka zwróciła się do
dziewczyny, która ani drgnęła. - To chyba twój szczęśliwy dzień.
Dziewczyna obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem, ale pielęgniarka była na
to odporna.
- Jak sobie chcesz, ale ja potrzebujÄ™ tego pokoju dla kogoÅ› naprawdÄ™ chorego.
Daisy powoli usiadła, opuściła stopy w zabłoconych czarnych sportowych bu-
tach i zsunęła się na podłogę. Wzięła płaszcz i bez słowa ruszyła do drzwi.
Pielęgniarka uniosła brwi, patrząc na Belle. Ta wzruszyła ramionami, a potem
S
R
pospieszyła za siostrą.
- Zaczekaj.
Daisy szła ze spuszczoną głową.
- Nie prosiłam ich, żeby do ciebie dzwonili - odparła nie zatrzymując się.
- Wiem. - Belle z trudem dotrzymywała jej kroku. - Ale jestem. Zaczekaj, we-
zwę taksówkę.
Daisy w końcu przystanęła, wciąż na nią nie patrząc.
- UsiÄ…dz. Albo kup sobie coÅ› gorÄ…cego do picia. Czekolada ciÄ™ rozgrzeje.
- Nie mam kasy.
- ProszÄ™.
Belle odwróciła się. Za nią stał Ivo i wyciągał do Daisy rękę. Po tym, co mu
powiedziała, nie spodziewała się już go zobaczyć.
- Zostawiłaś na przyjęciu torebkę - rzekł, zanim się odezwała. - Jace cię szu-
kał, podrzucił ją do domu. Manda do mnie zadzwoniła. Będą ci potrzebne klucze.
- Ja... tak.
Dopiero wtedy zwrócił się do Daisy:
- My już się znamy.
Nie odpowiedziała, tylko ruszyła do wyjścia.
- Znacie się? - spytała Belle.
- To ona uruchomiła alarm w twoim samochodzie.
- Mówiłeś, że miała zielone włosy.
- To było cztery dni temu. Zresztą chyba niebieskie bardziej mi się podobają.
PasujÄ… do jej oczu.
- Co chcesz powiedzieć?
- Nic. Nie powinniśmy za nią pójść?
S
R
ROZDZIAA SZÓSTY
Nie ma żadnych nas. Powiedziała to, by go zniechęcić. Podejrzewała, że teraz
użył liczby mnogiej, żeby pokazać jej, jak bardzo się myli. Nie musiał tego robić.
Cokolwiek się stanie, w jej myślach i sercu będą związani na wieczność. Nie
zapomni żadnego dotyku ani pocałunku, pieszczot, które pozbawiały ją rozumu.
- Belle?
- Tak? - Odezwała się, łapiąc oddech. Minęli rozsuwane drzwi. - Gdzie ona
zniknęła?
- Niedaleko - odrzekł Ivo.
Belle zignorowała cyniczną nutę w jego głosie.
- Musimy ją znalezć. Jest zimno. Ona jest głodna. - Jakoś nie przeszło jej
przez gardło nic więcej.
- Jest tam, po drugiej stronie.
%7łałując, że ma na nogach szpilki, Belle zbiegła po schodach. Ivo ją wyprze-
dził.
- Wsiadaj do samochodu.
Nie słuchała go, dreptała, unosząc suknię.
- Daisy, poczekaj! Dokąd idziesz? - wołała zdyszana, lawirując między samo-
chodami.
Daisy przystanęła i odwróciła się, lecz zamiast wyciągnąć do niej rękę, rzuciła
z taką wściekłością, że Belle się cofnęła.
- Dlaczego to akurat ty? Ty mnie opuściłaś! Nie ciebie szukam. Szukam ojca.
- Ojca? - spytała zszokowana Belle. - On nas zostawił, ciebie też. Wszystko,
co się stało, to jego wina.
- KÅ‚amiesz.
- To prawda. - Widząc ściągniętą twarz Daisy, Belle zrobiłaby wszystko, by
cofnąć gorzkie słowa. Daisy była wtedy małym dzieckiem, nie miała o niczym po-
S
R
jęcia. Wiedziała tylko, że jej matka zmarła, a siostra ją opuściła. Została jej wyide-
alizowana postać ojca.
Deszcz ustał, ale przenikliwy wiatr gwizdał po ulicach. Belle, drżąc zdespe-
rowana, odsunęła od siebie złe wspomnienia. Jeśli Daisy potrzebuje ojca, ona go
znajdzie.
- Razem Å‚atwiej do niego dotrzemy.
- Akurat, jakbyś tego chciała.
- Dla mnie liczy siÄ™ to, czego ty chcesz.
Ivo podjechał i wysiadł z samochodu. Zarzucił Belle na ramiona swój płaszcz,
jakby to ona potrzebowała opieki. Jakby był jedyną osobą na świecie, która potrafi
się o nią zatroszczyć. Usłyszała słowa Simone: Ivo mógłby ci pomóc.
Nie wątpiła, że odszukanie ojca Daisy będzie trudniejsze niż znalezienie Da-
isy. Jeśli ktokolwiek jest w stanie to zrobić, to właśnie Ivo. Nie, musi zrobić to sa-
ma. Zdjęła płaszcz i otuliła nim siostrę.
- Pomogę ci - powiedziała. - W czym chcesz. Istnieją agencje specjalizujące
się w poszukiwaniu członków rodzin.
- Ty nie jesteÅ› mojÄ… rodzinÄ….
Belle wzdrygnęła się, jakby dostała w twarz.
- Belle, proszę - odezwał się Ivo. - Daisy, ty też. Wsiądzcie do samochodu.
Daisy powiedziała mu jasno, co może sobie zrobić ze swoim samochodem.
- Nie ma sensu stać i moknąć - odparł, puszczając jej słowa mimo uszu. At-
mosfera była dość napięta. - Zostawię was, żebyście sobie porozmawiały.
- Po co? Ona nie chciała mnie znać.
- Nie! - krzyknęła Belle.
Ivo miał tego dość.
- Dam ci pieniądze na jedzenie, ale nie pozwolę, żeby Belle stała na deszczu i
wysłuchiwała, jak się nad sobą użalasz i jej wymyślasz.
- Nie pozwolisz? - Belle odwróciła się do niego ze złością.
S
R
- Chyba że wolisz złapać zapalenie płuc - zauważył.
- Nie rozumiesz? Nie chodzi o mnie, tylko o niÄ….
- Wiem, uwierz mi, że wiem.
- Jeśli ją teraz zostawię, co się z nią stanie? Dokąd pójdzie?
- Pewnie tam, gdzie spędziła minioną noc - odparł najłagodniej, jak potrafił. -
I poprzedniÄ…. Czemu jej nie spytasz?
Lodowaty deszcz przemoczył jedwabną suknię. Belle znała to uczucie. Zim- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl