słowa. Mówili najwięcej o złocie, srebrze i drogich kamieniach, o robocie snycer-
skiej i złotniczej, Beorn jednak nie interesował się najwidoczniej tymi rzeczami:
w jego sali nie było złotych ani srebrnych, a nawet w ogóle metalowych wyrobów
z wyjątkiem noży.
Siedzieli przy stole długo, popijając miód z drewnianych kubków. Na dworze
zapadła już ciemna noc. Dorzucono nowe kłody do ogniska, łuczywa pogasły, lecz
oni siedzieli wciąż w migotliwym blasku płomieni, pod słupami wznoszącymi się
aż pod strop domu i czarnymi w górze niby wierzchołki drzew w lesie. Może to
były czary, a może nie, ale hobbitowi wydawało się, że słyszy w krokwiach szum,
jakby wiatru w gałęziach, i zawodzenie puszczyków. Wkrótce też Bilbo zaczął się
kiwać sennie, a głosy dochodziły do jego uszu z coraz większej dali... i nagle ock-
nął się z drzemki.
Wielki drzwi skrzypnęły i trzasnęły. Beorna nie było w sali. Krasnoludy siedzia-
ły po turecku na podłodze wokół ogniska i śpiewały. Parę zwrotek brzmiało mniej
więcej tak, ale śpiewano ich więcej, do pózna w noc.
94
W zeschłych wrzosach hulał wichr,
W lesie już i powiew cichł,
W lesie cienie dniem i nocą,
Ciemne dziwy z traw migocą.
Wiatr się stoczył z zimnych gór,
Grzmiał jak gromów grozny chór,
Jękły drzewa w leśnej głuszy,
Liść w gałęziach stulił uszy
Wiatr znów zaczął dąć na wschód -
W lesie cicho jak i wprzód.
Za to poza lasem, blisko,
Zpiewa wiatrem trzęsawisko.
Trawy syczą, szuszczą zdzbła,
W ziołach chrzęści nuta zła -
A w jeziorze pęd wichury
Drze odbite w fali chmury.
Przez samotne góry w bok
Wionął wiatr, gdzie czuwa smok;
Pośród głazów tam olbrzymich
Z lasu czarne idą dymy.
Wreszcie z dolin i ze wzgórz
Spłynął w noc jak w otchłań mórz -
Potem w żagiel dmąc miesiąca
W wodę srebrne gwiazdy strącał.
Bilbo znów się zdrzemnął. Nagle Gandalf wstał.
Pora spać rzekł. Pora dla nas, chociaż nie dla Beorna, o ile go znam.
W tej sali możecie odpoczywać spokojnie i bezpiecznie, ale ostrzegam, niech ża-
den z was nie zapomni, co Beorn powiedział, nim nas opuścił: pod grozą śmierci
nikomu nie wolno wyjść poza dom, póki słońce nie wstanie.
Bilbo zobaczył posłania już przygotowane w jednym końcu sali, na wzniesio-
nym nieco nad ziemią pomoście między słupami a zewnętrzną ścianą. Dla hobbi-
ta znalazł się mały siennik i wełniany koc. Owinął się nim z przyjemnością mimo
letniej pory. Ogień przygasł, Bilbo usnął. W nocy jednak się ocknął. Na paleni-
sku ledwie tliła się resztka żaru, Gandalf i krasnoludy spały, sądząc z oddechów;
biała plama światła leżała na podłodze: to księżyc zaglądał przez dymnik wycię-
95
ty w dachu.
Z dworu dochodził pomruk i taki łoskot, jakby jakieś ogromne zwierzę ocie-
rało się o drzwi. Hobbitowi przyszło do głowy, że może to Beron, przemieniony
czarodziejską sztuką, i zaniepokoił się, czy niedzwiedz nie wejdzie do sali, by ich
wszystkich pozabijać. Dał więc nura pod koc, schował się cały z głową, ale mimo
strachu usnął zaraz znowu.
Dzień był jasny, kiedy się Bilbo zbudził. %7łe jednak leżał w ciemnym kącie, je-
den z krasnoludów, potknąwszy się o niego, runął z hałasem z pomostu na zie-
mię. Okazało się, że to Bofur; zły z powodu tego wypadku, ledwie Bilbo otworzył
oczy, zaczął zrzędzić:
Wstałbyś wreszcie, próżniaku, bo nic ci nie zostawimy na śniadanie. Bilbo
zerwał się natychmiast.
Zniadanie! krzyknął. Gdzie jest śniadanie?
Przeważnie w naszych brzuchach odpowiedziały krasnoludy kręcące się
po sali. Ale resztki są jeszcze na ganku. Od świtu szukamy Beorna, nie ma jed-
nak po nim nigdzie ani znaku, chociaż śniadanie było już zastawione, gdyśmy wy-
szli na ganek.
A gdzie Gandalf? spytał Bilbo spiesząc się bardzo, żeby jeszcze coś za-
stać na stole.
Pewnie gdzieś w pobliżu odpowiedzieli.
Lecz Bilbo nie zobaczył tego dnia czarodzieja aż do wieczora. Przed samym
zachodem słońca Gandalf wszedł do sali, gdzi hobbit i krasnoludy siedziały przy
wieczerzy, obsługiwane przez niezwykłe zwierzęta Beorna, które się nimi opieko-
wały od rana. Beorna nikt nie widział ani nie słyszał od poprzedniej nocy, toteż
wszyscy zaczynali się już tym niepokoić.
Gdzie jest gospodarz tego domu i gdzieżeś ty bywał cały dzień? zakrzyk-
nęli wszyscy.
Pytajcie po kolei, ale w każdym razie odpowiem dopiero po wieczerzy. Nic
w ustach nie miałem od śniadania.
Wreszcie Gandalf odsunął talerz i dzbanek; zjadł dwa bochenki chleba (gru-
bo posmarowane masłem, miodem i gęstą śmietaną) i wypił co najmniej kwartę
miodu, a na zakończenie zapalił fajkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]