wracając!
I wracał tą samą drogą, zrozpaczony, jeśli tłok uliczny przeszkadzał mu
w obliczeniach i narażał na pominięcie jakiegoś orderu.
33
Wiedział, w których dzielnicach ujrzy ich najwięcej. Roiło się od nich
w Palais Royal. Na Avenue de l Opera było ich mniej niż na ulicy de la
Paix, a po prawej stronie bulwaru więcej niż po lewej.
Tak samo w pewnych kawiarniach i teatrach widywał ich więcej niż
w innych. Ilekroć spotykał grupkę starych siwowłosych mężczyzn stojących
na środku chodnika i utrudniających ruch, pan Sacrement mówił do siebie
w duchu:
Oto oficerowie legii honorowej ! I miał ochotę złożyć im ukłon.
Oficerowie (jak niejednokrotnie zauważył) mają inny wygląd i inne ruchy
niż zwyczajni kawalerowie legii. Inaczej trzymają głowę. Od razu widać,
że są bardziej szanowani i ważniejsi.
Niekiedy znów pan Sacrement unosił się wielkim gniewem. Porywała go
wściekłość przeciw posiadaczom orderów. Czuł do nich nienawiść socja-
listy.
W takich chwilach wracał do domu rozdrażniony widokiem tych ludzi
z orderami, doznając uczucia głodnego nędzarza, który przeszedł przed
wystawami wielkich sklepów spożywczych.
I bardzo głośno wypowiadał pytanie:
Kiedyż nareszcie pozbędziemy się tego idiotycznego rządu?
%7łona odpowiadała ze zdumieniem:
Co ci się dzisiaj stało?
A on wyjaśniał:
Jestem oburzony niesprawiedliwością, którą widzę na każdym kroku.
Ach komunardzi mieli zupełną rację!
Po obiedzie jednak wychodził znowu i szedł oglądać wystawy sklepów,
gdzie sprzedawano ordery. Wpatrywał się długo w odznaki rozmaitych
kształtów i kolorów. Pragnąłby mieć je wszystkie i podczas jakiejś wielkiej
uroczystości, w ogromnej sali, w której tłoczyłby się zachwycony tłum,
kroczyć na czele orszaku, mieć całe piersi gęsto pokryte lśniącymi orderami,
zachodzącymi aż na boki pragnąłby kroczyć majestatycznie, z cylindrem
pod pachą, połyskujący, olśniewający jak gwiazda, budząc szmer podziwu.
Niestety, nie miał żadnych danych, aby ubiegać się o odznaczenie.
Nie sposób zdobyć legię honorową nie piastując żadnego urzędu publi-
cznego powiadał sobie. Gdybym dostał bodaj palmy akademickie! *
* P a l m y a k a d e m i c k i e Odznaczenie przyznawane uczonym, pisarzom, artystom
i zasłużonym nauczycielom.
34
Nie wiedział jednak, jak się do tego zabrać. Zwierzył się żonie, która
spojrzała na niego zdziwiona.
Ty, palmy akademickie? A coś ty takiego zrobił?
Uniósł się.
Zrozum przede wszystkim, co chcę powiedzieć. Zastanawiam się właś-
nie, co trzeba zrobić, żeby je dostać. Jesteś czasami dziwnie głupia.
Uśmiechnęła się.
Rzeczywiście, masz rację. Ale nie wiem, co ci poradzić w tej sprawie.
Nagle wpadł na pomysł:
A gdybyś tak pomówiła z deputowanym Rosselin? On mógłby dać mi
dobrą radę. Ja sam nie mogę zacząć z nim rozmowy na ten temat. To kwes-
tia bardzo delikatna i trudna. Jeżeli ty zaczniesz, będzie to brzmiało zupełnie
naturalnie.
Pani Sacrement uczyniła zadość życzeniu męża. Pan Rosselin przyrzekł,
że pomówi z ministrem. Wówczas pan Sacrement zaczął go zamęczać swoją
sprawą. Deputowany poradził mu wreszcie, aby wniósł podanie, wymienia-
jąc zasługi, na podstawie których prosi o odznaczenie. Zasługi? Nie miał
żadnych. Nie zdołał nawet ukończyć szkoły średniej.
Zabrał się jednak do pracy i zaczął pisać broszurę pod tytułem: Prawo
ludu do wykształcenia . Nie mógł jej wszakże dokończyć, ponieważ nie
wiedział co pisać.
Zaczął szukać łatwiejszych tematów i kolejno rozpoczynał coraz to inną
rozprawę.
Najpierw napisał: O wychowaniu dzieci przy pomocy wzroku . Doma-
gał się w tej pracy, aby w ubogich dzielnicach zakładano bezpłatne teatry
dla dzieci. Rodzice prowadziliby tam swe pociechy od najmłodszych lat;
udzielano by tam wiadomości z rozmaitych dziedzin przy pomocy latarni
magicznej. Byłby to rodzaj szkoły. Za pomocą wzroku kształcono by mózg,
a oglądane obrazy łatwo utrwalałyby się w pamięci, czyniąc w ten sposób
wiedzę niejako przedmiotem widzialnym.
Cóż prostszego, jak uczyć w ten sposób historii powszechnej, geografii,
zoologii, botaniki, anatomii itd.?
Ogłosił pracę drukiem i przesłał każdemu z deputowanych po egzempla-
rzu, każdemu z ministrów po dziesięć egzemplarzy, prezydentowi republiki
pięćdziesiąt, każdemu z dzienników paryskich po dziesięć, a prowincjonal-
nym po pięć egzemplarzy.
Następnie zajął się sprawą bibliotek ulicznych, żądając od państwa, by po
35 [ Pobierz całość w formacie PDF ]