X

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towarzyszy� krótki gwizd.
Z gwa�townym p�dem gor�cego, gadaj�cego przy st�uczonych szybach
wiatru, honda wywioz�a Joego poza zasi�g broni palnej. Rmign�� obok ci�a-
rówki z tak� pr�dkoSci�, �e skr�ci�a gwa�townie, by si� z nim nie zderzy�,
cho� do kolizji sporo jeszcze brakowa�o.
Min�� jeden pogrzeb  ubrani na czarno �a�obnicy oddalali si�, niczym
niepocieszone duchy, od otwartego grobu  potem drugi, którego uczestnicy
garbili si� na krzes�ach, jakby szykuj�c si� do pozostania na zawsze ze zmar-
�ym, potem jeszcze jak�S azjatyck� rodzin�, która k�ad�a na Swie�ym grobie
tack� z owocami i ciastem. Ca�y czas p�dzi� na z�amanie karku. Przejecha�
obok nienaturalnie bia�ego, rzucaj�cego w s�o�cu wczesnego popo�udnia
kar�owaty cie� koScio�a  strzelista wie�yczka z kopu�� wspart� na kolum-
nach, a te z kolei na ni�szej wie�yczce z zegarem. Min�� dom pogrzebowy w
stylu po�udniowokolonialnym, który cho� p�on�� w kalifornijskim powietrzu
niczym alabaster, to jednak t�skni� za bagnistymi stanami po�udnia. Joe je-
cha� szale�czo, spodziewaj�c si� bezlitosnego poScigu, cho� nikt go jeszcze
nie goni�. By� pewien, �e rój wozów policyjnych zablokuje mu drog�. Kiedy
przeje�d�a� na pe�nym gazie przez otwart� bram� cmentarza, nie dostrzeg�
jednak nikogo.
***
Wjecha� pod Ventura Freeway, uciekaj�c w labirynt przedmieS� San Fran-
cisco Valley.
Na skrzy�owaniu, dr��c z napi�cia, obserwowa� kawalkad� starych sa-
mochodów prowadzonych przez cz�onków klubu automobilowego na nie-
dzielnej przeja�d�ce: Buick Roadmaster, model 1941, czarny Ford Sportsman
Woodie z 1947 o bokach w kolorze miodu, Ford Roadster z 1937 w stylu art
d�co, z chromowanymi elementami. Ka�dy z dwunastu pojazdów by� ho�-
39
dem z�o�onym samochodowi jako dzie�u sztuki: rozebrane na kawa�ki i po-
nownie z�o�one, ozdobione listwami, wzbogacone dodatkami, niektóre ni-
sko osadzone, sun�ce tu� nad asfaltem, ze specjalnie wykonanymi atrapami
ch�odnic, przerobionymi maskami, o zmienionym kszta�cie reflektorów, b�ysz-
cz�cych deklach, r�cznie formowanych kraw�dziach b�otników. Pomalowa-
ne, pokryte paskami, wypolerowane  przedmiot czyjejS pasji.
Obserwuj�c te wozy, poczu� w piersi coS dziwnego, jakby pierwszy od
roku swobodniejszy oddech i jednoczeSnie napi�cie, bolesne, ale i podnie-
caj�ce.
Przecznic� dalej by� park, w którym jakaS m�oda para z trojgiem roze-
Smianych dzieci bawi�a si� pomimo upa�u ze z�otym retrieverem, rzucaj�c
mu plastikowy kr��ek.
Czu�, jak wali mu serce, i zwolni�. Niemal podjecha� do kraw�nika,
�eby popatrze�.
Na rogu, czekaj�c na przejScie przez ulic�, sta�y jakieS dwie urocze blon-
dynki z college u, najwidoczniej blixniaczki, ubrane w bia�e szorty i czyste
bia�e bluzki. Trzyma�y si� za r�ce i by�y orzexwiaj�ce niczym woda w strasz-
liwym upale. Dziewczyny jak mira�. Nieziemskie w tym zasnutym smogiem
miejskim krajobrazie. Czyste, g�adkie i promieniste jak anio�y.
Za ich plecami, wzd�u� budynku mieszkalnego w stylu hiszpa�skim rós�
ogromny krzew uginaj�cy si� pod ci�arem cylindrycznych kwiatów o szkar-
�atnej barwie. Michelle kocha�a te krzewy. Posadzi�a takie same na podwó-
rzu ich domu w Studio City.
Dzie� si� zmieni�. W jakiS nieokreSlony sposób, ale jednak si� zmieni�.
Nie. Nie dzie�, nie miasto. To Joe si� zmieni�, zmienia� si� ca�y czas,
wr�cz czu�, jak dotyka go i ogarnia coS nowego, niepowstrzymanie niczym
fala oceanu.
Teraz, w blasku s�o�ca, �al by� równie wielki jak w strasznej samotnoSci
nocy, rozpacz tak g��boka jak zwykle. Lecz cho� Joe zacz�� ten dzie� pogr�-
�ony w melancholii, t�skni�c za Smierci�, nagle zapragn�� za wszelk� cen�
�y�. Musia� �y�.
Nie mia�o to nic wspólnego z bliskoSci� Smierci. To nie fakt, �e do niego
strzelano i omal go nie zabito, otworzy� mu oczy na pi�kno i niezwyk�oS�
�ycia. To nie by�o takie proste.
Motorem zmiany, jaka si� w nim dokonywa�a, by� gniew. Czu� pe�n�
goryczy z�oS�, �e Michelle nie mo�e ogl�da� razem z nim kawalkady wspa-
nia�ych samochodów albo masy czerwonych kwiatów na krzewach, albo 
teraz i tutaj  tej wielobarwnej mnogoSci liliowych i czerwonych bugenwilli
opadaj�cych kaskad� z dachu jakiegoS domu. By� wSciekle, nieprzytomnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl
  • Drogi uĹźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.