Ileż marzeń o przyszłości w dwudziestoletniej głowie!
Cóż za odtrutka dla miłości!
B a r n a v e
Wreszcie ujrzał na odległej górze czarne mury: była to cytadela w Besanon. Jakże by to
było inaczej pomyślał wzdychając gdybym przybywał do tej wspanialej fortecy jako pod-
porucznik pułku walczącego w jej obronie!
Besanon jest nie tylko jednym z najładniejszych miast we Francji, obfituje prócz tego w
tęgich i bystrych ludzi. Ale Julian był sobie prostym i ubogim chłopcem; nie miał zgoła spo-
sobności zbliżyć się do wybitniejszych osób.
Pożyczył od Fouqugo zwykłego ubrania i w tym stroju przeszedł zwodzony most. Z gło-
wą nabitą oblężeniem z roku 1764, Julian pragnął zobaczyć, nim go zamkną w seminarium,
szańce cytadeli. Parę razy omal go nie przytrzymała warta; wciskał się w miejsca, do których
inżynieria wojskowa broni publiczności wstępu, aby sprzedać z nich corocznie za dwanaście
lub piętnaście franków siana.
Oglądanie wysokich murów, głębokich fos, straszliwych armat zajęło mu kilka godzin,
wreszcie znalazł się na bulwarze tuż przed wielką kawiarnią. Stanął niemy z podziwu; próżno
czytał słowo KAWIARNIA, wypisane wielkim pismem nad ogromnymi drzwiami, nie mógł
uwierzyć oczom. Przemógł wreszcie lękliwość, odważył się wejść i znalazł się w sali długiej
na trzydzieści lub czterdzieści kroków, a wysokiej co najmniej na dwadzieścia stóp. Tego
dnia wszystko było dlań cudem.
Dwa bilardy były w ruchu; garsoni wykrzykiwali punkty, gracze uwijali się, otoczeni wi-
dzami. Obłoki dymu, wydobywające się z ust wszystkich obecnych, spowijały ich siną chmu-
rą. Wysoka postawa mężczyzn, barczyste ramiona, ciężki chód, olbrzymie bokobrody, długie
surduty, wszystko ściągało uwagę Juliana. Ci szlachetni potomkowie starożytnego Bizancjum
mówili strasznie głośno i przybierali miny groznych wojowników. Julian zmartwiał w podzi-
wie; myślał o ogromie i wspaniałości stolicy takiej jak Besanon. Nie śmiał poprosić o kawę
jednego z wyniosłych panów, którzy wykrzykiwali punkty przy bilardzie.
Ale bufetowa zauważyła ładną twarzyczkę młodego prostaka, który przystanąwszy o trzy
kroki od pieca, z małym tobołkiem pod pachą, przyglądał się gipsowemu biustowi monarchy.
95
Bufetowa, rosła dziewczyna, bardzo zgrabna i ubrana, jak się godzi reprezentantce przyzwo-
itej kawiarni, dwa razy już szepnęła stłumionym głosem, przeznaczonym dla ucha Juliana:
Panie, panie!
Julian ujrzał duże niebieskie oczy patrzące bardzo tkliwie i zrozumiał, że do niego mówio-
no. Zbliżył się żywo do bufetu i do ładnej dziewczyny, jak gdyby szedł do nieprzyjaciela.
Przy nagłym ruchu tobołek upadł mu na ziemię.
Ileż politowania wzbudzi nasz parafianin w studencikach paryskich, którzy w piętnastym
roku umieją już wchodzić do kawiarni z tak wytworną miną! Ale ci chłopcy, tak dobrze uło-
żeni w piętnastym roku, w osiemnastym p o s p o l i c i e j ą. Kurczowa nieśmiałość, jaką
spotyka się na prowincji, raz przezwyciężona, staje się szkołą woli. Zbliżając się do ślicznej
dziewczyny, która raczyła doń zagadać, Julian zdławiwszy lęk stawał się odważny. Pomyślał:
muszę jej powiedzieć prawdę.
Pani rzekł jestem pierwszy raz w Besanon i chciałbym za zapłatą dostać bułkę i fili-
żankę kawy.
Panna uśmiechnęła się lekko i zarumieniła, bała się, aby ten ładny chłopiec nie ściągnął na
siebie ironii i konceptów graczy. Spłoszony, nie pokazałby się więcej.
Siądz pan tu, koło mnie rzekła wskazując marmurowy stolik, prawie zupełnie zasło-
nięty olbrzymim mahoniowym bufetem, który zajmował część sali.
Wychyliła się z bufetu, co dało jej sposobność pokazania wspaniałej talii. Julian zauważył
to; natychmiast myśli jego wzięły inny obrót. Piękna panna postawiła przed nim filiżankę,
cukier i bułkę. Wahała się, czy ma zawołać o kawę rozumiejąc, że z nadejściem garsona sam
na sam skończyłoby się.
Julian, zamyślony, porównywał tę wesołą i piękną blondynę z pewnymi wspomnieniami
oblegającymi go uparcie. Zwiadomość uczucia, które zostawił za sobą, uczyniła go śmiel-
szym. Piękna panna w lot zrozumiała spojrzenie Juliana.
Ten dym przyprawia pana o kaszel, niech pan przyjdzie na śniadanie jutro przed ósmą,
wówczas jestem prawie sama.
Jak pani na imię? spytał Julian z pieszczotliwym, uroczo nieśmiałym uśmiechem.
Amanda Binet.
Czy pozwoli pani, abym przesłał pani za godzinę paczkę, ot, taką jak ta?
Piękna Amanda zastanowiła się nieco.
Pilnują mnie; to, o co mnie pan prosi, mogłoby mnie narazić, ale napiszę panu swój adres
na kartce, którą pan przypnie do pakunku. Niech pan przyśle bez obawy.
Nazywam się Julian Sorel rzekł chłopiec nie mam tu nikogo.
A, rozumiem rzekła wesoło przybył pan do szkoły prawnej.
Niestety, nie odparł Julian przysłano mnie do seminarium.
Głębokie rozczarowanie odbiło się na twarzy Amandy, zawołała garsona, już się przestała
obawiać. Garson nie patrząc na Juliana nalał mu kawy.
Amanda odbierała przy bufecie pieniądze. Julian dumny był, że się ośmielił przemówić.
Przy bilardzie wszczęła się kłótnia. Krzyki i wymyślania graczy, rozlegające się w olbrzymiej
sali, robiły hałas, który pochłonął uwagę Juliana. Amanda zamyśliła się i spuściła oczy.
Jeżeli pani pozwoli rzekł nagle śmiało powiem, że jestem jej kuzynem.
Determinacja ta spodobała się Amandzie. Zuch chłopak pomyślała. Odparła szybko,
nie patrząc nań i śledząc bacznie, czy się kto nie zbliża:
Jestem z Genlis, koło Dijon, powiedz pan, że jesteś też z Genlis, krewny mojej matki.
Nie zapomnę.
Co czwartek o godzinie piątej seminarzyści przechodzą koło tej kawiarni.
Jeżeli pani będzie o mnie myślała, proszę, kiedy będę przechodził, byś miała w ręku bu-
kiecik fiołków.
96
Amanda spojrzała nań zdziwiona, spojrzenie to spotęgowało odwagę Juliana, mimo to za-
rumienił się mocno mówiąc:
Czuję, że zakochałem się w pani na śmierć.
Ciszej, na miłość boską! rzekła przestraszona. Julian silił się przypomnieć sobie fraze-
sy z luznego tomu Nowej Heloizy, który znalazł w Vergy. Pamięć posłużyła mu dobrze, dzie-
sięć minut recytował oczarowanej Amandzie Nową Heloizę; upojony był własną śmiałością,
kiedy nagle piękna dziewczyna przybrała wyraz lodowaty. Któryś z jej kochanków zjawił się
w drzwiach.
Zbliżył się do bufetu pogwizdując i wypinając pierś; spojrzał na Juliana. Natychmiast w
wyobrazni chłopca, wciąż poruszającej się w krańcowych wyobrażeniach, błysła myśl poje-
dynku. Zbladł, odsunął filiżankę, przybrał minę bardzo pewną siebie i zaczął bystro wpatry-
wać się w rywala. Gdy ten pochylił się nad bufetem nalewając sobie poufale kieliszek wódki,
Amanda spojrzeniem nakazała Julianowi, aby spuścił oczy. Usłuchał i przez dwie minuty
trwał nieruchomo w miejscu, blady, gotów na wszystko, myśląc jedynie o tym, co się stanie;
w tej chwili wyglądał w istocie chwacko. Wyraz oczu Juliana uderzył jego rywala, przełknął
jednym haustem kieliszek wódki, rzucił parę słów Amandzie, wsadził ręce w kieszenie ob-
szernego surduta, po czym odszedł do bilardu gwiżdżąc i patrząc w stronę Juliana. Julian,
podrażniony, wstał; ale nie wiedział, co zrobić, aby się zachować wyzywająco. Położył tobo-
łek, po czym rozmyślnie niedbałym krokiem zbliżył się do bilardu.
Próżno rozsądek mówił mu, że pojedynek na samym wstępie położyłby koniec jego du-
chownej karierze.
Mniejsza! Nie powie nikt, żem pozwolił sobie ubliżać.
Amandę ujęła jego odwaga, stanowiąca uroczy kontrast z nieśmiałością chłopca; w jednej [ Pobierz całość w formacie PDF ]