- Nie! Wcale jej nie jest do twarzy.
- Ciszej, mój drogi... Mówisz jak zazdrosny mąż. Obawiam się, że
jednak jest. - Francesca uniosła ku niemu twarz i wyszczerzyła zęby
w uśmiechu. - Wzrok, jakim patrzą na nią inni dżentelmeni, w żadnym
razie nie ma w sobie nic z dezaprobaty.
Dżentelmeni? Avery rozejrzał się. Co najmniej pół tuzina mężczyzn
spoglądało z zainteresowaniem na Lily.
- Co za zuchwałość... Co za brak wychowania? Jak oni śmią wpa
trywać się w nią, jakby była...
- KobietÄ…?
Przez chwilę nie był w stanie nic mówić. Ledwo się powstrzymał,
aby nie zrzucić z siebie surdutu, nie okryć nim ramion Lily i wyprowa
dzić z sali. Zbyt pochłaniała go walka z dojmującym pragnieniem, by
strząsnąć surdut, rzucić się ku Lily, zawinąć ją weń i wynieść stąd.
- ZachwycajÄ…co wyglÄ…da, prawda?
ZachwycajÄ…co... Niech licho porwie tÄ™ FrancescÄ™, Lily rzeczywi
ście tak wyglądała. Ciemna, egzotyczna, wspaniała i obca, była jak czar
ny łabędz w kluczu czapli.
- Nie powinnaś była nakłaniać jej do wkładania na siebie czegoś
takiego, Francesco. Musi czuć się okropnie niezręcznie, przyciągając
w ten sposób uwagę...
Francesca wzruszyła ramionami.
- Nie wygląda na nieszczęśliwą. Raczej jest zadowolona.
Tak, psiakrew, rzeczywiście. Oczy jej lśniły, usta miała lekko uchy
lone, tak jakby zamierzała coś powiedzieć, szepnąć... Albo jakby miał
ją ktoś pocałować. Zmieszne, bo przecież stała pośrodku sali balowej,
na miłość boską! Przejechał palcami po włosach i gnany pragnieniem,
by przerwać ich milczenie, i lękiem, że mu się to nie uda, przeprosił
Francescę i ruszył poprzez tłum.
Muzycy w odległym kącie sali zaczęli stroić instrumenty. Mógłby
zatańczyć z Lily. Skorzystać z okazji, żeby wziąć ją w ramiona, objąć
mocno... W tej chwili była sama, choć paru mężczyzn spoglądało na nią
ukradkiem.
-Lil... panno Bede?
Odwróciła się. Po jej twarzy przebiegł cień ulgi.
- Avery.
11 - Mój najdroższy wróg
161
Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej zwracała się do
niego po imieniu. Jakież to było wspaniałe, bezpośrednie... Kryło w so
bie obietnicę czegoś, do czego rozpaczliwie tęsknił.
- Pani suknia.
- Tak? - uniosła brwi. Milczał, więc ponagliła go: - Co moja suk
nia?
- Jest... - Zachwycająca? Nie był chyba w stanie jej tego powie
dzieć. Aadna? Zbyt pospolite. - Francesca powiedziała, że bardziej pani
w niej do twarzy niż jej. Myślę, że ma rację.
Iskierki rozbawienia zalśniły w jej ciemnych oczach.
- Och, cóż za pochlebca...
Poczuł, że palą go policzki.
- Miałem tylko na myśli, że wygląda pani dziś bardzo ładnie.
- Jak prawdziwa dama.
Dama? Z tymi nagimi plecami?
- No... bardzo kobieco.
Roześmiała się i cała obawa, jaką czuł dotychczas, gdzieś się roz
płynęła. Lily potrząsnęła głową.
- Pan chyba rzeczywiście nie jest zdolny do dyplomacji... To zna
czy, zawsze mówi pan dokładnie to, co ma pan na myśli.
Zmarszczył brwi.
- Czy... czy uważa pani, że to defekt w mojej osobowości?
Znów potrząsnęła głową.
- Nie. Niektórzy mogą czuć się z tym niezręcznie i nie jestem pew
na, czy podobne zachowanie jest w towarzystwie na miejscu, ale ja wolÄ™
słyszeć od pana prawdę niż kłamstwa. - Jej uśmiech stał się nieco gorz
ki. - Przynajmniej wiemy, na czym oboje stoimy.
Postąpił naprzód, żeby dotknąć jej ramienia, niechcący potrącając
stojÄ…cÄ… obok kobietÄ™.
-Lily...
- Pan Thorne! - zagruchał kobiecy głosik. - Tak się cieszę, że znów
pana widzę! Choć podejrzewam, że uzna pan za niewłaściwe, że się do
tego przyznajÄ™...
Avery spojrzał na gęste jasnoblond loki, a potem w zielone oczy
młodej kobiety. Któż to jest, do kroścet? Za kobietą stała Francesca z wy
razem skruchy na twarzy, a przy jej boku Camfield.
- Ach... tak, panno...
Różany pączek ust ściągnął się powabnie.
- Pan Camfield przedstawił nas sobie pół godziny temu.
Czekał.
162
- Andrea Moore, córka lorda Jessupa - rzekła dziewczyna z igrają
cym na twarzy rozbawieniem. Camfield ujął tymczasem urękawicznio-
ną dłoń Liły i poprowadził ją w kierunku parkietu. Szlag by to... Na
pewno będą tańczyć.
- Panie Thorne?
Opuścił wzrok na blondynkę. Trzepotała rzęsami w górę i w dół.
Pewnie coś jej wpadło do oka...
- Lorda Jessupa? Ach tak. Czego pani sobie życzy? - spytał.
Spojrzała na niego zmieszana.
-Ja... ja...
Dlaczego ta przeklęta dziewczyna nie może z siebie czegoś wy
dusić? Spojrzał na Francescę. Wzruszyła ramionami. Wzrok małej
Moore powędrował za jego spojrzeniem i z ulgą spoczął na France
scÄ™.
- Proszę mi wybaczyć, panno Thorne - powiedziała. - Nie wiedzia
łam, że pani tu jest. Jak się pani miewa?
- Radzę sobie, panno Moore - odparła słodko Francesca. - Czy gra
tulowałam już pani licznych plakatów w witrynach londyńskich skle
pów, na których widnieje pani śliczna buzia? Doprawdy, wyrugowała
pani wszystkie inne londyńskie piękności.
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie. Avery popatrzył w tłum poza
nią, tam gdzie poszli tańczyć Lily i Camfield. Nie było ich widać.
- Czy to nie cudowne, Avery? - spytała Francesca.
Gdzie oni mogli pójść, do licha? Wyzwolona czy nie, Lily mimo
wszystko dbała o swoją reputację.
- Prawda? - nalegała Francesca.
- Co prawda, Francesco? - spytał niecierpliwie Avery.
- Czy to nie cudowne, że nasza panna Moore z Devon jest najpopu
larniejszą spośród profesjonalnych piękności?
- Profesjonalnych piękności? Doprawdy, Francesco, zawsze uwa
żałem cię za rozsądną kobietę, ale nie mam pojęcia, o czym ty mówisz.
Wybaczą mi panie - wykonał stosowny ukłon w stronę Franceski i stoją
cej z otwartymi ustami blondynki i poszedł szukać Lily.
- No nie! - rzekła Andrea Moore, córka lorda Jessupa, gwiazda lon
dyńskiego sezonu i najurodziwsza istota, jaką kiedykolwiek wydało
hrabstwo Devon. - Co za nieokrzesany gbur. Jest zupełnie inny, niż so
bie wyobrażałam, czytając jego reportaże.
- Szuka Lillian Bede - wyjaśniła Francesca. - Być może ją pani
widziała? Lśniące włosy, cera jak śmietanka, oczy czarne jak noc, figura
jak u greckiej...
163 [ Pobierz całość w formacie PDF ]