Lusi.
Nie... Sama przyjechałam... Chcę z panem pomówid...
Co takiego? Przyjechałaś tu, żeby ze mną pomówid! I o czymże to, jeśli można wiedzied? ironicznie
pytał Rudolf Holowy.
Wszystko zaraz panu powiem. Ale może wejdziemy do domu, albo przynajmniej usiądziemy na
ganku?
10 Figa
145
Lusia starała się mówid swobodnie, lecz słowa z trudem przeciskały się przez zaciśnięte lękiem gardło, a
serce tłukło się w piersiach tak silnie, iż zdawało jej się, że słyszy jego bicie.
Pomysł przyjazdu i rozmowy z Rudolfem Holowym wydawał jej się znakomity aż do chwili, gdy stanęła
przed tym człowiekiem patrzącym na nią gniewnie i z wyrazną niechęcią. Teraz miała ochotę zawrócid,
wskoczyd na konia i uciec, nie powiedziawszy ani słowa.
No to chodz, kiedy koniecznie chcesz mówid ze mną nie bardzo gościnnie zaprosił pan Rudolf i
wprowadził Lusię do swego gabinetu.
Wszystko tu było duże: i sam pokój, i biurko, i fotele. Lusia miała wrażenie, że przy tych wielkich, ciężkich
meblach jest jeszcze mniejsza, niż zwykle.
Siadaj! burknął pan Rudolf, wskazując Lusi fotel.
Dziękuję! odparła grzecznie, ale w duchu pomyślała Pewnie mnie wcale w tym wielkim fotelu
nie będzie widad.
Rzeczywiście, drobniutka jej postad prawie zniknęła w wygodnym, dużym meblu.
I to jest ta bohaterka, o której w tej chwili z zachwytem mówi całe miasteczko! Ledwie to można
dostrzec! Figa taka! I z czym to do mnie przychodzi? myślał Rudolf, czując, że słabnie w nim gniew i
złośd, które teraz starał się w sobie podniecad, a gdzieś w głębi, do której w ostatnich czasach tak rzadko
zaglądał, rządzi jakieś ciepłe, dobre uczucie.
No więc mów! Słucham! rzekł niemal uprzejmie. Ba! Mówid! Nie tak to łatwo, kiedy się nie wie, od
czego
zacząd! Wszystkie mądre zdania, które sobie układała w nocy i teraz pędząc na koniu, uciekły gdzieś bez
śladu, a w głowie zrobiło się dziwnie pusto. Jednak trzeba jakoś zacząd, coś powiedzied...
Przyjechałam tu w sprawie %7łarkowic bąknęła wreszcie.
W sprawie %7łarkowic? No, no! To ciekawe. I tak sama z siebie przyjechałaś z tym? z
zainteresowaniem pytał pan Rudolf. Proszę, mów dalej! Jestem bardzo ciekaw, co mi powiesz.
146
Więc jest tak ośmielona przyjazniejszym tonem zaczęła Lusia. Zdawało jej się przy tym, że oczy
pana Rudolfa patrzą na nią trochę inaczej, lepiej. Z tego, co wokoło mnie mówią, zrozumiałam, że
cioci Zarkowskiej grozi niebezpieczeostwo, że może utracid %7łarkowice. I pomyślałam sobie, że pan może
je uratowad!
Ja? A to paradne! krzyknął pan Rudolf i nagle zaczął się śmiad przykrym, złym śmiechem.
Ha, ha ha! To paradne! Ha, ha, ha!
Lusia patrzyła na śmiejącego się człowieka przerażonym wzrokiem. Zdawało jej się, że to śmiech szatana,
złowieszczy, druzgocący wszystko, co jest dobrego w człowieku.
Zdjął ją przed tym śmiechem lęk tak wielki, że już zamierzała zerwad się z fotela i uciec, gdy wzrok jej
padł na wiszący nad biurkiem portret, który tak mocno przykuł jej uwagę, iż przestała słuchad
obrzydliwego śmiechu i zapomniała o śmiejącym się człowieku.
Portret przedstawiał kobietę o delikatnych rysach, dużych, spokojnych oczach, pogodnych i dobrych.
Najwięcej jednak pociągał w tej twarzy uśmiech, śliczny, słodki uśmiech, który zjednywał sobie od razu
serca.
Lusia patrzyła na portret z zachwytem i jednocześnie wyczuwała, że jest on jej jakby dobrze znany, że
kogoś bardzo przypomina.
Ależ tak! wykrzyknęła nagle, nie zważając już zupełnie na śmiejącego się pana Rudolfa. Ależ tak!
Ta śliczna pani to prawie ciocia %7łarkowska!
Zmiech urwał się gwałtownie. Rudolf Holowy podniósł oczy i razem z Lusią patrzył na portret.
To moja matka! szepnął głosem zupełnie innym niż mówił dotąd.
Tak przypuszczałam, bo ta piękna pani jest bardzo podobna do cioci Zarkowskiej. Tak samo miło,
słodko się uśmiecha. Och! A pan śmiał się przed chwilą tak brzydko.
Moja matka była bardzo piękna i bardzo dobra! Ja w niczym do niej nie jestem podobny. Jestem
obrzydliwy
147
i zły! I dlatego śmiałem się, gdy mi powiedziałaś, że ja właśnie mogę uratowad %7łarkowice! spowiadał [ Pobierz całość w formacie PDF ]