wór nad strumieniem, blisko koni. Będziesz miał do
dyspozycji całą chatę.
- Abby... Czy ty się mnie boisz? - spytał Gray.
Położył jej dłoń na ramieniu. - Mówiłaś, że się mnie
nie boisz.
Pokręciła głową, ale miała łzy w oczach.
- Usiądź, proszę, jeszcze na chwilę i powiedz mi,
0 co chodzi - poprosił.
Zawahała się, ale usiadła. Tym razem Gray usiadł
obok, nie naprzeciwko.
- Pamiętasz? - zaczął. - Powiedziałem, że to, do
czego między nami doszło, nie może się powtórzyć.
I nie powtórzy się. Nie musisz się mnie obawiać.
Abby popatrzyła na niego zbolałym spojrzeniem.
- Nie o to chodzi. W gruncie rzeczy bardzo bym
- Ale... No, dobrze. - Abby ustąpiła. - Mogę odpo
cząć, jeśli przyniesiesz tu na dwór kanapki i napoje.
Tylko nakarmię najpierw konie.
- Po co? Przecież wokół rośnie tyle trawy! Chcesz
je zepsuć? - Gray cieszył się, że Abby dba o konie
bardziej niż o siebie samą, ale nie miał ochoty dłużej
rozmawiać o tych zwierzętach. Pragnął... nie mógł
przecież powiedzieć Abby, czego pragnął.
Tymczasem ona bardzo starała się czymś zająć.
Otworzyła worki z końską karmą. Gray wyciągnął
z chaty stary, grubo ciosany stół. Po jakimś czasie usied
li w końcu naprzeciw siebie, na ławach. Gray miał na
dzieję, że uda mu się wreszcie porozmawiać z Abby.
- Czy jesteś może spokrewniony z wodzem Quana-
hem Parkerem? - zaskoczyła go pierwsza.
- Nie spodziewałem się tego pytania - odparł
z uśmiechem. Ucieszył się, że Abby interesują jego
przodkowie. - Tak, jestem jednym z jego potomków.
Kiedy byłem mały, dziadek zabrał mnie na jego grób.
Znajduje się w Fort Sili, w Oklahomie. Granitowy po
sąg wodza zrobił na mnie wrażenie. Na zawsze zapa
miętałem wyryte na nagrobku słowa.
- Jakie? - zaciekawiła się Abby.
- ,Jestem dmących wiatrów tysiącem, jestem dia
mentem śniegu błyszczącym. Jestem słońcem na peł
nych kłosach, jesiennym deszczem, poranną rosą. Trze
potem skrzydeł i światłem gwiazd wiodących nocą orły
do gniazd".
chciała... Bardzo bym chciała, żebyśmy znowu spali
razem.
- W takim razie czego się boisz? - spytał Gray.
- Wspomnień... - zaczęła. - Kiedy przebywam
w chacie przez dłuższy czas, robi mi się bardzo smutno.
Kiedyś bywałam tu z matką, która opowiadała mi
o swoich przodkach. Jej rodzina żyła w Teksasie już od
dwustu lat. Mama uwielbiała tę chatę, sama bawiła się
tu jako dziecko, chciała urządzić tu dom dla jednego
z nas, dzieci. Kiedy wyszła za mąż i na ranczo sprowa
dził się tata, spędzili tu miodowy miesiąc. Gdy byłam
mała, całymi godzinami bawiliśmy się w chacie z moim
młodszym bratem, Calem. Chuck też wpadał, ale dużo
rzadziej, bo był starszy od nas. Bawiliśmy się z Calem
w gwiazdy estrady, kowbojów, osadników.
Gray wyciągnął rękę, żeby ująć jej dłoń, ale pokręciła
głową, zaciskając tylko pięści.
- Kiedy ostatni raz widziałam moją matkę - konty
nuowała - powiedziała mi, że urządzi tę chatę dla mnie.
Cal miał wyjechać na studia, a ja jestem najmłodsza.
Mama powiedziała, że rozpoczniemy remont chaty, kie
dy tylko z ojcem wrócą z rejsu. - Abby zagryzła wargi.
- Z tego rejsu nigdy nie wrócili... Cóż, pomyślałam
sobie, że niepotrzebne mi mieszkanko w chacie. Ja lubię
spędzać czas na dworze, przy koniach, pracować na
ranczu.
- Abby. - Gray objął ją delikatnie. - Nie musimy
spać w chacie, jeżeli byłoby ci tam źle. Rozłożę nasze
śpiwory na dworze. Za dnia będziemy pracować nad
instalacją wodociągową, konserwacją dachu i malować.
Prace we wnętrzu chaty mogę wykonywać sam.
- Naprawdę? I nie będzie ci przeszkadzało życie na
dworze? - Abby była zachwycona wrażliwością Graya.
- Cóż byłby ze mnie za Indianin, gdybym musiał na
okrągło siedzieć w budynku? - zażartował w odpo
wiedzi.
Dwie doby później Abby otarła zmęczone czoło
i wyprostowała plecy. Znajdowała się na dachu. Było
gorąco, słońce paliło już niemiłosiernie. Rozejrzała się
za Grayem, który przed paroma minutami zszedł z dra
biny po nowy zapas gontu.
Spędzili dwie noce, śpiąc osobno w śpiworach pod
gwiazdami, przy ognisku. Było to romantyczne, ale Ab
by marzyła, żeby wkraść się do śpiwora Graya, aby ją [ Pobierz całość w formacie PDF ]