[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ja wiem, co się ze mną dzieje, Cassie - rzekł z wymuszonym uśmiechem. -
Pamięć próbuje do mnie wrócić. Co innego może mi poradzić lekarz niż to, żeby czekać
cierpliwie i w miarę możności pozostawać pod działaniem czynnika, który tę pamięć
wyzwala. Oboje wiemy, że dla mnie tym czynnikiem jesteś ty. - Delikatnie dotknął
palcem kącika jej ust. - Twoja twarz, twoje włosy, twoje błyszczące zielone oczy i te
miękkie, drżące usta, które tak bardzo pragnę pocałować.
Słysząc to, cofnęła się gwałtownie.
- Nie chcesz mi pomóc? - rzekł z gorzką kpiną. - Kobieta bardziej miłosierna
pocałowałaby mnie, choćby na próbę.
Cassie nie dała się sprowokować.
- Och. Czy zawsze byłaś taka bezlitosna?
- Nie pamiętam - odpaliła. - Ty mi powiedz.
R
L
T
- Przyjdzie czas, że to zrobię. Przyrzekam.
- Kim jest Sandro Rossi? - zapytała ni stąd, ni zowąd.
- Ja jestem Sandro Rossi - oświadczył. - Alessandro Giancola Marchese Rossi. -
Wypowiedział to tak uroczyście, że Cassie przeszły ciarki po plecach. - To sprawa
rodzinna. Imię Alessandro mam po dziadku ze strony ojca. Moja babcia wniosła
natomiast nazwisko Marchese, razem z majątkiem i pozycją swej rodziny.
Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął dwie wizytówki, które wręczył Cassie. Na
pierwszej, chyba służbowej, było nazwisko Alessandro Marchese, jego logo i dane
kontaktowe. Druga przypominała jego wizytówkę sprzed lat i prostą czcionką wypisane
były na niej tylko dwa słowa: Alessandro Rossi.
- Nie okłamałem cię, Cassie - powiedział cicho. - Jestem tak przyzwyczajony do
używania dwóch nazwisk, że rzadko się nad tym zastanawiam. Rodzina Rossich nie była
biedna, ale nie mogła równać się z potęgą i majątkiem rodziny Marchese. Kiedy mój
pradziadek oddał swą jedyną córkę Rossiemu, postawił warunek, że odtąd wszyscy
pierworodni synowie muszą do swego nazwiska po ojcu dołączać nazwisko Marchese,
kiedy je odziedziczą. Ja odziedziczyłem to nazwisko dwa lata temu, po śmierci mojego
ojca. Przedtem nazywałem się Rossi...
- No, a to drugie imię, które wymieniłeś?
Sandro uśmiechnął się ze smutkiem.
- Giancola to połączenie dwóch imion: Gianni i Nicola, na pamiątkę braci mojego
ojca, którzy umarli zaraz po urodzeniu... To były blizniaki, cara. Widzisz, jak kawałki
łamigłówki zaczynają do siebie pasować?
Niektóre - pomyślała, ale nie wszystkie.
Chciał, żeby zatrzymała jego wizytówki i zadzwoniła, gdyby go potrzebowała, lecz
Cassie nie chciała ich przyjąć.
Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział:
- W dniu, kiedy był ten wypadek, telefon komórkowy miałem w kieszeni. Nie
brałem go do ręki do czasu, gdy wróciłem do pracy. To nie było tak, że świadomie nie
odbierałem twoich telefonów.
R
L
T
Kiedyś chyba jednak zobaczył, ile razy do niego dzwoniła. Pomyślał sobie wtedy,
że to jakaś natrętna wariatka, bo jej nie pamiętał? Czy dlatego tak ją potraktował, kiedy
zdobyła się na tę ostatnią rozmowę, która była krzykiem rozpaczy?  Nie znam cię i nie
chcę cię znać. Proszę, nigdy więcej do mnie nie dzwoń".
- Przepraszam, że potraktowałem cię tak brutalnie - mruknął. - %7łałuję, że tego nie
pamiętam. Zasłużyłem sobie na to, żeby pamiętać własną podłość. - Znów zmarszczył
brwi i potarł czoło. - Ale przyrzekam ci, że to się więcej nie powtórzy.
Aadnie powiedziane - pomyślała Cassie, wiedząc, że musi to przyjąć za dobrą
monetę. Nie miała przecież wyboru. Mogła oczywiście być nadal na niego obrażona, ale
był ojcem jej dzieci i nic nie mogło tego zmienić. Kiwnęła więc głową, po czym
skierowała się do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymała się i z bijącym sercem powiedziała:
- W sobotę chcę odwiedzić Angusa, może ty też mógłbyś się tam pojawić.
Blizniaki uwielbiają tam jezdzić... Mogą się wybiegać i wyszaleć w ogrodzie, ile dusza
zapragnie... To jest chyba najlepsze miejsce, neutralny grunt, na którym wy troje
moglibyście się spotkać.
- Si... Yes... Dziękuję - powiedział Sandro nienaturalnie zachrypniętym głosem.
- Oni się nazywają... - zaczęła, wpatrując się w czubki swoich butów.
- Wiem, jak się nazywają, cara - nie dał jej skończyć - Anthony i Isabelle.
Był już najwyższy czas, żeby wyjść, wszystko zostało powiedziane. I Cassie, sama
nie wiedząc, jak i kiedy to się stało, zamykała za sobą drzwi gabinetu.
Była zupełnie rozbita, lecz musiała stawić czoło wielu spojrzeniom ciekawych
oczu. Najgorszy był jednak świdrujący wzrok Pandory Batiste.
Cassie pobladła i mimo woli poczuła się winna.
Uznała, że jeśli tamta kobieta jest rzeczywiście kochanką Sandra, to ma pełne
prawo do podejrzeń. Czy Pandora wiedziała albo się domyślała, co ona i pan Marchese
robili w piątek wieczorem u niego w mieszkaniu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl