ostatnie tchnienie życia. Ciała ludzi wygłodzonych, ponieważ %7łydzi
otrzymywali tylko połowę porcji chleba, w niedzielę wcale nie
dostawali jedzenia, a z byle powodu karano ich całodniową
głodówką. A więc wygłodzeni, pozbawieni sił, sponiewierani, ciężko
chorzy, na przykład z otwartą gruzlicą, przede wszystkim jednak
zrozpaczeni, nie chcący już żyć. Błagali strażnika o kulę tak, jak
błaga się o łyk zimnej wody i nie zastanawiali się nad tym, że dla
tamtych oznaczało to zakończenie i zepsucie zabawy. Kula była
łaską, natomiast słowo "łaska" wykreślono z obozowego słownika,
podobnie jak i ze "światopoglądu panów".
Jan widział, jak kije spadają na wyczerpanych, jak ofiara się zrywa,
aby cierpieć od nowa i jak znów pada. Po chwili wszystko zaczynało
się od początku, dotąd, aż mu krzywizna drogi litościwie zasłaniała
ciąg dalszy i zakończenie.
Ernst Wiechert - Las umarłych 63
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
Jan widział, jak jeden z nich, zataczający się i z zakrwawioną twarzą,
wezwany zostaÅ‚ do Scharführera dla usprawiedliwienia siÄ™. Okrutnie
wyszydzony ponownie się przewrócił, ten zaś, śmiejąc się, rzucił z
całej siły na plecy nic nie przeczuwającego kamień wielkości głowy.
Leżący pozostał już tak, z twarzą na ziemi.
Gdy na górnym odcinku drogi wolno im było nieco odpocząć, Jan
zobaczył, jak długi rząd wyklętych wydobywa się po zboczu z głębo-
kości, dzwigając przeznaczone dla ramion atletów ciężary. Patrzył w
ich twarze, w jednÄ… po drugiej, w miarÄ™ jak przechodzili przed nim,
przygaszeni, zmęczeni, wyschnięci na kość. Widział skrzywione
postacie, szkielety o upiornych, poranionych rękach i nogach, uma-
zanych spływającą krwią. Przyjmował spojrzenie ich oczu. Były to
oczy ludzi należących do starego narodu, ciężkie wiedzą i cierpie-
niem. Ale także oczy umierających, odwróconych już od spraw tego
świata, a nie pocieszanych nadzieją na życie pozagrobowe. Oczy, z
których ustąpił sens życia a więc i sens śmierci. Błędne, dzikie oczy,
tkwiÄ…ce w twarzach jak puste soczewki, na pewno odzwierciedlajÄ…ce
jeszcze formy tej ziemi, ale jedynie w mechaniczny, automatyczny
sposób, niczego już nie pojmujące, ponieważ wszystko, co można
było pojąć, zginęło w piekle męczarni. Wyobrażenie człowieka i
wyobrażenie Boga. Dzieci i zwierzęta mają zapewne takie oczy w
ostatnim przerażeniu śmiercią, gdy ciemność już się nad nimi
zamyka, a tablice wszelkich przykazań, nawet tych najprostszych, z
gruchotem rozbijają się w kawałki.
Jan widział, jak bito jednego z nich, zgiętego i siwego. Widział, jak
stojÄ…cy za nim Scharführer wyczekiwaÅ‚ na uderzenie przodownika
oraz na chwilę, gdy ręce na wpół przytomnego odsłonią jego twarz.
Bił wtedy grubym na palec prętem po policzkach, uszach, skroniach.
Jan widział, jak poderwał się dalej i jak przodownik popchnął zata-
czającego się na drogę prowadzącą do lasu, przy której stali
strażnicy. A więc na drogę, którą nie wolno było chodzić. W pół
minuty potem, gdy skręcali w zarośla, niemal jednocześnie usłyszał
dwa strzały, które położyły kres wszystkiemu.
64 Ernst Wiechert - Las umarłych
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
Jan widział to wszystko i coraz bardziej rosło w nim puste, zimne
jak lód uczucie. Szedł przed siebie bez słowa dzwigając swój ciężar,
nieczuły na własne cierpienie, ze wzrokiem skierowanym naprzód,
na wąską, kamienistą drogę. Słońce przyjemnie świeciło, a i chmury
przyjemnie nad nim płynęły w dal. Nie było to już jednak słońce
Pana Boga i nie były to już Jego chmury. Pan Bóg umarł.
Wyobrażenie Jana o Nim, tysiącletnia idea, wiara w Jego, choćby i
twarde władztwo, rozpadły się tak, jakby tym wyklętym ludziom roz-
bito obraz ziemi. Skoro boskie zmiłowanie było mniejsze od ludz-
kiego, wszystko stawało się złudą, malowanką na dziecięcym niebie.
Tam, gdzie pękało dziecięce niebo, pękała także złuda.
Jeśli nawet po rozpatrzeniu całego ich życia byli winni niejed-
nego, jeśli nawet ich naród był bardziej winny od innych narodów,
wina rozpływała się w nicość w zestawieniu z winą tych, którzy
chełpili się, że są nowym narodem. Nigdy nikt nie pokutował strasz-
liwiej niż oni. I nigdy też nie spadło więcej hańby na skronie jakie-
goś narodu, jak na skronie tego, z którego obecnie wywodzili się ich
kaci.
"To mój naród myślał Jan mój własny naród!" Po to, aby go
oświecić, oczyścić i wzmocnić poświęcano swe życie. Czynił to także
i on, jako pracownik w winnicy. To naród, o którym mówiono, że
dzięki niemu świat się kiedyś odrodzi, i który wyniósł się ponad inne
narody, aby wprowadzić nowe obyczaje, nowe niebo, nowego Boga.
Lepsze od obyczajów, nieba i Boga "umierających narodów".
Doszedł w tych godzinach do niezłomnego przeświadczenia, że ta
Rzesza rozpadnie się, jeśli nie w ciągu roku i nie w ciągu dziesięciu
lat, to na pewno za życia jednego pokolenia. Tak się rozpadnie i
zawali, że nie zostanie po niej ani śladu. Będzie wypalona jak wrzód
i pozostanie po niej tylko potworna blizna. Na ludzkiej krwi nie da
się stworzyć jakiejkolwiek kultury. Państwo można budować na krwi
i przemocy, lecz dla wiekuistej wichury jest ono tylko domkiem z
kart. Trwałe było to, co tworzyli inni. Nie kaci i nie mordercy. Nawet
nie przywódcy. Ci inni nie przelewali krwi, a jedynie swoją własną
Ernst Wiechert - Las umarłych 65
Przekład Edward Martuszewski
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
+++ http://www.ernst-wiechert.de
+++
Bogdan Dumala -> Berlin
+++ kontakt@ernst-wiechert.de
+++
http://www.ernst-wiechert.de
+++
wlewali w nieśmiertelne dzieło. W świecie nie zamarły jeszcze: duch,
miłość, piękno. Istniały nadal te wartości, choć zhańbione i pobite.
Kiedyś znów się podniosą z pyłu, uśmiechając się boleśnie jak
dziecko. A jasny sztandar znów będzie postawiony na Golgotach
narodów.
Wieczorem rozmawiał o wydarzeniach tego dnia z Józefem, którego
już poznał. "Musisz nic nie wiedzieć i nic nie słyszeć" powiedział
ten ostatni, jak zwykle cicho. "Musisz przejść przez wszystko jak
kamień i dopiero potem... tak, dopiero potem..."
"Kto tu współczuje powiedział po chwili ginie". Zapadał już [ Pobierz całość w formacie PDF ]