ich okien pojawił się pusty plac. Pusty plac ubity ze skruszonej cegły i
pogniecionego gruzu, co czyniło jego powierzchnię jakby pokrytą biało-
czerwonym lastrikiem. Wystarczył jednak pierwszy większy śnieg, by zatrzeć
i te ostatnie już ślady po domu. - Tyle i po nas niedługo zostanie -
powiedział smętnie Bawolik podnosząc kołnierz, by zasłonić uszy przed
wiatrem. - Jakoś na razie cisza spokój - pocieszał się Henio. Stali we
dwóch we wnęce bramy, przytupując zziębniętymi nogami. Wypatrywali powrotu
taksówki starego Lermaszewskiego, który jezdził z Jasińskim do rady
narodowej. Po ośnieżonym placu naprzeciwko wiatr gnał kłąb szarego,
zgniecionego w bezkształtną bryłę pakowego papieru. - Po nas też tak będzie
hulać - Bawolik nie przestawał być pesymistą. - I nawet nie będzie miał kto
powiedzieć: koniec świata - dodał Henio i spojrzał na krawędz wnęki przy
bramie, gdzie dotąd jeszcze pozostały nie zdrapane do końca resztki
nekrologu Popiołka. Któż zresztą miałby je zdrapywać, kiedy nie było już tu
gospodarza. To właśnie w tej arcyważnej dla domu sprawie delegowali do rady
narodowej Jasińskiego. Mijały dni, a dom wciąż był pozbawiony władzy. W
obawie, żeby nie nasłano im kogoś obcego, rozejrzeli się za własnym
kandydatem i w końcu ich jednogłośny wybór padł na murarza Osucha. Był tu
od pierwszych dni po wyzwoleniu, osadzał z Popiołkiem bramę, która
przetrwała do dzisiaj, i wszystkie pózniejsze przeróbki wychodziły spod
jego ręki. Lecz przede wszystkim był "swój", nie obcy, i - jak to na
naradzie sformułował Jasiński - "kontynuowałby linię Popiołka". "To pan
byłeś za jego linią, panie Jasiński? - dziwił się Henio. - A gołębnik? Jak
Osuch ma kontynuować tę linię, to z gołębnika kiszka z wodą". "Nie szkodzi.
To są wszystko trudności przejściowe, mówi to panu coś?" Specjalnie wysłana
na Siekierki delegacja, która miała zaagitować Osucha za przyjęciem
nadzwyczajnych pełnomocnictw, powróciła na chwiejnych nieco nogach, ale za
to z odpowiedzią pomyślną. Teraz należało tylko uzyskać akceptację
administracji. I właśnie po to Jasiński pojechał na Nowogrodzką taryfą
starego Lermaszewskiego. Bawolik i Henio zmarzli już porządnie, a
wysłanników wciąż nie było widać. Wreszcie od strony %7łelaznej błysnęły ku
nim włączone na moment światła mijania. Henio rozpoznał taksówkę ojca. Po
chwili gramolił się z niej Jasiński. - I co? I jak? - Kostek zagrodził mu
drogę do bramy. Jasiński machnął tylko ręką i odsunąwszy Bawolika zniknął w
kamienicy. Henio natarł więc na ojca. - Wszystko szło jak po maśle... -
zaczął Lermaszewski. - Był tatuś z nim w środku? - Byłem. Na razie wszystko
było jak trzeba. Tamten rzeczywiście znał Jasińskiego i nawet się ucieszył.
"Co mogę dla was zrobić towarzyszu?", pyta. No więc widzę, że wszystko gra.
- Dalej, tatusiu, dalej - niecierpliwił się Henio. - Nasz Jasiński mówi tak
i tak: "Nie mamy gospodarza domu". "Słyszałem - mówi ten z rady - że cieć
wam wykorkował". - To ci drań - zdenerwował się Bawolik. - O naszym
Popiołku tak? - Bądz pan spokojny. Jasiński dał mu popalić. - "Cieć,
towarzyszu - powiedział - to może wy jesteście, o człowieku pracy tak się
wyrażać nie pozwolę". - Też niedobrze - zmartwił się Henio - bo na ostre
poszedł. - Ale tamten mordę w kubeł, widać Jasiński coś jednak znaczy, i
mówi tak: "A po kiego wam właściwie gospodarz domu?" Aeb w papiery i mówi:
"Nie myliłem się, chałupa do rozbiórki". - Kiedy? - spytał ponuro Henio.
Lermaszewski rozłożył ręce. Po minucie wiedziała już cała kamienica.
Dokładnie czwartego stycznia wszyscy pozastawali w swych drzwiach
pozatykane przy klamkach takie same zadrukowane karteczki. Mieli się
zgłosić w radzie narodowej, wydział lokalowy. Stało się. Wrotek powrócił z
urzędu z przydziałem na Chomiczówkę. Bawolikowie - Służew Przemysłowy.
Kazanowicz - Praga dwa. Popiołkowa - Osiedle Młodych. - Jędruś - wtykała
synowi druczki kwestionariusza, który jej polecono wypełnić. - Ja tam nie
pojadę, ja z wami chcę. Zerknęła niepewnie w stronę Ewy, czy może nie w
smak synowej jej prośba. Nawet nie przyszło im wcześniej do głowy, że jako
wdowa po panu Ryszardzie miała teraz prawo do własnego mieszkania. - Niech
się mama uspokoi - powiedział Andrzej. - Jakoś to załatwimy. Im dano do
wyboru: Chomiczówkę albo Pragę II. - Sama nie wiem - zastanawiała się Ewa.
- Z Pragi miałbyś bliżej na %7łerań. - Ale czy tam będzie winda? - dopytywał
Krzysio. - Tato, ja chcę windę! - A Lermaszewscy gdzie biorą? - pytała Ewa.
- Oni się rozdzielają. Starzy na Służew, a Henio podobno stawia jednak ten
segment na Sadybie. - Tato - zainteresował się Kajtek - a ty nie możesz też
wziąć takiego segmentu jak pan Henio? - Nie, nie mam takiej głowy jak pan
Henio. - A jaką on ma? - Ja wiem - oświadczył Krzysio. - Sześć na dziewięć.
Od tego dnia rozpoczęło się na Złotej wielkie pakowanie, już pozamawiano
nawet ciężarówki transportowe "Węgiełka". Rajmund i Halina pomagali pakować
się Kazanowiczowi. Korzystając ze swych koneksji filmowych, Wrotek zdołał
załatwić panu Sergiuszowi przydział w Domu Matysiaków na Ateńskiej. Stary
doktor siedział apatycznie nad stosem rozrzuconych na podłodze książek. -
Panie Sergiuszu - pocieszał go Wrotek - tam nie jest wcale tak zle. - Tak
jest - poparła go Halina. - Tam się nawet żenią między sobą. - Oszalałaś? -
ofuknął ją Rajmund. - Chcesz pana Sergiusza zniechęcić? Piętro niżej Mietek
Pocięgło wspinając się na krześle ustawionym na stole odkręcał po kolei
wszystkie kandelabry w mieszkaniu. Zakurzone podawał matce i potem byle jak
łączył druty w oprawce i wkręcał żarówki, żeby świeciły jeszcze przez te
parę dni. Schodząc z krzesła zmiażdżył podeszwą tekturowe pudełko po
wedlowskich pomadkach, które leżało na stole. - Uważaj! - krzyknęła babka.
Z rozgniecionego pudła posypały się z chrzęstem medale Jasińskiego. Klęcząc
na podłodze zbierała je mozolnie. - Nazbierał tego - uśmiechnęła się kwaśno
Lidka - i co mu to dało? - Nie mów tak - Jasińska uniosła się z klęczek. -
Byłam na dzielnicy... Ojciec nawet o tym nie wie... Prawie wszyscy dostali
Służew Przemysłowy albo Chomiczówkę. A my Marymont. Wyjrzała oknem na
podwórko wyglądając powrotu męża, który tego dnia jezdził z Wrotkiem na
Ateńską przekonywać kierownictwo Domu Matysiaków o konieczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]