się obudził. Na tym fotelu i tak się lepiej wyśpisz,
niż gdybyś miała się ściskać tam na górze. Ja będę
spała tu obok, w kuchni.
Dianna skinęła głową i opuściła wzrok na ran
nego. Pierś mężczyzny unosiła się i opadała
w równym rytmie. Znowu stracił przytomność.
Delikatnie ułożyła mu ręce na piersi. Zastanawia
Å‚a siÄ™, czy kiedykolwiek dowie siÄ™, kim jest So
lange, którą nieznajomy przyzywał w chwili
udręki. Potem z westchnieniem usadowiła się na
fotelu. Podwinęła pod siebie nogi i oparła głowę
na złożonych na poręczy dłoniach. Słyszała od-
głosy rozmowy w kuchni, to Hester gawędziła
z jednym z wartowników. Spoza domu dobiega
ło monotonne brzęczenie cykad. Dianna była zbyt
zmęczona, by bronić się przed snem. Kiedy za
padała się w niebyt, mimowolnie powróciły do
niej wspomnienia tego popołudnia. Niezależnie
od tego, czy będzie tego żałować, czy nie, musiała
przyznać przed samą sobą, że nigdy w życiu nie
było jej równie słodko, jak w ramionach Kita.
Do świtu były jeszcze dobre dwie godziny. Kit
stał, zadumany. Nie potrafił się zdobyć na to, by
zbudzić Diannę. Ciepłe światło świecy otaczało jej
twarz złotym blaskiem i nadawało włosom taje
mnicze lśnienie. Wokół spokojnie oddychającej
dziewczyny zdawało się skupiać wszystko, co do
bre i przyjazne. Kit nie pragnÄ…Å‚ teraz niczego wiÄ™
cej, niż schronić się w jej ramionach przed wspo
mnieniami dawnych okropności i ponurymi ob
razami szaleństwa, jakie rozpętywało się właśnie
wokół Plumstead. Zdawał sobie jednak sprawę,
że nie ma żadnego prawa do pociechy z jej strony.
Stracił je przez swoje postępowanie wobec niej.
Z zaskoczeniem uświadomił sobie, że kochali się
zaledwie kilkanaście godzin temu. Miał wrażenie,
jakby od tego spokojnego słonecznego popołud
nia, kiedy leżał przy niej w cichej sypialni, minęły
wieki.
Daviesowie mieli wiele szczęścia. Ich dom,
stajnia i stodoła spłonęły do szczętu, ale wy
pędzone na pastwisko zwierzęta nie doznały
żadnej szkody. Gdyby bracia nie udali się z ran
nym Francuzem do Plumstead, skończyliby
zapewne tak, jak ich sÄ…siedzi, Barnardowie. Na
pastnicy zakradli siÄ™ pod ich dom, skryli w wy-
sokiej kukurydzy i niespodziewanie zaatakowali
gospodarzy. Ciała Johna Barnarda i jego trzech
synów leżały na podwórzu, jego żona Dorothy
i dwie córki przepadły bez śladu. Indianie
chętnie brali kobiety w niewolę. Zawsze można
było dostać za nie okup lub sprzedać Francuzom.
Kit aż za dobrze wiedział, że prawdopodobień
stwo odszukania zaginionych kobiet jest niewiel
kie.
Objechał wraz ze swoim patrolem większość
gospodarstw w okolicy. Choć nikt prócz Barnar
dów nie został napadnięty, zalecił wszystkim
ostrożność i radził, aby schronili się w Plumste-
ad. Wielu ludzi wolało pomimo wszystko pozo
stać w domu, co go zbytnio nie dziwiło. Ostatnie
napady w okolicy Wickhamton miały miejsce
wiele lat temu i ludzie, a zwłaszcza nowo przy
byli, nie zdawali sobie sprawy z rozmiarów nie
bezpieczeństwa. Niewielu z nich pamiętało wy
darzenia, które Kitowi na zawsze wyryły się
w pamięci, prześladowały go każdego dnia i -
był tego pewny - miały pozostać w jego świa
domości i snach już do końca życia.
Była wtedy wczesna jesień. W dzień było sło
necznie i ciepło, ale nocą przymrozek ścinał ka
łuże cieniutką warstewką lodu. Amity Sparhawk
spędziła noc w Wickhamton, pomagając odebrać
skomplikowany poród. Kit miał jechać następne
go dnia po matkÄ™, ale w ostatniej chwili z jakie
goś powodu plany uległy zmianie i zamiast niego
pojechał do miasteczka ojciec wraz z najmłodszą
córką, Tamsin. Kiedy nie wrócili do kolacji, wy-
jechał im na spotkanie pewny, że zagadali się ze
znajomymi.
Nie żywił żadnych złych przeczuć, kiedy ga
lopując do miasteczka, ujrzał nagle ich zwłoki
rozrzucone na drodze.
Gdyby pojechał wtedy zamiast ojca... Gdyby
wyjechał im wcześniej na spotkanie!
Nikt nigdy nie winił go za to, co się wyda
rzyło. Pastor kazał mu nawet widzieć w tym do
wód łaski Boga, który zechciał zachować go przy
życiu. Tylko on w nieskończoność powtarzał so
bie, że wszystko mogło wyglądać inaczej. Nie
ustannie rozpamiętywał wydarzenia tamtego
dnia, starając się dociec, dlaczego potoczyły się
właśnie tak. Kiedy klęczał na pustej drodze nad
ciałami najbliższych sobie ludzi, coś w nim na za
wsze umarło. Wytropił czterech Mohikanów, bę
dących sprawcami tej zbrodni, pojmał ich i oddał
w ręce prawa. Gdy patrzył, jak ich wieszano, zro
zumiał, że zemsta nie daje prawdziwej pociechy.
Usiłował uciec przed cierpieniem w pracę, kar
czował lasy, ściągał nowych osadników, wznosił
tartaki i młyny, wszystko to niewiele pomagało.
Nic nie mogło ukoić jego cierpienia ani poweto
wać straty.
Jak wyjaśnić te sprawy Diannie?
Nie potrafił oderwać od niej wzroku. Patrzył
na nią ze świadomością, że bezpowrotnie upły
wają bezcenne chwile, jedyne, jakie będą mieli dla
siebie w ciągu najbliższych dni lub nawet tygo
dni, a jednak nie mógł się zdobyć na to, by ją
obudzić. Jeżeli nawet znajdzie słowa, którymi
mógłby jej wszystko opowiedzieć, to czy ona go
zrozumie?
Zanim jeszcze otworzyła oczy, wiedziała, że
Kit jest obok niej. Gdy wreszcie uniosła ciężkie
powieki i zobaczyła jego zarośniętą, zakurzoną,
pełną nieopisanego smutku twarz, nie miała po
jęcia, co powiedzieć. Sparhawk miał zaczerwie
nione oczy, a usta zaciśnięte w wąską linię. Nie
wyglądał na człowieka, który miałby coś dobrego
do powiedzenia.
- Musimy porozmawiać - zaczął.
Potrząsnęła wojowniczo głową.
- Nie mamy o czym rozmawiać.
Czy to naprawdę musi tak wyglądać? pomy
ślał, śmiertelnie znużony. Wiedział już, że gdy
Dianna jest w takim nastroju, nie sposób jej prze
konać. Pomimo to postanowił spróbować.
- Dianno, kochanie, żałuję...
- Obejdę się bez twego żalu i bez ciebie! -
ucięła stanowczym głosem. - Mam dosyć włas
nych kłopotów i nie życzę sobie, byś kiedykol
wiek wspominał o wczorajszym dniu!
- Dianno...
- Nie chcę słyszeć ani słowa więcej! - Pode
rwała się z fotela i chwyciła bandaże. - Muszę
opatrzyć rannego i mam nadzieję, panie Spar
hawk, że nie będzie mi pan w tym przeszkadzał.
Kit westchnął i potarł czoło. Co mógł jej po
wiedzieć przy tym półżywym Francuzie? Gdyby
nie był tak zmęczony i przybity, roześmiałby się
z całej sytuacji, ale w tej chwili po prostu nie miał
na to siły.
- Powiedział coś ciekawego?
- Nic - odparła krótko.
Dianna zacisnęła zęby i zmieniała opatrunek na
głowie Francuza, modląc się w duchu, by Bóg nie
pozwolił jej zemdleć w obecności Kita. On zaś pa
trzył na nią z prawdziwym podziwem. Jej palce
były sprawne i pewne, jakby była urodzoną pie
lęgniarką. Ranny poruszył się niespokojnie i Dian
na odezwała się do niego po francusku. Niezrozu
miałe słowa wydały się Kitowi przejmująco zmy
słowe i uwodzicielskie. Kiedy skończyła i mężczy
zna znów zapadł w odrętwienie, nie umiał po
wstrzymać się przed zadaniem jej pytania.
- Co mu powiedziałaś? - odezwał się niecier-
pliwie.
- Nikomu nie ufasz, prawda? Nie powiedzia
łam mu nic takiego, czego musiałabym się wsty-
dzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]