pojawiła się nowa stacja benzynowa, lecz poza tym wszystko wyglądało tak, jak to miałem
zakodowane w pamięci. Zatrzymałem się przed sklepem Laxmanów, wszedłem do środka i
kupiÅ‚em wodÄ™ Ramlösa oraz gazetÄ™. Potężna kobieta stojÄ…ca przy kasie na pewno
przekroczyła pięćdziesiątkę, pod pachami miała plamy potu. Nie było nic, co przeczyłoby
tezie, że nazywała się Britt Laxman.
WzdÅ‚uż ulicy przecinajÄ…cej Sjölycke wybudowano ciÄ…g nowych domków
letniskowych, lecz kiedy ponownie wszedłem do lasu, znów przypomniałem sobie każdą
ścieżkę i zakręt wzdłuż wijącej się żwirowej wstęgi. Dom Levisów wyglądał, jakby tam nikt
nie mieszkał, ale już przedtem sprawiał takie wrażenie. Przejeżdżając obok niego,
przypomniałem sobie tamtą wyliczankę. RAK TREBLINKA MIAOZ PIEPRZENIE
SI ZMIER. Pomyślałem o ojcu Edmunda, tym prawdziwym, co siadał na krawędzi łóżka
i użalał się nad sobą i swoim maltretowanym synem. Te myśli zaczęły się spiętrzać i nim
spostrzegłem, znalazłem się na parkingu.
Wydawał mi się o wiele mniejszy. Jego krawędzie porastało zielsko, ale może tak
miało być, choć powiedziałbym raczej, że nie było to zaplanowane. Wysiadłem z samochodu
i patrzyłem na dwie ścieżki, ta na lewo prowadząca do Lundinów cała była zarośnięta, ta po
prawej stronie prowadząca do Genezaret była wydeptana i wyglądała, jakby ktoś z niej
korzystał. Po chwili wahania poszedłem nią w kierunku jeziora. Genezaret również
znajdowało się na swoim miejscu. Ta sama pochylona rozwalająca się chałupa, ale
odmalowana i z nowym dachem. Mała altanka na trawie i białe meble ogrodowe zamiast
naszych starych brązowych. Także grill na zewnątrz i antena satelitarna. Lata sześćdziesiąte
kontra lata dziewięćdziesiąte, pomyślałem. Czterdzieści dziewięć zamiast czternaście. Drzwi i
okno do kuchni były otwarte. Zrozumiałem, że ktoś musi być w środku. Nie miałem jednak
ochoty wyjaśniać, po co przyjechałem, więc zatrzymałem się u wylotu ścieżki. Spojrzałem na
wszystko przez okulary o szkłach trzydziestopięcioletniej grubości; szopa i wychodek wciąż
stały a przede wszystkim most pontonowy. Aż mnie zatkało ze wzruszenia, po moich
policzkach zaczęły spływać łzy. Potem się odwróciłem i poszedłem w stronę parkingu.
Wróciłem do samochodu i wyjąłem szpadel z bagażnika. Przeszedłem przez jezdnię i
odliczyłem odległość między drzewami. Bez problemu znalazłem tę niewielką, przykrytą
mchem nieckę. Wbiłem szpadel i wydobyłem parę grud ziemi. Na trzonek trafiłem za trzecim
razem. Wsunąłem pod niego szpadel i po chwili stałem, trzymając w ręce kilof. Wydawał mi
się nieco lżejszy niż wtedy, jednocześnie mniej nadgryziony zębem czasu niż cokolwiek, co
tego dnia zobaczyłem. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem.
Delikatnie oczyściłem trzonek i młotek. Gdy już cała ziemia została usunięta, nic nie
wskazywało, że przez cały ten czas nie leżał w szopie z innymi narzędziami. Albo że,
powiedzmy, nie został wyprodukowany kilka lat temu.
Nic oprócz brązowo-czarnej przyschniętej mazi po jednej stronie młota. To
niesamowite, jak niektóre rzeczy potrafią przetrwać. Przetrwać i przylgnąć.
Z powrotem zagarnąłem ziemię, całość przykryłem mchem. Włożyłem kilof do
czarnego plastikowego worka. Położyłem go w samochodzie na podłodze, pod siedzenie
pasażera, i odjechałem.
Dwie godziny pózniej patrzyłem, jak worek tonie w czarnym i mulistym bajorze
leśnym niedaleko Skara.
Słońce zaczęło zachodzić, komary bzyczały wokół mojej głowy, mimo to stałem
jeszcze przez dłuższą chwilę, próbując zobaczyć otwór, który kilof przebił w tafli wody.
Gdy nie mogłem już nic dostrzec, wzruszyłem ramionami i ruszyłem w drogę
powrotnÄ… do Göteborga.
***
Parę dni pózniej leżeliśmy nago po tym, jak się kochaliśmy, Ewa i ja. Okno było
szeroko otwarte. Była to jedna z tych letnich nocy, które w Szwecji zdarzają się trzy, cztery
razy do roku, z ogrodu sąsiadów słychać było muzykę.
Ta książka, którą piszesz... powiedziała Ewa, gładząc mnie delikatnie po brzuchu.
Jak ci właściwie idzie?
A, jakoś odpowiedziałem. Do przodu.
Leżała przez chwilę, nic nie mówiąc.
Zawsze mnie nurtowała jedna sprawa.
Tak? powiedziałem. Jaka?
Właściwie to który z was zabił Berrę? Ty czy Edmund? To musiał być przecież
któryś z was.
Obróciłem się na bok i przywarłem twarzą do jej piersi.
Masz rację odparłem. To musiał być jeden z nas.
Potem powiedziałem kto.
Co? powiedziała Ewa. Nie słyszę, co mówisz. Nie mów tak prosto w moje ciało.
Głęboko wciągnąłem nozdrzami jej zapach i w tej samej chwili w mojej głowie
pojawił się obłok.
To niesamowite, jak niektóre obłoki potrafią przetrwać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]