[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To robi du\e wra\enie.
- Jesteśmy dobrze przygotowani - powiedział wuj Finnegan z uśmiechem. - Mamy znakomity schron. Zbudowaliśmy go
jeszcze za \ycia mojego ojca, podczas drugiej wojny światowej. Przetrwał przez całą zimną wojnę, a teraz przydaje się w
czasie huraganów.
Trudno było wydostać się z piwnicy. Drzewo runęło na dom i nagie, połamane konary zablokowały wyjście na ze-
wnątrz, a w budynku coś zaklinowało drzwi wewnętrzne. Przygotowani jednak na wszystko, mieli te\ siekierę. Parę razy
uderzyli w drzwi i wydostali się na dwór. Gdyby dom znalazł się na szlaku trąby powietrznej, z pewnością by został
zburzony. Stał jednak na swoim miejscu. Wiatr dokonał sporych zniszczeń, ale wszystko było do naprawienia.
Wyszli na zewnątrz w ponury przedświt. Porywisty wiatr pędził chmury po niebie. Mab ściskała du\ą, ciepłą dłoń Trisa.
Podbiegł do nich kosmaty, mokry kundel. Mab przyglądała się, jak, stanąwszy na tylnych łapach, li\e dłoń Trisa. Tris
pogładził psa.
Oparła się o Trisa i poło\yła głowę na jego piersi. Objął ją mocniej, spojrzał w oczy i uśmiechnął się.
Bydło było podenerwowane, ale obora przetrwała. Kury biegały w popłochu, a konie podeszły do płotu i r\ały. Wszy-
stkie zwierzęta patrzyły na południowy zachód, skąd nadciągały trąby powietrzne. Czy\by o tym wiedziały?
Mówiło się  głupie zwierzaki , lecz Amabel wiedziała, \e są zdolne do niezwykłych rzeczy. Wystarczyło popatrzeć, jak
ten kundel zmusił Trisa, by go pogłaskał.
Znów byli wszyscy razem. Pies opierał się o nogę Trisa i był spokojny. Mab pochwaliła kundla za jego spryt.
Chuck zaśmiał się.
- Ten pies? Jest tak głupi, \e chyba nawet nie zauwa\ył burzy! On przez cały czas szuka kogoś, kto nic nie robi i
zmusza, by go pieścił.
Tak jak ona. Te\ chciała, by Tris ją pieścił.
Mę\czyzni wyszli, zabierając kanapki z lodówki i termosy z kawą. Zameldowali się na wyznaczonym kanale CB i za-
proponowali swoją pomoc. Poproszono ich, by sprawdzili, co się dzieje u sąsiadów, a potem pojechali do Columbia City.
Jeśli nie będą tam potrzebni, mogą wracać do domu. Ale lepiej, by pojechali i pomogli ocenić zniszczenia.
Wieści nadchodziły powoli. Prawie wszystkie linie telefoniczne i elektryczne wokół Fort Wayne były zerwane. Poza
kilkoma miejscowościami cała północno-wschodnia Indiana nie miała prądu.
Biuro prognoz opracowało dane i zweryfikowało trąby powietrzne, które przeszły tej nocy. Było ich prawie dziesięć.
Według wstępnych szacunków.
Nie wystarczyło samochodów, by wszyscy mogli wziąć udział w akcji ratowniczej. Dlatego Tris i Chuck zostali w do-
mu, by naprawić oborę. Trudy ustawiła na palniku butli wielki garnek i zaczęła gotować zupę. Nie miała pojęcia, ile osób
trzeba będzie nakarmić i przenocować, ale przygotowywała się na wszelki wypadek.
Pierwsze przybyły dzieci sąsiadów, których dom uległ zniszczeniu. Sąsiedzi bezpiecznie ukryci w piwnicy wyszli bez
szwanku. Stracili krowę, parę kur i nie mogli odnalezć kota.
Rodzice sprawdzali, co mo\na ocalić. Dzieci były za małe, by im pomagać, dlatego wysłano je do Magee ów.
Trudy zapędziła ich do pracy. To najlepszy sposób, aby zapomniały o strachu. Tris zorganizowałam pracę i kierował
nimi. Nawet ośmiolatki wiedziały, kto to jest Sean Morant.
Kazał im przenosić kurczęta do naprawionego kurnika. Przy okazji zaproponował dzieciom zabawę w wyliczanki.
Sam pomagał Chuckowi, który tylko wzdychał, gdy dzieciaki śmiały się i dokazywały, zapominając o kurczętach.
Ciotka Trudy uspokoiła je i ka\demu przydzieliła w domu jakieś zadanie. Usiadły i przygotowywały paszteciki. Zwijały
ciasto w małe roladki, więc nastała chwila spokoju. Potem obaj mę\czyzni wymienili długie deski w oborze, tam gdzie
zerwała je wichura. Poniewa\ wiatr osłabł, weszli na dach i załatali go, by ochronić resztę siana zmagazynowanego na
poddaszu. Na razie nie zajmowali się domem i przewróconym drzewem. Pętem przyjdzie czas na naprawy.
Amabel, Fran i Sue kroiły cebulę i kapustę na zupę. Mięso gotowało się we wrzątku i wkrótce smakowity aromat doby-
wający się z garnka wypełnił cały dom. Ciotka Trudy zajęła się pasztecikami.
Przygotowano dzbanki pełne gorącej kawy. Mę\czyzni zaglądali do kuchni i napełniali termosy. Siadali do stołu, jedli
placki, szynkę i jajka. Przynosili te\ najnowsze wieści, co się dzieje i jakie nieszczęście się komu przytrafiło.
Była to niezwykła okazja dla reportera. Mab wzięła notes i aparat, zrobiła kilka wspaniałych zdjęć zmęczonym, głod-
nym mę\czyznom. Spytała:
- Mogę pojechać z wami? Chciałabym po\yczyć d\ipa.
- Nie tym razem - odpowiedzieli. - Jeszcze nie teraz. Jeśli znajdziemy rannego, musimy przewiezć go do szpitala.
Zostałabyś wtedy sama, a to nie byłoby bezpieczne.
- Ukończyłam kurs pierwszej pomocy. Mogłabym jej udzielać.
- Słyszeliśmy o rabusiach. Znalezliśmy człowieka, którego wiatr cisnął na drzewo. Był ranny i zastanawiał się, czy ktoś
przyjdzie mu z pomocą. Miał złamaną nogę i na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. Wtedy usłyszał warkot
samochodu. Zauwa\ył, \e wysiada z niego jakiś człowiek i zaczyna się do niego wspinać. Ranny dziękował Bogu, \e
wysłuchał jego modlitwy, ale ten człowiek wyciągnął rannemu portfel z kieszeni, wyjął pieniądze i rzucił portfel na zie- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl