doznaniem erotycznym, jakie miała w życiu. Wiedziała, że żaden
mężczyzna mu nie dorówna. Uważała jednak, że nie może okazać, jak
na nią działa, bo to na pewno go zniechęci.
- Rzeczywiście, byłaś bardzo spragniona... - powiedział, nie
spuszczając jej z oczu.
- Nienasycona. To jest chyba najwłaściwsze słowo
- roześmiała się trochę nienaturalnie. Napotkała jego spojrzenie i
zrozumiała, że on oczekuje prawdy. Pomyślała, że nie może z nim
igrać, tym bardziej, że coraz bardziej obawiała się własnych uczuć.
- Mam nadzieję, że to było coś więcej niż zwykły podryw na
jedną noc - wyjąkała, zła na siebie, że prawie się rozkleiła.
jane+anula
ous
l
da
-
scan
100
- Więcej niż tarzanko na sianie - powiedział. Odwróciła wzrok,
speszona jego spojrzeniem. Miała ochotę uciec, ukryć się gdzieś przed
nim.
- Powinnaś otworzyć sklep w Mystery - powiedział. - Mamy tu
zawsze mnóstwo turystów, którzy przyjeżdżają na narty albo na letnie
rozrywki. Miałby kto kupować twoje satyny i jedwabie.
- Nie dałabym sobie rady z trzema sklepami w tak odległych
miejscach - wzruszyła bezradnie ramionami.
- Jak miałabym prowadzić tu interesy, siedząc w Nowym
Orleanie?
- Pewnie, to bez sensu. Powinnaś prowadzić sklepy w Nowym
Orleanie, siedząc tutaj. - Patrzył na nią w napięciu. - Przecież sama
mówiłaś, że zamierzasz rozwinąć interes.
- Oczywiście, dlatego przyjęłam pieniądze od Hazel. Alę muszę
je zwrócić, i to szybko.
Wszystkie zawodowe problemy znów przypomniały o sobie. To,
co mówił Bruce, brzmiało wspaniale, lecz Lyndie nie widziała na
razie wyjścia z finansowego labiryntu, w którym utkwiła. Zresztą
musiałaby mieć istotny powód, by przenieść się do Montany.
Mogłaby to zrobić dla miłości, lecz nie dla pieniędzy.
- Nie wyobrażam sobie, żeby było mnie stać na kolejny sklep
tutaj - powiedziała. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że może
podjąć ryzyko tylko z czyjąś pomocą, lecz nie sposób tego zrobić
samotnie, obawiając się wszystkiego.
jane+anula
ous
l
da
-
scan
101
- Nie chcę się z tobą spierać, ale znam się na interesach lepiej,
niż sądzisz. Myślę, że to by się opłacało - powiedział, a w jego oczach
odmalowała się złość.
Jej westchnienie zdawało się odbijać echem od wszystkich
drewnianych ścian w świetlicy. Ona też nie chciała się z nim kłócić,
zwłaszcza o tak nudne sprawy. Chciała, żeby wziął ją za rękę i
zaprowadził do łóżka. Dałaby wszystko, by choć na trochę jeszcze
zapomnieć o całym świecie.
- Doceniam twoje rady, ale to moja firma i będę kierować nią
tak, jak moim zdaniem jest najlepiej. A najlepiej będzie, jak wrócę do
Nowego Orleanu.
Zerwał się z miejsca, z napiętą twarzą.
- Może będziesz kiedyś żałować tych pochopnych wniosków,
kochanie. Nie masz po co wracać do Nowego Orleanu.
Lyndie poczuła, że zbliża się migrena. Nie miała pojęcia,
dlaczego w ich rozmowach zawsze dochodziło do nieporozumień.
- Czyżby? A skąd możesz wiedzieć? Cóż takiego znajdę w
Mystery?
- Wiesz co? - zaczaj poirytowany, patrząc na nią zwężonymi ze
złości oczami. - Rozgryzłem cię. Zadzierasz nosa tak samo jak
Katherine. Ciężko pracujący facet nie jest dla ciebie dość dobry.
Marzy ci się frak i szampan, podczas gdy whiskey i dżinsy mogłyby
okazać się dla ciebie lepsze.
- Proszę, nie wspominaj mi o whiskey... Milczał przez chwilę, a
wreszcie powiedział:
jane+anula
ous
l
da
-
scan
102
- Wiem jedno - kończę swoje usługi dla takich jak ty.
Następnym razem, maleńka, gdy będziesz chciała treningu", będziesz
musiała sama coś mi zaoferować. - Spiorunował ją wzrokiem i
wyszedł ze świetlicy, ze złością nasuwając kapelusz na oczy.
Lyndie przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi. W głębi
duszy czuła się winna i bardzo smutna. Miała wrażenie, jakby straciła
coś, z czego posiadania nie zdawała sobie nawet sprawy.
- Lookout Mountain to cel naszej pierwszej całodobowej
wyprawy. - Justin przesunął kolejny slajd w projektorze. Miał wykład
dla całej grupy w świetlicy, tuż po śniadaniu.
Tego ranka niebo było jasnoniebieskie i świeciło mocne słońce.
Lyndie nie mogła się już doczekać przejażdżki na Girlie.
- To trudna jazda terenowa - pouczał Justin. - Jak widzicie,
spadki terenu są dość znaczne. Prosimy, byście byli uważni i
pozwolili koniom swobodnie wybierać drogę. Zwierzęta są
wyszkolone w jezdzie po górach. Mają dobry instynkt.
Lyndie dość nieuważnie śledziła cały pokaz. Krajobraz był
prześliczny, zapowiadała się cudowna wycieczka. Jednak nie mogła
wyzbyć się lęku na myśl o tym, że będzie biwakować w górach, w
nocy, z Bruce'em.
- Niepokoi nas trochę,, że podobno jakaś kobieta zginęła na
takiej wyprawie - powiedział Roger, siedzący za Lyndie.
Justin skrzywił się. Nawet Lyndie była zadowolona, że nie ma
wśród nich Bruce'a.
jane+anula
ous
l
da
-
scan
103
- Zginęła, bo nie słuchała swego konia. Prosimy, byście
zawierzyli wierzchowcom, a nie będzie żadnych problemów -
powiedział Justin ponuro. - W każdym razie, nie będziemy jechać
trasą, na której zginęła Katherine, nie ma się o co martwić.
- Czy to ta droga, w którą nigdy nie skręcamy na rogatce? -
spytała Kim.
- Tak, jest zakazana. Teraz wiecie dlaczego - przytaknął Justin.
Wśród zgromadzonych rozległy się szmery. Pomocnicy i
stajenni, którzy byli obecni na wypadek różnych pytań, wymienili
między sobą znaczące spojrzenia. Lyndie pomyślała, że znając
temperament Bruce'a, pewnie też się cieszą, że nie ma go przy tej
rozmowie.
- Nie myślcie, że pozbawimy was na tej wyprawie wszelkich
wygód - ciągnął Justin, uruchamiając ponownie projektor. - Obsługa
stajni pojedzie przed nami, zabierając ze sobą potrzebny sprzęt i
prowiant. Po zakończeniu wyprawy będzie czekał na was obiad,
namiot i śpiwór.
- A co z jacuzzi dla naszych obolałych mięśni? -spytała Annette.
- Zrobimy, co się da, droga pani - zaśmiał się Justin. - Nie mamy
wprawdzie jacuzzi, ale znajdzie się dziurawe wiadro i kawałek płótna.
Jeśli to pani odpowiada, jeden z nas może polewać z góry ciepłą wodę
- taki prowizoryczny prysznic.
- Ojej! - westchnęła Annette.
- To raczej nie wchodzi w rachubę - oświadczył Roger,
obejmując władczym gestem swą pulchną żonę.
jane+anula
ous
l
da
-
scan
104
. Tym razem nawet Lyndie się roześmiała. Jednak natychmiast
przestała się śmiać, gdy napotkała wzrok Bruce'a. Musiał wejść przed
chwilą niezauważony. Patrzył na Lyndie, jakby wciąż mieli sobie coś
do wyjaśnienia.
- Ten ranek jest wolny - oświadczył Bruce. - Ciotka Lyndie,
Hazel McCallum, zaprasza wszystkich chętnych do obejrzenia swego
rancza. Proszę zgłaszać się w tej sprawie do Justina.
Podczas gdy reszta grupy wybrała się do Lazy M, Lyndie
została. Znała ranczo ciotki od dzieciństwa, a nie miała ochoty dzielić
się towarzystwem Hazel z innymi, kiedy miała ochotę na długą i
szczerą rozmowę z ciotką.
Sfrustrowana tym, że nie może przejechać się na
Girlie bez przewodnika, Lyndie postanowiła wybrać się na
przechadzkę. Włożyła wygodne buty i ruszyła znajomą ścieżką w
góry. Po przejściu paru kilometrów znalazła się na znajomym
rozwidleniu. Pomyślała, że idąc pieszo, jest bezpieczniejsza niż na
koniu. Wystarczy, gdy będzie szła ostrożnie. Jej nogi jakby same
podjęły decyzję. Zaczęła wspinać się po stromej ścieżce, aż wreszcie
zostawiła rozwidlenie dróg daleko za sobą.
Bardzo chciała zobaczyć miejsce, gdzie zginęła Katherine i [ Pobierz całość w formacie PDF ]