kabli od ich łodzi.
- Przed wieloma gigakaloriami entropii \ył na Kawdorskim Dworze młody mistrz,
który byt jedynym uczonym na zamku ówczesnego tana. Reszta jego kolegów została bądz
wypędzona z Czarnej Góry, bądz gniła w jej lochach, gdzie czas stoi w miejscu, a światło
krą\y wkoło, złapane przez złego władcę w sidła grawitacji, jakiej nawet jego ogromna
chy\ość nie jest w stanie się oprzeć.
W momentach dobrego humoru (naturalnie niezmiernie rzadkich) tan wydobywał
swych więzniów i stawiając przed swe oblicze zapytywał, czy zmienili zdanie na
najrozmaitsze tematy, jakie jemu wydawały się herezją. Tych, którzy załamali się i odwołali
wcześniej głoszone poglądy - skazywał na wygnanie. Resztę niepokornych - ścinał bądz
więził nadal, by kiedyś znów wezwać i zapytać, czy trwają w swym uporze? Często tej
makabrycznej weryfikacji dokonywał ulubiony gryf władcy, który dziobaniem przypadkowo
wybranych osób skazywał je na śmierć. Jak widzisz, Arpo, \ycie młodego mistrza, który
nazywał się Moro, nie było najweselsze. Mając tak srogi przykład przed oczami, jakim były
losy innych mędrców, musiał bardzo uwa\ać na to, co robi i czym się zajmuje.
Ju\ sam fakt, i\ wybrał naukę, by poświęcić jej swe \ycie, zamiast na przykład
wojskowości, sądownictwu czy wreszcie pró\niactwu, stawiał go w bardzo niekorzystnym
świetle. Tan nienawidził nauki, a mistrzów bał się, bo podejrzewał, i\ znają lub poznają
kiedyś nie odkryte na razie tajemnice, co pozwoli im obalić jego potęgę. By zapobiec temu
fatalnemu przypadkowi - ścinał ich - równie\ przypadkowo i na wyrywki.
Przed młodym mistrzem, który \ył pod bokiem czy te\ raczej mocarną pięścią tana,
stały dwa niezwykle istotne zadania: jak zachować \ycie, a zachowawszy je - w jaki sposób
prowadzić interesujące go badania, by się na śmierć nie narazić?
Czy\ trzeba ci mówić, Arpo, \e interesowało go właśnie to, co było przez tana i
duchowieństwo najsurowiej zakazane - to znaczy badanie wszechświata?
Moro maskował się jak mógł. Był dostarczycielem peanów na cześć władcy na
wszelkie pałacowe uroczystości, gdy\ oprócz innych sztuk posiadał tak\e zdolność
posługiwania się mową wiązaną; starał się wyrobić w sobie zamiłowanie do hulanek, polowań
i rozpusty; udawał, \e jest bezlitosny dla słabszych, bywał przekupny i pochlebczy - a
wszystko to czynił w myśl zasady, \e cel uświęca środki. Osiągnął jedynie to, \e nikt go nie
cierpiał, nawet jego przygodni kompani, którzy brzydzili się nim, gdy\ podświadomie czuli
fałsz jego postępowania. Ludzie światli zaś unikali jego towarzystwa widząc, i\ plugawi się
on tak bardzo wśród ró\norakich mętów w tym jeno celu, by zachować swe nędzne \ycie. Był
więc sam i byłby z tego zadowolony, gdyby nie to, i\ bolało go niezrozumienie ludzi, na
których opinii mu zale\ało. Ale to był haracz, jaki trzeba było zapłacić za mo\liwość
poświęcenia się wiedzy!
Wreszcie dopiął tego, i\ pomimo ścisłego zakazu mógł zajmować się badaniem
przestrzeni, zbałamuciwszy tana, \e prowadzi doświadczenia nad nową, niezwykłą bronią,
której potędze nic się nie oprze!
Ojciec umilkł na chwilę. Z odrzuconą w tył głową zdawał się czekać na coś, na jakieś
objawienie, które miało nastąpić tylko w jego wyobrazni.
- Ojcze, czy to tak\e będzie o Karze? - odwa\ył się przerwać ciszę syn.
- Tak, Arpo. Właśnie do tego zmierzam.
Arpo spojrzał w górę. Dzień ju\ stał w pełni i Zwiatłość przemierzyła prawie pół drogi
po firmamencie metaprzestrzeni.
Jeszcze trochę entropii - pomyślał - i trzeba będzie wracać. Przedtem jednak czekało
ich mozolne wyciąganie sieci i sortowanie ryb, a\ do chwili, gdy po przełomie dnia wiatr
zmieni kierunek, by zapędzić ich łodzie na powrót do brzegu wszechświata.
- On nie stworzył tej broni, ojcze? - zapytał Arpo, chcąc w ten sposób przyśpieszyć
bieg opowieści.
- Nie, oczywiście, \e nie. To nie było jego celem. Nawet gdyby tak było, to czy\
mógłby ją oddać w ręce bezlitosnego i krwawego władcy? Moro zbudował na brzegu
przestrzeni niezwykłą konstrukcję, która z wyglądu była tak skomplikowana, i\ tylko on sam
wiedział, \e nie słu\yła niczemu innemu, tylko wprowadzeniu w błąd tana i duchownych. Nie
rozumiejąc nic z udzielanych im przez młodego mistrza wyjaśnień wstydzili się do tego
przyznać, więc tylko kiwali w milczeniu głowami i zaświadczali przed satrapą, i\ wszystko
jest w porządku. Na rozkaz samego tana kapłani poświęcili nawet niezwykłą maszynę, której
jedynym dostrzegalnym działaniem było warkliwe i syczące istnienie.
A Moro przechytrzywszy w ten sposób owych mecenasów, których pokonał ich
własną głupotą i obłudą, zamykał się we wnętrzu szumiącego kolosa i prowadził tam
interesujące go badania. Od czasu do czasu urządzał dla władcy i dostojników widowiskowe
pokazy działania cudownej, niezwykłej broni. Wtedy brzeg morza stawał się areną
niezwykłych, barwnych wybuchów, kolorowe mgły snuły się nad powierzchnią przestrzeni, a
czarne pociski przebijając granicę wszechświata znikały w jego głębinach, by stać się
potokiem meteorów. Bluzgająca dymem i ogniem maszyna syczała niczym mokry fajerwerk i
wyrzucała snopy złotych i liliowych iskier, w których blasku ukontentowany tan odje\d\ał do
swego zamku. Trwało to przez wiele wartości entropii i Moro zbli\ał się ju\ do końca swojej
Teorii Względności Przestrzeni, gdy na rozkaz Inkwizycji został aresztowany i stawiony
przed władcę. Wielki Archipolita oskar\ał go o oszukiwanie najwy\szego majestatu i
prowadzenie zakazanych badań. Za zbrodnie owe miał zapłacić głową.
Ojciec znów urwał swoją opowieść i zapatrzył się w metaprzestrzenne niebo.
Zwiatłość stała w zenicie. - Trzeba wybrać sieć! - powiedział niespodziewanie i powstał
szybko z ławki. Arpo opuścił \agiel i obaj zaczęli ciągnąć szorstkie i mokre liny wyłaniające
się spod powierzchni przestrzeni. Z początku szło łatwo i kolejne bojki stukając o burtę [ Pobierz całość w formacie PDF ]