[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po grzbiecie. Starsza pani Dutton nie należała do tych babć, którym
wnuki z radością zarzucają ręce na szyję. Może nie powinna się
dziwić, że babka nigdy nie wspominała o rodzinie? Czy krewni w
ogóle chcieliby utrzymywać kontakt z tak przykrą osobą?
To pytanie miało na zawsze pozostać bez odpowiedzi. Nawet
tutaj, w Plainsville, rodzinnym mieście Petersenów, nie ma już
nikogo, kto znałby historię rodziny. Myśl o tym, że została jedyną
pozostałą przy życiu spadkobierczynią jej dziedzictwa, sprawiła, że
poczuła się jeszcze gorzej. Zanim zamknęła za sobą drzwi, jeszcze raz
spojrzała w głąb ogrodu.
Róża Iowy majaczyła w świetle padającym z werandy.
Gdyby tylko potrafiła mówić! - pomyślała smętnie Rosalyn i
zaraz skarciła się w duchu. Stajesz się sentymentalna, panno Baines.
Jeszcze chwila, a uwierzysz w tajemną moc tego krzewu.
Sophie zmarszczyła czoło i rozpoczęła swoją opowieść:
- Ten krzak przypłynął tu z Danii ze sto pięćdziesiąt lat temu. To
czysta odmiana, nie jakaś tam współczesna hybryda. Tak
przynajmniej twierdzi Jack. W każdym razie przodkowie twojej
ciotecznej babki przywiezli ją ze sobą do Stanów. Już wtedy musiała
być dla nich czymś bardzo ważnym, bo przecież, płynąc niewielkim
statkiem przez Atlantyk, nie mogli zabrać zbyt wiele bagażu.
Urwała i popadła w zamyślenie. Czyżby próbowała wyobrazić
sobie trudy takiej podróży?
- Przepraszam - rzekła po chwili z oczami przepełnionymi łzami
wzruszenia - ale przypomniałam sobie, jak moi rodzice przypłynęli tu
przed laty. A wracając do tego krzewu, to został posadzony dokładnie
w tym miejscu, gdzie rośnie w tej chwili, i od tamtej pory kolejne
pokolenia Petersenów troskliwie się nim opiekowały.
- I co dalej?
W odpowiedzi Sophie rozłożyła ręce.
- To chyba wszystko. Pytałaś, co takiego szczególnego widzieli
w tych różach...
- Więc przywiezli krzew z Danii - wtrąciła Rosalyn - jednak
wciąż nie rozumiem, dlaczego ciotka Ida zapisała go akurat mnie.
Gospodyni spojrzała na nią wzrokiem, z którego wynikało, że
zapewne przeceniła bystrość jej umysłu.
- Ta róża wpisała się w życie rodziny niczym człowiek. Ilekroć
któraś z dziewcząt wychodziła za mąż, jej ślubny bukiet układano z
tych kwiatów. A kiedy ktoś z Petersenów umierał w czasie kwitnienia
krzewu, na grobie kładziono wiązankę bladoróżowych róż. Każdy
członek rodziny, który postanowił osiąść gdzie indziej, dostawał
pojedynczy pęd na pożegnanie - oznajmiła Sophie i odstawiła na blat
stołu pusty kubek po kawie.
- Skąd o tym wiesz?
- Panna Ida opowiadała mi tę historię wiele razy. Troszczyła się o
ten krzew jak o własne dziecko. Biedna Ida Mae...
- Dlaczego biedna?
- Bo jej samej nie przyszło skorzystać z tradycji. Nawet po
śmierci, gdyż zmarła w styczniu. Wcześniej też nie, bo przecież nigdy
nie wyszła za mąż.
- Zastanawiam się, czy moja babcia miała róże w ślubnym
bukiecie.
Sophie aż uniosła brwi ze zdziwienia.
- To nawet tego nie wiesz?
- Wygląda na to, że wiem o wiele mniej niż ty. Pamiętam
fotografię elegancko ubranej babci, jak stoi przed jakimś dużym
budynkiem, trzymając dziadka pod rękę. Mama mówiła, że to ich
ślubne zdjęcie. Chyba pobrali się w urzędzie stanu cywilnego w
Chicago. Ale zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, czy babcia w
ogóle miała jakiś bukiet.
- Masz jeszcze to zdjęcie?
- Chyba zostało w skrzyni razem z innymi drobiazgami mojej
mamy. Po jej śmierci zabrakło mi odwagi, żeby je przeglądać, więc
oddałam wszystko do przechowalni - wyjaśniła Rosalyn nieco
łamiącym się głosem.
Po chwili milczenia Sophie podniosła się od stołu.
- A propos. Chyba już czas, żebyśmy posegregowały rzeczy w
pokoju panny Idy.
Rosalyn z ociąganiem podążyła na górę za gospodynią. Przez
okno na klatce schodowej wpadały do wewnątrz promienie porannego
słońca, a korony drzew za szybą poruszały się nieznacznie na lekkim
wietrze. Ciekawe, jak będą wyglądać, kiedy się zazielenią, pomyślała
Rosalyn i natychmiast przywołała się do porządku. A jak mogą
wyglądać? Zwyczajnie, jak drzewa.
- Kiedy panna Ida i jej siostra były jeszcze dziewczynkami,
zajmowały wspólnie tę wielką sypialnię na końcu korytarza.
- To piękny pokój. Sama bym go wybrała, gdybym miała tu
zamieszkać.
- Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić - mruknęła Sophie.
Rosalyn aż się zaczerwieniła. Gdyby nie to, że dopiero co udało
się jej nawiązać jakie takie stosunki z gospodynią, nie omieszkałaby
powiedzieć, że wcale jeszcze nie wie, co postanowi.
Sophie chyba też żałowała, że w porę nie ugryzła się w język.
- Może chcesz przeprowadzić się tam na noc lub dwie, tak po [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl