Czas miałem podzielony między nudę i lipę. Jedną jego połowę spędzałem
na użeraniu się z tępym wykładowcą, u drugą na kopaniu w zakurzonych aktach
i przyswajaniu wiedzy o rozlicznych sukcesach i nielicznych porażkach Korpusu.
W końcu miałem tego wszystkiego serdecznie dosyć i zacząłem ostrożnie rozglą-
dać się wokół siebie. Rozważałem, czyby nie prysnąć, ale nie mogłem oprzeć się
wrażeniu, że ten element jest wliczony w program szkolenia. Nie miałem żadnej
ochoty służyć za królika doświadczalnego. Jeśli więc nie mogłem się wyłamać, to
należało spróbować się włamać. Istniało coś, co mogło skrócić mój wyrok w ar-
chiwum. Nie było to łatwe, ale znalazłem co trzeba. Zanim wszystko sprawdziłem
i uporządkowałem, zapadła już głęboka noc. Ale było mi to najbardziej na rękę
i w pewien sposób stwarzało o wiele ciekawszą sytuację. Jeśli chodziło o otwiera-
nie zamków czy przełamywanie blokad w sejfach, to nie potrzebowałem żadnego
nauczyciela. Drzwi do prywatnej kwatery Inskippa były zaopatrzone w tak ar-
chaiczny zamek, że omal nie poddałem się z samego wrażenia. Gdy jednak mi
przeszło, dobrałem się do drzwi i stwierdziłem, że otwierają się prościej niż kibel
w moim pokoju. Choć cały manewr przeprowadziłem sprawnie i cicho, Inskipp
21
jednak mnie usłyszał. Ledwo znalazłem się w pokoju, zapłonęło światło i spoj-
rzałem w wylot siedemdziesiątki piątki wystającej z pościeli.
Myślałem, że jesteś mniej ograniczony warknął jej właściciel. Wła-
mywać się do mojego pokoju i to jeszcze w nocy. Należałoby cię zastrzelić choćby
za głupotę!
Nie należałoby sprzeciwiłem się stanowczo. Człowiek obdarzony
taką ciekawością jak ty zawsze będzie najpierw pytał, a potem strzelał. Inskipp
chował artylerię. A tak w ogóle to cały ten cyrk byłby zbędny, gdybyś reagował
na próby kontaktu przez wideofon.
Ziewnął rozdzierająco i zafundował sobie solidną porcję wody ze stojącej przy
łóżku butelki.
To, że kieruję Korpusem nie znaczy, że jestem Korpusem. Od czasu do
czasu muszę spać. A moje połączenie jest zawsze otwarte na sygnały niebezpie-
czeństwa, ale nie na fanaberie potrzebujących opieki żółtodziobów.
Znaczy, zaliczasz mnie do niedorajdów potrzebujących opieki? zapyta-
łem uprzejmie.
Umieść się w jakiej chcesz kategorii poinformował mnie, opadając z po-
wrotem na łóżko. A najlepiej znajdz się na zewnątrz tego pomieszczenia. Zo-
baczymy się jutro w godzinach urzędowania.
Doprawdy, zrobiło mi się go żal był zdany na moją łaskę. Tak bardzo chciał
spać! I tak niedługo miał być brutalnie rozbudzony!
Wiesz może przypadkiem, co to takiego? spytałem go łagodnie, podsu-
wając pod złamany nos hologram.
Jedno oko raczyło się uchylić.
Duży okręt wojenny. Wygląda jak liniowiec Imperium. A teraz ostatni raz
mówię ci po dobroci: spieprzaj!
Bardzo dobrze, zważywszy na pózną porę pochwaliłem go. To je-
den z ostatnich okrętów Imperium, pancernik klasy Warlord. Bez wątpienia jedno
z najlepszych narzędzi zniszczenia, jakie udało się komukolwiek wymyślić: po-
nad pół mili ekranów ochronnych i uzbrojenie zdolne obrócić w atomy dowolnie
wybrany system słoneczny. . .
Wszystko się zgadza, tylko że ostatni z nich został pocięty na żyletki tysiąc
lat temu wymamrotał.
Pochyliłem się nad nim i prawie przytknąłem wargi do jego ucha, żeby nie
było żadnej możliwości niezrozumienia.
Zwięta prawda odezwałem się radośnie ale czy nie zainteresowałoby
cię troszeczkę, gdybym ci powiedział, za jeden taki jest dziś budowany?
Och, to było naprawdę piękne! Prześcieradła poleciały w jeden koniec łóżka,
Inskipp w drugi. Jednym ciągłym ruchem zmienił położenie z horyzontalnego na
pionowe i zamarł, oparty o ścianę z hologramem w garści. Wpatrywał się weń,
22
stojąc plecami do światła. Najwyrazniej nie wierzył w przydatność dołu od piża-
my i z przykrością zauważyłem, że nogi zaczynają mu się lekko trząść. Gdy się
odezwał, głos błyskawicznie zrównoważył to wrażenie: był spokojny i zimny jak
zwykle no, poza paroma wypadkami, gdy miał ze mną do czynienia, ale nie
o to chodzi.
Gadaj, di Griz ryknął gadaj całą prawdę! Co to za nonsens z tym
pancernikiem? I kto go buduje?
Zamiast gadać, podsunąłem mu trzymaną w pogotowiu teczkę z dokumenta-
cją i obserwowałem go spod oka. Z prawdziwą przyjemnością zauważyłem, że
jego fizjonomia przybiera kolor dojrzałego pomidora. Moje chwile przewagi by-
ły tak rzadkie, że w najmniejszym stopniu nie czułem z tego powodu wyrzutów
sumienia.
Wsadzenie Jima di Griz do archiwum i zlecenie mu przekopania się przez
prawie stuletnie akta jest bez wątpienia idealnym zajęciem dla kogoś takiego.
Uczy go dyscypliny. Pokazuje, po co został powołany Korpus i uświadamia jego
osiągnięcia. A przy okazji zaprowadza porządek w aktach. Na marginesie, mu- [ Pobierz całość w formacie PDF ]