linii lotniczych, znam dobrze angielski i na razie mieszkam u koleżanki...
Opowiedziała to wszystko w pośpiechu, jakby obawiała się, że sam zacznę mówić i że
powiem coś takiego, co sprawiłoby jej przykrość.
Poprosiłem, żeby usiadła. Usiadła, zasłaniając torebką kolana.
- Kiedy pan stąd wyjdzie?
- Dzisiaj - powiedziałem, myśląc o planowanej wizji lokalnej .
- Naprawdę? To wspaniale... Ale pan żartuje? Tak?
- No nie - powiedziałem - ze szpitala na razie nie wyjdę, nie chcą mnie puścić. Czeka
mnie jeszcze operacja. Wyjęcie kuli. Drobiazg. To coś takiego jak usunięcie migdałka...
- Pan wciąż żartuje. Pan wie, że napisałam prawdę? Gdybym się panu znudziła albo
przestała podobać, nie musi się pan krępować... Naprawdę. Podchodzę inaczej do tych spraw,
bez przesądów. Inaczej, ale uczciwie. Mam czekać na pana? Pozwoli mi pan, żebym czekała?
- Bardzo mi się pani podoba - powiedziałem. - I ma pani śliczny uśmiech.
Przestała się uśmiechać.
- Ale to chyba za mało, żeby się kimś zainteresować. Trzeba kogoś lubić jeszcze jakoś
inaczej, żeby to miało sens... %7łeby się szybko nie znudzić. Prawda?
- Lubię panią także jakoś inaczej - powiedziałem.
- I będzie się pan ze mną spotykać?
- Nie wiem, czy w ogóle... Przede wszystkim muszę wyjść ze szpitala. Niech się pani
nie martwi o kwiaty, pózniej poproszę, żeby przyniesiono flakon. Proszę nie kupować dla
mnie kwiatów.
- Ale czy może mi pan powiedzieć...
- Na pewno mogę. Proszę pytać.
Przysunęła się bliżej. Czułem, że jest zawstydzona przebiegiem tej rozmowy. Nie
ułatwiałem jej tych zwierzeń, więc musiała sama o tym mówić.
- Pan ma gorączkę - powiedziała, dotykając dłonią mego czoła. - Chyba przeszkadzam
panu, zle się pan czuje... Jeśli mężczyzni mogą mówić kobietom, że im się podobają,
dlaczego kobiety nie mogłyby tak samo, prawda?
- Oczywiście. Może mi pani podać herbatę? Spojrzała na stolik.
- Nie ma herbaty, szklanka jest pusta.
- A, tak! Sierżant wypił.
- Jaki sierżant?
- Niech pani w ogóle nie przypomina mi tego sierżanta. Zawiodłem się na nim.
Znowu pochyliła się nade mną.
- Proszę mi tylko powiedzieć, jeżeli pan ma ochotę, czy pan zna kogoś... No, czy pan
się z kimś spotyka, z jakąś dziewczyną?
- Ostatni raz spotkałem się przed ośmioma miesiącami. Ale o tym także proszę mi nie
przypominać.
- Już jej pan nie kocha?
- Gdybym ją kochał, nie rozstalibyśmy się, bez względu na to, co między nami zaszło.
Kiedy ktoś naprawdę kocha, nie można odejść, to byłoby bardzo trudne. Chciała pani jeszcze
o coś zapytać?
Twarz Haliny rozjaśniła się.
- Teraz już o nic. Teraz będę tylko czekać na pana. I nic nie musi mi pan obiecywać.
Zupełnie nic. Dziękuję panu.
I znowu ujmujący, niezwykły uśmiech dziewczynki, która coś zbroiła i która wie, że
właśnie przez ten zniewalający uśmiech wszystko będzie jej wybaczone.
- Jutro znowu przyjdę - powiedziała.
Jeszcze niżej skłoniła głowę i pocałowała mnie w usta.
Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, jak wybiega z sali.
Na stole leżało kilkanaście ogromnych czerwonych gozdzików. Po raz pierwszy w
życiu dostałem kwiaty. Ale pomyślałem ze smutkiem, że nie po raz pierwszy w życiu żywiej
zabiło moje serce...
112
Sierżant Kłos zatrzymuje samochód przed słabo oświetloną portiernią zakładów
Proton. Wysiada, staje na progu portierni. Jest w mundurze. Portier podnosi się z krzesła.
Gdzieś daleko rozlega się dudniący odgłos grzmotów.
- Proszę otworzyć bramę - mówi do portiera.
- Aha - mówi senny portier - to na pana sierżanta ktoś czeka...
- Na mnie - odpowiada sierżant. - Musimy jeszcze coś zbadać.
- Ma się rozumieć - mówi portier - wiem, o co się rozchodzi. O tego kasjera, prawda?
Zacny to był człowiek, cichy, nikt nawet nie wiedział, że on tu pracuje.
Portier otwiera bramę. Przez szybę samochodu dostrzega zarys jakiejś twarzy.
- To was tu jest więcej? - pyta.
- Więcej - odpowiada sierżant. - A strażnika nie ma?
- Ano, nie ma - mówi portier, popychając ciężkie skrzydło żelaznej bramy. - Tego
nowego strażnika dyrektor wyrzucił dzisiaj z pracy, bo wyniósł z zakładów oponę
samochodową. To ja sam zameldowałem w dyrekcji, że wyniósł. Nie lubię złodziei. Dopiero
jutro mamy przyjąć jakiegoś nowego strażnika. Ale u nas jest spokój, sam sobie radzę bez
strażników.
Otwiera bramę. Sierżant zbliża się do wozu. Portier dodaje:- Szkoda tylko tego
Broniaka. To był dobry strażnik. Takiego dobrego już nie znajdziemy.
- Tak - mówi sierżant - takiego dobrego jak Broniak już na pewno nie znajdziecie.
- Zawsze to mówiłem.
- Ja też - mówi sierżant. - To był naprawdę cholernie dobry strażnik. Jeszcze w życiu
nie spotkałem tak dobrego strażnika jak Broniak.
Samochód prowadzony przez sierżanta wjeżdża w głąb podwórza i zatrzymuje się pod
budynkiem, w którym mieszczą się biura administracji.
Sierżant wysiada, otwiera drugie drzwiczki i wyprowadza z wozu Broniaka. W świetle
błyskawicy przecinającej niebo, na skrzyżowanych przegubach jego dłoni połyskują kajdanki.
Sierżant prowadzi Broniaka przed sobą. Wchodzą na pierwsze piętro. Na końcu
korytarza, przy oknie, stoi kapitan Wójcik w płaszczu narzuconym na ramiona Stoi obok
drzwi wiodących do pokoju kasjera, żelaznych drzwi, z których acetylenowym palnikiem
wykrojono kawał blachy, zabitych teraz grubymi deskami.
- Wiedziałem, że przyjdziesz - mówi kapitan do sierżanta.
- I ja wiedziałem, że będziesz czekać.
Sierżant patrzy z niepokojem na obandażowane ramię kapitana, na prawą rękę
zwisającą na temblaku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]