[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czegoś, co mi będzie bardziej odpowiadało.
- Nie ma czegoś innego, Laurence. Służba państwowa jest niedostępna dla ludzi w naszym wieku,
może nie w pani, ale w moim: skończyłem czterdzieści lat. Nie studiowałem medycyny, nie mogę być
adwokatem, nie umiem naprawiać telewizorów czy kranów, nawet nie mam za co kupić licencji
szofera taksówki. Więc co będę robić?
- Nie wiem, sprzedawać kwiaty na targu w Prowansji... Jeśli panu odpowiada, zatrudnię pana!
- Albo grać na akordeonie w kawiarnianych ogródkach. Przepraszam, Laurence, ale to nie dla
mnie. Chyba ominęła nas właśnie wspaniała przygoda miłosna.
Tym razem szczerze się roześmiała.
- Lepiej sobie to uświadomić teraz. Zresztą nawet nie przyszłoby mi to do głowy, już raz
wpadłam.
- No dobrze, gruchajcie sobie, ja wychodzę - ironizował Hirsch.
Ale to Laurence powiedziała nam dobranoc i wyszła. Gdy tylko przekroczyła próg, natychmiast
przestałem się nią interesować. Nie sądzę, że gdyby została, udałoby się jej mnie przekonać. Chyba
nie pragnęliśmy tego, ani ona, ani ja. Po prostu przebyła tę drogę przede mną, nie zatrzymując się.
Kontynuowałem rozmowę z Hirschem. Inaczej to wyrażaliśmy, ale nadawaliśmy na tych samych
falach: uczucie wściekłości, że zostaliśmy oszukani.
On także uważał, że gra była pokrętna. Co chwilę odgrzebywaliśmy ten czy inny szczegół, co
umacniało nas w takim przekonaniu.
- Obserwatorzy! - dziwił się Hirsch. - Próbowali nawet ich przemycić jako psychologów! W
takim razie ja jestem łyżwiarzem figurowym, nie, arcybiskupem Paryża! Morin psycholog! I chcą,
żebyśmy naprawdę w to uwierzyli! A widziałeś choć przez moment gębę tego psychologa? Może to
była po prostu ukryta kamera!
- Ale najlepsze to historia z Amerykaninem. My go wymyślamy, a jak tylko się na nim opieramy,
oni go nam podkupują i padamy na pysk. Poleciałbym z Paryża do Los Angeles, żeby z tym typkiem
porozmawiać. To by była zupełnie inna melodia. Biznesu nie powinno się załatwiać faksem: trzeba
spotykać się z ludzmi i rozmawiać twarzą w twarz. Web to głupota; nigdy nic nie zastąpi
bezpośredniego kontaktu człowieka z człowiekiem. Ale oni nam tego odmówili.
- A ta historia z haczykami do wędek! - rzucił Hirsch. - Kto zaproponował taki idiotyzm? Pinetti?
- Chyba tak. Wszystko jedno. Zresztą on też był w zmowie.
Na próżno mieszając łyżeczkami w pustych filiżankach, wzajemnie się podburzaliśmy. W końcu,
kiedy wyczułem, że już dojrzał, wyciągnąłem moje atuty.
- Jesteśmy ugotowani, zgadzasz się?
- Bardziej niż ugotowani. Spaleni.
- Nie mamy już nic do stracenia?
- Z nimi, nic.
- No to posłuchaj: urządzimy im niezły burdel.
Nie spytał dlaczego, lecz jak. Tego właśnie oczekiwałem.
- Zniszczymy im te ich zabawki. Wszystko zdewastujemy. Clausewitz: wojna jest kontynuacją
polityki, ale innymi środkami. Oni uwielbiają tę formułkę, powtarzają ją za każdym razem, kiedy
kogoś pałują, wycierają sobie tym gębę, uważają, że to genialna myśl, szczyty filozofii. Przez dwa
tysiące lat nauczano Platona, teraz jest Clausewitz. Okej, więc my im pokażemy. Nie znają granic?
Zgoda, my też nie.
Hirsch nie dyskutował.
- A konkretnie?
- Konkretnie, udamy, że kładziemy się spać. Spotykamy się o drugiej w nocy i okrążamy ich
kwaterę główną. I zajmujemy się ich komputerami. Wchodzisz w to?
Gdyby powiedział nie, odpuściłbym. Potrzebowałem wsparcia w tej mojej wściekłości. Ale on
pokiwał głową z rozjuszoną miną.
Postanowiliśmy nikogo innego nie wtajemniczać w tę operację komandosów. Laurence znalazła
się już w innej bajce, Mastroni był zbyt bojazliwy, Brigitte Aubert za bardzo rygorystyczna, a inni nic
niewarci. Kiedy człowiek chce rozwalić interes, angażuje wyłącznie zabójców.
Idąc do pokoju, minąłem ekipę Charriaca; właśnie skończyli zebranie. Pinetti mrugnął do mnie,
prawie przyjaznie.
Punktualnie o drugiej spotkałem się z Hirschem w ciemnym, pustym holu. Tylko słaba lampka nad
wejściem rzucała nikłe, żółtawe światło na schody. W budynku panowała cisza.
Hirsch czekał na mnie, zagłębiony w jednym z foteli przy recepcji. Miał na sobie dżinsy i czarny
pulower. Brakowało mu tylko kominiarki i pistoletu maszynowego, by dopełnić portretu
międzynarodowego terrorysty.
- Idziemy? - spytałem szeptem.
Zwinnie się poderwał. Wydawał się jeszcze bardziej zdecydowany niż wcześniej, miał
nieprzeniknioną twarz. Na pewno, tak jak ja, długo przeżywał urazę, leżąc w ubraniu na łóżku.
Na dworze wiatr i deszcz wyzwały się na pojedynek. Do domku dotarliśmy zmoczeni i
rozczochrani. Przed drzwiami Hirsch wyjął z kieszeni pręt. Spojrzałem na niego pytająco.
- Nie wiesz, skąd się wziąłem - szepnął, wsuwając drut do dziurki od klucza.
Chyba trochę wyszedł z wprawy: minęło kilka minut, zanim zamek ustąpił. W końcu rozległ się
trzask, stłumiony przez głośne podmuchy wiatru. Ujrzałem w mroku błysk zębów Hirscha.
- To nie jest Banque de France - zamruczał. - Wydaje im się, że są bezpieczni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • arachnea.htw.pl