zwolennikom, a w każdym kraju mają ich tysiące. Ze skał Dolomitów w stosownej
chwili wyjdą na powierzchnię dyktatorzy, władcy całego świata. Powinienem raczej
powiedzieć, że tak by się stało, gdyby nie Herkules Poirot.
Naprawdę w to wierzysz? A co z armiami i z całą cywilizacją?
A co z Rosją, Hastings? Powtórzą to, co wydarzyło się w Rosji, tyle że na wielką
skalę. Eksperymenty madame Olivier są bardziej zaawansowane niż uczona przyznaje.
Podejrzewam, że udało jej się uwolnić energię atomową i że Wielka Czwórka jest
gotowa wykorzystać ten wynalazek dla własnych celów. Jej badania nad azotem
zawartym w powietrzu były bardzo interesujące. Madame eksperymentowała też ze
skoncentrowaną energią, przekazywaną bez pośrednictwa kabli; prowadzono próby
skierowania wiązki energii o wielkiej mocy w konkretne miejsce. Nikt nie wie, z jakim
wynikiem; wiadomo tylko, że próby powiodły się lepiej niż powszechnie sądzono. Ta
kobieta jest geniuszem i współpracuje z genialnym, bajecznie bogatym Rylandem oraz
z Li Chang Yenem, człowiekiem niezwykle inteligentnym, najlepszym przestępcą, z
jakim miałem do czynienia. To Chińczyk kieruje całą operacją. Ale nie dojdzie do
katastrofy cywilizacyjnej.
To, co usłyszałem od Poirota, dało mi do myślenia. Mój przyjaciel często przesadza,
ale nie jest panikarzem. Po raz pierwszy zrozumiałem, jak ciężką i poważną walkę
przyszło nam toczyć.
Wkrótce do przedziału wrócił Harvey.
Do Bolzano dotarliśmy w południe. Stamtąd pojechaliśmy dalej autem. Na rynku
czekało na nas kilka dużych niebieskich samochodów. Zajęliśmy trzy.
Poirot, nie zważając na upał, po czubek nosa owinął się szalikiem. Widać było tylko
uszy i oczy. Nie wiem, czy kierowała nim ostrożność, czy tylko przesadna obawa przed
katarem. Podróż samochodem zajęła nam dwie godziny. Mijaliśmy piękne okolice. Na
początku to zjeżdżaliśmy, to znów podjeżdżaliśmy na strome skały, często mijając
wodospady. Potem wjechaliśmy do żyznej doliny, długiej na kilka kilometrów. Dalej
droga znów zaczęta się wspinać w górę, na skały o kamienistych szczytach, u stóp
porośnięte sosnowymi lasami. Przyroda była tu dzika i piękna. Wreszcie wzięliśmy
kilka ostrych zakrętów, jadąc ciągle przez las, i nagle zobaczyliśmy przed sobą hotel
stanowiący cel naszej podróży.
Pokoje zostały wcześniej zarezerwowane i Harvey natychmiast nas do nich
zaprowadził. Z okien widać było kamieniste szczyty i porośnięte drzewami stoki. Poirot
wskazał ręką rozpościerające się przed nami piękno i spytał cicho:
Tutaj?
Tak odparł Harvey. Jest tam miejsce zwane labiryntem. Wielkie głazy o
fantastycznych kształtach wznoszą się ku niebu, a wśród nich biegnie wąska ścieżka.
Kamieniołomy znajdują się na prawo od tego miejsca, sądzimy jednak, że wejście jest
w labiryncie.
Poirot pokiwał głową.
Chodz, Mon ami powiedział do mnie. Zejdziemy na dół i usiądziemy na tarasie,
żeby rozkoszować się słońcem.
Sądzisz, że to mądre? spytałem. Poirot wzruszył ramionami.
Słońce rzeczywiście świeciło bardzo mocno; moim zdaniem, nieco zbyt mocno.
Zamiast herbaty wypiliśmy kawę ze śmietanką, po czym wróciliśmy na górę, żeby się
rozpakować. Z Poirotem nie dało się rozmawiać. Sprawiał wrażenie całkowicie
pogrążonego w jakichś marzeniach. Kilka razy pokręcił głową i westchnął.
Zaintrygował mnie człowiek, który w Bolzano wysiadł z pociągu i odjechał
prywatnym samochodem. Był niski i na co zwróciłem uwagę okutany po uszy, tak
samo jak Poirot, albo nawet bardziej, gdyż dodatkowo miał na nosie wielkie niebieskie
okulary. Byłem przekonany, że jest emisariuszem Wielkiej Czwórki. Poirot był
odmiennego zdania. Kiedy, wyglądając przez okno łazienki, zobaczyłem tego dziwnego
człowieka spacerującego przed hotelem, pomyślałem, że jednak miałem rację.
Prosiłem przyjaciela, żeby nie schodził na kolację, ale Poirot uparł się. Spóznieni
weszliśmy do jadalni. Dostaliśmy miejsce przy oknie. Ledwie usiedliśmy, usłyszeliśmy
głośne przekleństwo i brzęk tłuczonej porcelany. Kelner upuścił talerz pełen zielonej
fasolki na mężczyznę przy sąsiednim stoliku.
Natychmiast podszedł szef sali i zaczął przepraszać.
Kiedy nieostrożny kelner przyniósł nam zupę, Poirot go zagadnął.
Przykry wypadek; ale to chyba nie była pańska wina?
Pan to widział? Nie, to nie moja wina. Ten pan nagle zerwał się z krzesła.
Myślałem, że to jakiś atak. Nic nie mogłem na to poradzić. Fasolka wysypała mu się na
głowę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]