w głąb jednej z cel więzienia w Pantonville. Poczuł, jak wywraca mu się żołądek. Co to za
zabawa: wyprowadzili go z celi w to miasto snów tylko po to, by znów zamknąć go w celi?
Lecz wystarczyło mu kilka sekund by stwierdzić, że to nie jego cela. Ta cela należała do
Lowella i Naylera. Na ścianach, przyklejone skeczem, wisiały ich obrazki, ich była krew, która
spryskała podłogę, ścianę, pryczę i drzwi. Kolejna scena morderstwa. - Jezu Wszechmogący
- szepnął Cleve. - Billy... Oderwał wzrok od okna i odwrócił się. U jego stóp, na piasku,
kopulowały jaszczurki, wiatr, wiejący w zaułkach, przywiał motyle. Przyglądał się, jak tańczą,
kiedy w pawilonie B zadzwonił dzwonek, oznajmiając nadejście ranka.
Była to pułapka. Jej mechanizm pozostawał nieznany – lecz Cleve nie miał
wątpliwości, dla kogo ją zastawiono. Billy znajdzie się w mieście, i to wkrótce.
Pomieszczenie, w którym popełnił morderstwo, już na niego czekało - ze wszystkich
obrzydliwych miejsc, które Cleve widział w tym mieście składającym się wyłącznie z kostnic -
ta mała, zalana krwią cela była najgorszym.
Chłopiec nie miał najmniejszego pojęcia dokąd zmierza. Nie mógł mieć, bo dziadek
okłamał go nie mówiąc mu całej prawdy, nie uświadamiając mu, jakich to specjalnych
kwalifikacji wymaga się tu od mieszkańców. Właściwie dlaczego to zrobił? Cleve wrócił my-
ślami do niejasnej rozmowy, którą prowadził, o powrocie. Edgar Tait żałował za grzechy,
prawda? Mijały lata i zdecydował, że nie jest jednak pomiotem Szatana i że wcale nie
najgorzej byłoby powrócić na świat. Billy miał mu jakoś posłużyć do powrotu.
- Dziadek cię nie lubi - powiedział chłopiec, kiedy wrócili do celi po obiedzie. Już drugi
dzień praca i spacery były odwołane; toczyło się śledztwo z udziałem więźniów, dotyczyło
śmierci Lowella i - od wczesnych godzin porannych - także Naylera.
- Doprawdy? A to czemu?
- Mówi, że jesteś zbyt dociekliwy. W mieście. Cleve siedział na górnej pryczy, Billy na
krześle przy ścianie. Miał podkrążone oczy i drżał na całym ciele, nieznacznie lecz wyraźnie.
- Umrzesz - stwierdził Cleve. Coś takiego można powiedzieć tylko wprost. - W
mieście... widziałem... Billy potrząsnął głową.
- Czasami mówisz jak wariat. Dziadek twierdzi, że nie powinienem ci ufać.
- To dlatego, że się mnie boi.
Billy roześmiał się pogardliwie. Był to niemiły dźwięk; Cleve domyślił się, że chłopiec
naśladuje dziadka.
- On się nikogo nie boi - odszczeknął.
- Boi się tego, co zobaczę. Tego, o czym ci powiem.
- Nie - głos Billy'ego brzmiał absolutną pewnością.
- Kazał ci zabić Lowella, prawda? Billy podniósł nagle głowę.
- Dlaczego tak mówisz?
- Wcale nie chciałeś go zabić. Może przestraszyć ich obu, ale nie zabić. To już był
pomysł dziadka.
- Nikt mi nie mówi, co mam zrobić - wzrok chłopca był zimny jak lód.-Nikt.
- W porządku - ustąpił Cleve. - Więc może cię przekonał, co? Wytłumaczył ci, że
naraziłeś rodzinny honor. Coś takiego? - Trafił, Billy drżał teraz wyraźniej.
- Więc? A co, jeśli tak?
- Widziałem, dokąd pójdziesz, Billy. Miejsce już na ciebie czeka. - Billy patrzył na
Cleve'a, ale nie próbował mu przerywać. - W tym mieście mieszkają tylko mordercy. Dlatego
twój dziadek tam trafił. A jeśli znajdzie zastępcę, jeśli zdoła przekroczyć jakoś granicę świa-
tów i dokonać kolejnej zbrodni, będzie wolny.
Billy wstał. Twarz wykrzywił mu szalony gniew. Już nie miał zamiaru szydzić.
- Co to znaczy wolny?
- Wróci do świata. Wróci tu.
- Kłamiesz...
- Zapytaj go.
- Nie oszukałby mnie. Jesteśmy jednej krwi.
- Sądzisz, że ma to dla niego jakieś znaczenie? Spędził tam pięćdziesiąt lat, czekając
na szansę, by się wydostać. Myślisz, że coś go obchodzi, jak tego dokona?
- Powiem mu, jak kłamałeś - gniew Billy'ego nie był w całości skierowany na Cleve'a,
chłopiec wątpił i próbował stłumić swe wątpliwości. - Kiedy się dowie, jak próbowałeś mnie
zatruć, nastawić przeciwko niemu, jesteś trupem. Wtedy go zobaczysz. O, tak. Zobaczysz [ Pobierz całość w formacie PDF ]