Nie, nie chodzi mi o smak. Myślę o jego znaczeniu.
To taka tradycja odrzekła pani Lacey. Cóż, monsieur Poirot, życzę
spokojnej nocy. I niech się panu nie przyśni żaden pudding. Ani babeczki.
Tak mruczał do siebie Poirot rozbierając się. Ten pudding to rzeczywiście
problem. Jest tu coś, czego w ogóle nie rozumiem. Potrząsnął głową ze
zniecierpliwieniem. No cóż, zobaczymy.
Poczyniwszy pewne przygotowania, Poirot położył się do łóżka. Jednak wcale
nie po to, żeby spać.
Jakieś dwie godziny pózniej jego cierpliwość została nagrodzona. Uśmiechnął się
do siebie. Wszystko szło tak, jak przewidywał. Jego myśli wróciły do filiżanki
kawy, którą tak usłużnie podał mu Desmond Lee Wortley. Chwilę pózniej, kiedy
Desmond się odwrócił, Poirot odstawił na moment filiżankę na stół. Następnie
znów ją uniósł i Desmond mógł mieć satysfakcję, o ile była to satysfakcja, że
Herkules Poirot wypił podaną kawę do samego dna. Wąsy Poirota uniosły się
nieco, poruszone lekkim uśmieszkiem. Nie on, lecz ktoś zupełnie inny śpi tej nocy
wyjątkowo głęboko.
Ten sympatyczny młody Dawid& odezwał się Poirot sam do siebie. Jest
taki zmartwiony i nieszczęśliwy. Chyba mu nie zaszkodzi, jeśli prześpi spokojnie
choć jedną całą noc. A teraz zobaczmy, co się będzie działo.
Leżał bez ruchu, oddychając równomiernie i od czasu do czasu lekko, ale
naprawdę bardzo lekko, pochrapując.
Ktoś podszedł do jego łóżka i pochylił się nad nim. Następnie ruszył w stronę
toaletki. Przy świetle maleńkiej latarki gość starannie przejrzał wszystkie
poukładane tam przedmioty. Przeszukał portfel, powyciągał ostrożnie szuflady,
sprawdził kieszenie ubrań. Wreszcie ponownie zbliżył się do łóżka i ostrożnie
wsunął dłoń pod poduszkę. Po chwili cofnął ją i przez moment stał
niezdecydowany, wyraznie nie wiedząc, co ma robić dalej. Obszedł pokój dookoła,
zajrzał we wszystkie kąty, spenetrował łazienkę. Wreszcie wydał cichy okrzyk
niezadowolenia i opuścił pokój.
Aha szepnął Poirot. Zawiodłeś się. Tak, bardzo się zawiodłeś. Ale jak
mogłeś w ogóle przypuszczać, że Herkules Poirot schowa coś w miejscu, które
potrafisz odnalezć?
l przewróciwszy się na drugi bok, Poirot spokojnie zasnął.
Rano obudziło go delikatne pukanie do drzwi.
Qui est la?* Proszę wejść.
W otwartych drzwiach stanął zdyszany, czerwony na twarzy Colin, a za nim
Michael.
Panie Poirot! Panie Poirot!
Słucham? Poirot usiadł na łóżku. Czy to poranna herbata? Nie, chyba nie.
To ty, Cołinie. Co się stało?
Colin milczał przez chwilę, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Wyglądał,
jakby coś bardzo nim wstrząsnęło. Tak naprawdę tym, co na moment odebrało mu
mowę, był widok szlafmycy, którą Herkules Poirot miał na głowie. W końcu
chłopak zdołał się opanować.
Panie Poirot, czy może nam pan pomóc? Stało się coś strasznego.
Coś się stało? Ale co?
To& To Bridget. Ona leży na dworze& W śniegu& Myślę& Ona się nie rusza
ani nie mówi& Niech pan lepiej pójdzie z nami& Ona chyba nie żyje!
Co? Herkules Poirot odrzucił na bok kołdrę. Panna Bridget nie żyje?
Chyba& chyba ktoś ją zabił! Tara jest krew i& Niech się pan pospieszy!
*
Kto tam?
Ależ oczywiście& Już idę& Natychmiast& Poirot błyskawicznie założył buty,
a na piżamę narzucił palto z futrzanym kołnierzem.
Już idę& Już zaraz idę& Czy obudziliście innych?
Nie. Nie mówiłem o tym nikomu oprócz pana. Myślałem, że tak będzie lepiej.
Dziadek i babcia jeszcze nie wstali. Na dole nakrywają do stołu, ale nic nie
mówiłem Peverellowi. Ona& Bridget jest po drugiej stronie domu& Niedaleko
tarasu i okna biblioteki.
Rozumiem. Prowadzcie.
Odwracając się, by ukryć śmiech zadowolenia, Colin ruszył na dół. Wyszli przez
boczne drzwi. Poranek był pogodny, choć słońce nie wzeszło jeszcze zbyt wysoko.
Już nie padało, lecz w nocy musiała szaleć potężna śnieżyca. Ziemię okrywał jak
okiem sięgnąć nieskalany, biały dywan. Zwiat wydawał się czysty i piękny.
Tam powiedział Colin, z trudem łapiąc oddech i wskazując palcem. To&
To tam!
Wyglądało to rzeczywiście dramatycznie. Kilka jardów dalej, w śniegu, leżała
Bridget. Miała na sobie czerwoną piżamę i biały szal zarzucony na ramiona. Na
szalu widoczne były czerwone plamy. Zwróconą na bok twarz dziewczyny
zakrywały rozpuszczone, kruczoczarne włosy. Jedną rękę przygniatała ciałem, zaś
drugą, z zaciśniętymi palcami, odrzuciła na bok. Ze środka czerwonej plamy
sterczała rękojeść wielkiego kurdyjskiego noża, który akurat poprzedniego wieczoru
pułkownik Lacey pokazał swym gościom.
Mon Dieu! wykrzyknął Poirot. Zupełnie jak na scenie w teatrze!
Michael wydał z siebie cichy odgłos, jakby chrząknięcie. Na szczęście Colin
zdołał się opanować.
Wiem powiedział. To wszystko rzeczywiście wygląda dość
nieprawdopodobnie& Czy widzi pan ślady stóp? Myślę, że nie wolno nam ich
zadeptać.
Ach tak, rzeczywiście. Musimy na nie bardzo uważać.
Tak właśnie myślałem powiedział Colin. Dlatego nie pozwoliłem nikomu [ Pobierz całość w formacie PDF ]