się nią w pasie.
Teraz położyłem się na ścieżce i próbowałem czołgać się. Przebycie kilku metrów
zajęło mi najdłuższych pięć minut w moim życiu. Potem bez trudu wciągnąłem mnicha. Gdy
leżał dysząc obok mnie, bez słowa pokazał przetartą linę, na której wisiał.
- Uratowałeś mi życie za cenę relikwii - powiedział.
- Jakiej?
- Goń za nim, potem ci opowiem.
Wstałem, założyłem buty i wbiegłem do świątyni. Mój bieg przypominał wielkie
kuśtykanie.
- Czy obcokrajowiec, wysoki brunet z wąsem wychodził stąd? - zapytałem
przełożonego klasztoru, który właśnie wychodził z wnętrza.
- Nie wiem - mnich wzruszył ramionami. - Słyszałem, że ktoś odłączył się od
wycieczki i postanowił wrócić do portu na piechotę.
Wskoczyłem na mur otaczający zabudowania. Jakiś kilometr niżej ujrzałem sylwetkę
Cassidy ego idącego równym, spokojnym krokiem na północ. Zszedłem gotów ruszyć w
pościg.
- Załatwię ci samochód - Kostek położył mi dłoń na ramieniu. Obok niego stał
przełożony klasztoru. - Będziesz w porcie przed Cassidy m.
Auto miał chłop z pobliskiej winnicy, jak się domyślacie tej samej, w której Kostek
zatrzymał się z grenadierami. Kierowcą był syn tamtego chłopa. W ciągu kwadransa obaj
mnisi opowiedzieli mi, co to za relikwia, i mogłem jechać za Cassidy m. Policja na wyspie
była już o wszystkim powiadomiona. Jechałem więc na gotowe. Ale nie przewidziałem
jednego. Gdy przyjechałem do Lakki, Lady Makbeth już nie było. Cassidy musiał złapać
okazję albo umówił się z załogą szkunera w jakiejś cichej zatoczce. Zastałem za to kilku
policjantów wyczekujących mego przybycia. Zabrali mnie na posterunek i nim
wytłumaczyłem im, że to nie ja skradłem coś z klasztoru, minęło kilka godzin. Muszę
przyznać, że zakrwawiony i zakurzony nie wzbudzałem zaufania. Nim komendant dowiedział
się od straży wybrzeża, gdzie jest szkuner Lady Makbeth , ten już był na tureckich wodach
terytorialnych. Nie pozostało mi nic innego, jak zadzwonić do starego znajomego z tureckiego
oddziału Interpolu.
- Witaj, bracie z Polski - usłyszałem radosny głos. - Grecy cię zatrzymali? To do nich
podobne. Aresztują każdego, kto wygląda inaczej niż zwykły turysta, ma wyraz inteligencji na
twarzy i pływa tureckim kutrem przemytników.
- Czy jest szansa, żeby mnie szybko zabrać z Leros i dogonić Lady Makbeth ? -
zapytałem.
- Ależ skąd! Wracaj na przyjazną turecką ziemię, ale na pokładzie kutra. Szkunerem
sami się zajmiemy.
Wściekły rzuciłem słuchawką. Policjanci odwiezli mnie do Lakki i pomachali na do
widzenia. Dychawiczny diesel był już naprawiony i chluba szlaków przemytniczych Morza
Egejskiego mogła zawiezć mnie do Bodrum. Na miejscu zapłaciłem, mimo że się wzbraniał,
kapitanowi za przejażdżkę i poszedłem na komendę policji.
- O! Columbo z Polski! - zawołał radośnie na mój widok komendant. - Jakiego macie
w Polsce znanego detektywa?
- Kapitana %7łbika i porucznika Borewicza - odpowiedziałem z ponurą miną.
- %7łbik - komendant długo smakował to słowo, jakby delektował się najlepszym
winem. - To taki duży kot?
- Tak! Czy złapaliście Cassidy ego?
- Pan Cassidy był na długiej pieszej wycieczce po okolicach Bodrum. Gdy
skontrolowaliśmy Lady Makbeth , jego tam nie było.
- Gdzie ich zatrzymaliście?
- Tu - komendant rozłożył długopis - wskaznik i pokazał mi miejsce na mapie.
Była to zatoka na północ od Bodrum. Zapewne tam na pontonie wylądował Cassidy i
resztę drogi przebył pieszo ukrywając po drodze skarb.
Zrezygnowany wstałem i wyszedłem.
- Do widzenia, Mister %7łbik! - zawołał komendant zniekształcając nazwisko policjanta
z popularnych niegdyś kreskówek.
Po części rozumiałem zachowanie miejscowej policji. %7ładen policjant nie lubi, gdy na
jego terenie szarogęsi się policjant z innego państwa, a już zwłaszcza amator.
Sprawdziłem jeszcze, co porabia porządny obywatel, mieszkaniec ekskluzywnego
hotelu w centrum Bodrum.
- Mister Cassidy właśnie je kolację w pokoju i prosił, żeby mu nie przeszkadzać -
usłyszałem w recepcji.
- Nie wie pan, kiedy wyjeżdża?
Recepcjonista zajrzał w swoje papiery.
- Ma rezerwację jeszcze na dwa dni - odpowiedział. - Jeśli panu zależy na spotkaniu,
to dziś wychodzi tam gdzie zwykle. Już zamówił taksówkę.
Tę wiadomość nagrodziłem sowitym napiwkiem i poszedłem do swojego pensjonatu.
Wykąpałem się, a żona gospodarza na moją prośbę odprasowała moją jasną marynarkę i białe
lniane spodnie. Potem zjadłem lekką kolację i wyszedłem do znanego mi klubu z tańcem
brzucha i dyskotekami. Tym razem wpuszczono mnie bez problemów. Ten sam stary portier
skłonił mi się nisko. Chyba mnie nie poznał w eleganckim stroju. Usiadłem przy barze z
widokiem na drzwi wejściowe. Moje oczekiwanie zostało nagrodzone po półgodzinie.
Cassidy wszedł z lekkim uśmiechem na twarzy, wyraznie odprężony. Założyłem okulary
przeciwsłoneczne i po kilku minutach poszedłem za nim do dyskretnej salki z pokazami
tańca. Usiadłem o kilka puf od Cassidy ego. Tym razem mój przeciwnik wyraznie
koncentrował swą uwagę na tancerkach. W pewnym momencie jedna z kelnerek przyniosła do
jego stolika telefon bezprzewodowy. Cassidy rozmawiał z kimś po francusku.
- Tak! Mam to! W niedzielę w Kaliningradzie! - powtórzył.
Resztę jego słów zagłuszył grzechot ozdóbek zawieszonych na skąpej i przezroczystej
szacie tancerki.
Cassidy po zakończonej rozmowie wstał i wyszedł. Ruszyłem w jego ślady. Gdy tylko
znalazłem się na ulicy i przeszedłem dwie przecznice w drodze do swojego pensjonatu,
poczułem silne uderzenie w głowę. Kilku mocarzy tłukło mnie i kopało, a ja nawet nie
zdążyłem się obronić, gdy pojawiła się odsiecz pod postacią podpitej załogi Izima. Na czele
kawalerii kroczył mechanik - niemowa, który od czasu mojej wizyty w jego maszynowni czuł
do mnie sympatię.
- Oj! Będzie żywa reklamówka tureckiej Riwiery - orzekł Izim opatrując mnie w
pensjonacie, dokąd zanieśli mnie dzielni marynarze.
Napastnicy zniknęli w mroku, ale Izim i jego chłopcy przysięgali na wszystkie
świętości, że byli to ludzie z Lady Makbeth . Gotowi byli w środku nocy abordażować [ Pobierz całość w formacie PDF ]