powoli.
- Tu cię mam - uśmiechnęła się figlarnie. - Pobudzona wyobraznia i
brak snu. I pewnie jesteś głodny po tym porannym saneczkowaniu.
Odczuła ulgę, kiedy zawołano ich na lunch. Siedziała pomiędzy
Scottem i swoim ojcem. Jed zajął miejsce po drugiej stronie Scotta, nie
miał więc okazji, by znowu wciągnąć ją w rozmowę na tematy osobiste.
Dwie godziny pózniej, objedzeni indykiem i świątecznym
puddingiem oraz opici białym winem biesiadnicy zaczęli przysypiać w
swoich fotelach, nawet Scott zdrzemnął się na kolanach dziadka, ale Jed
wymknął się na górę, jak tylko skończył się posiłek. Meg skorzystała z
okazji i oddaliła się na chwilę.
Była zbyt niespokojna, by spać, zeszła więc do kuchni, by wypić
filiżankę kawy z Bessie Sykes. Znajome ciepło kuchni przypomniało jej o
czasach, kiedy wpadała tu jako dziecko.
Może dlatego całkiem naturalne wydało się jej odwiedzenie pokoju,
który był kiedyś jej sypialnią. Była ciekawa, co matka z nią zrobiła.
Chciała sprawdzić, czy przekształciła ją w jeszcze jeden pokój gościnny, a
108
R S
może w rupieciarnię, w której przechowywano niepotrzebne meble, do
czasu, gdy znowu mogły być użyteczne.
Myliła się, żadne z tych przypuszczeń nie było prawdziwe.
Pokój wyglądał tak samo jak ostatnim razem, kiedy go widziała,
ponad trzy lata temu.
Pobladła ze zdumienia, weszła niepewnie do środka. Drżącą dłonią
dotknęła pozytywki na przykrytej koronkową serwetą toaletce, uniosła
pokrywkę, by patrzeć, jak złoty jednorożec obraca się w rytmie muzyki.
Nigdzie nie było kurzu, pajęczyn, żadnego świadectwa zaniedbania;
pokój wyglądał, jakby czekał na jej powrót.
Zamknęła z roztargnieniem pozytywkę i podeszła do łóżka. Potpourri
na nocnym stoliku zapachniało świeżymi różami, gdy je dotknęła.
Kolana ugięły się pod nią, usiadła nagle na skraju łóżka i rozejrzała
się dokoła. Nic nie rozumiała.
Co to miało znaczyć? Dlaczego jej matka, tak chłodna i obojętna -
choć dziś nieco odmieniona - nie tylko zawracała sobie głowę dbaniem, by
pokój Meg wyglądał jak dawniej, ale jeszcze pilnowała, aby...
- Czy to twoja sypialnia?
Meg była tak oszołomiona swoim odkryciem, że zdołała tylko
odwrócić powoli głowę w kierunku Jeda. Przytaknęła, nadal czując
odrętwienie.
Wszedł do pokoju, tak jak to ona zrobiła kilka minut temu.
Zatrzymał się przy wystawionych na regale pucharach i rozetkach, które
zdobyła przed laty.
Odwrócił się i spojrzał na nią; z jego wzroku trudno było coś
wyczytać.
- Nadal jezdzisz konno? Pokręciła głową.
109
R S
- Nie w ostatnich czasach, w Londynie nie ma ku temu zbyt wielu
okazji.
- Może powinnaś do tego wrócić, najwyrazniej byłaś w tym dobra.
Jestem pewien, że Scott bardzo by się cieszył z nauki jazdy.
- Możliwe - zgodziła się z roztargnieniem. Powoli wychodziła z
szoku.
- Schodziłem właśnie na dół, by sprawdzić, czy uda mi się dostać od
pani Sykes filiżankę kawy - wyjaśnił. - I zobaczyłem, jak przechodzisz
przez korytarz. Poszedłem za tobą. Pomyślałem, że może przydać ci się
towarzystwo... Myliłem się? - dorzucił.
Zacisnęła dłoń na koronkowej narzucie.
- Nie, nie myliłeś się. Myślałam... myślałam, że tego wszystkiego... -
wskazała gestem piękny, kobiecy pokój - ...że tego już nie ma. -
Zamrugała, powstrzymując łzy, które nagle napłynęły jej do oczu.
- Tymczasem przekonałaś się, że pokój wygląda tak, jak go
zostawiłaś?
Podszedł i usiadł przy niej na łóżku.
- Co to znaczy, Jed? - wykrztusiła, walcząc ze łzami. Wiedziała, że
nie udało jej się to, gdyż poczuła ich ciepło na policzkach.
Wyciągnął rękę i czule otarł jej łzy.
- To znaczy, jak sądzę - odpowiedział zachrypniętym głosem - że
twoja matka jest bardzo skomplikowaną i uczuciową kobietą, którą tylko
twój ojciec naprawdę rozumie. Jest inna niż ty. Jakiekolwiek są jej uczucia,
doskonale je ukrywa.
Sonia też twierdziła, że jest inna niż ona. A jednak w ostatnich
dniach Meg spostrzegła w matce i siostrze uczucie, do którego, jak sądziła,
110
R S
nie były zdolne. To uczucie to miłość. Może nie okazywały go otwarcie,
jak to robiła Meg, ale potrafiły kochać.
Tak jak ona kochała Jeda, uświadomiła sobie z zaskakującą
jasnością.
Kochała jego wygląd, poczucie humoru, sposób, w jaki żartował ze
Scotta, jednocześnie traktując go łagodnie, zrozumienie, które okazywał jej
rodzicom, ciepło, z jakim mówił o swojej rodzinie. Ale przede wszystkim
kochała jego samego, stanowczość, którą okazywał, gdy należało,
umiejętność sprawiania, że kłopoty wydawały się błahostkami. I sposób, w
jaki ją całował. Jęknęła, gdy znowu zaczął to robić.
Był taki wspaniały w dotyku, smakował tak cudownie, że w tej
chwili nic poza nim nie miało znaczenia.
- Jesteś taka piękna - szepnął, podciągając jej sweter. - Taka drobna,
doskonała i piękna...
Czuła jego pożądanie, czuła narastającą w swoim wnętrzu rozkosz,
błagającą o zaspokojenie.
Zaspokojenie, które było niemożliwe; zrozumiała to, gdy otworzyła
oczy i zobaczyła nad sobą koronkowy baldachim.
To nie mogło zdarzyć się tutaj, w miejscu tak przesyconym
wspomnieniami jej dzieciństwa.
- Nie tutaj, Meg - głos Jeda zawtórował jej myślom. Zaczął całować
ją lekko, uspokajająco, po szyi, policzkach, powiekach, w usta. Spojrzał na
nią z góry, ujmując jej twarz w dłonie. - Nie chodzi o to, że cię nie
pragnę... W tej chwili nie mógłbym tego powiedzieć, prawda? - dodał
ironicznie. - Ale ten... ten pokój... - Obrzucił wzrokiem pamiątki jej
dzieciństwa.
111
R S
- Czuję to samo, Jed. - Wyciągnęła rękę, dotknęła jego rozpalonego
policzka i uśmiechnęła się smutno.
- Też nie wydaje mi się to właściwe. Może... może powinniśmy zejść
po prostu na dół i zapomnieć, że to się stało?
Bardzo wątpił, by kiedykolwiek zdołał zapomnieć dotyk i smak tej
kobiety.
Ale nie chciał kochać się z nią przez krótki czas, pragnął spędzać z [ Pobierz całość w formacie PDF ]