czyła się żywność, pasza dla koni i opał, a nadchodząca wiosna nie miała przy-
nieść dobrych wieści. Wężownik przekazywał kolejne listy, za każdym razem żą-
dając odpowiedzi, krótkich meldunków o stanie placówki oraz listy potrzeb. Na
obietnice, że prowiant, uzupełnienie broni oraz wszelkie inne niezbędne rzeczy
zostaną dostarczone w ciągu kilku dni, dowódcy reagowali w pierwszej chwili
niedowierzaniem. Czyż nie stacjonowali na żałosnej ziemi najdalej wysu-
niętym paśmie obronnym Northlandu? Potem jednak pozwalali sobie na odrobinę
219
nadziei. W końcu mieli do czynienia z magiem. Może niegodnym szczególnego
szacunku z racji młodego wieku ani zbytniego zaufania z powodu pochodzenia,
ale jednak magiem, czyli osobą o nadnaturalnych możliwościach. Kilku oficerów
pozostawiło rodziny w stolicy. Z pewnym zawstydzeniem, jakby pozwalali sobie
na rzecz nielegalną, prosili o przekazanie skreślonych w pośpiechu listów. Poże-
gnania z reguły były uprzejmiejsze od powitań.
Wężownik w każdym forcie jeszcze raz sprawdzał swoje obliczenia. Gdy
choćby na moment wyglądało zza chmur słońce, mierzył jego drogę na niebie.
Z wysokości palisady rozglądał się po okolicy za pomocą lunety, po czym za-
znaczał na podręcznej mapie takie niezbędne szczegóły, jak kępy zarośli, pnie,
zagłębienia okresowo wypełniające się wodą, duże głazy albo parowy na tyle
niewielkie, że kartografowie lekceważyli je przy tworzeniu swych rycin. To, co
przeciętnemu człowiekowi wydawało się nieważne, dla każdego Wędrowca stano-
wiło podstawę niezbędnej wiedzy. W sytuacji gdy w tym samym punkcie miały
się raptem pomieścić dwa przedmioty, po prostu wygrywał twardszy, w najlep-
szym wypadku takie starcie kończyło się dla człowieka bolesnymi potłuczeniami,
w najgorszym zmiażdżeniem i śmiercią. Northlandzkie mapy były niedoskona-
łe. W Zamku Magów określono by je dosadnie mianem śmieci. Wężownik przed
każdym skokiem zwracał się w myśli do Matki Zwiata z prośbą o opiekę. Tego
dnia najwidoczniej była dla niego życzliwie nastawiona, gdyż nie stała mu się
żadna krzywda, poza bliższym a nader przykrym zetknięciem z krzakiem głogu
oraz stłuczeniem kolana o zwalone drzewo. Tenże pień z łatwością mógł poła-
mać chłopcu obie nogi, gdyby znajdował się o dwa palce bliżej, więc Wężownik
czuł prawdziwą wdzięczność. Miał jednak niemiłe wrażenie, że jego niebezpiecz-
na i wyczerpująca robota nie zostanie w najmniejszym stopniu doceniona. Król
nie zdawał sobie sprawy, że jego posłaniec ryzykuje życie przecież pozornie
była to praca niezwykle łatwa. Pod koniec dnia Wężownik był już tak zziębnięty,
przemoczony i głodny, że marzył jedynie o wannie pełnej gorącej wody, obfitym
posiłku oraz łóżku, przy czym gorąca kąpiel wysuwała się zdecydowanie na czoło.
W dodatku zaczął zapadać zmierzch i każdy skok stawał się coraz bardziej ryzy-
kowny. Ostatnie pięć placówek królewski goniec postanowił odwiedzić następ-
nego dnia. I tak wykonał pracę, która zwykłemu konnemu posłańcowi zajęłaby
wiele dni.
* * *
Pomieszczenie nazywane starą łaznią istotnie kiedyś nią było, choć od tam-
tej pory upłynęło zapewne dobre kilkadziesiąt lat. A wtedy musiała być jednym
z najpiękniejszych pomieszczeń zamku. Teraz jednakże wyglądała tak, jakby w jej
wnętrzu trudził się ktoś wyposażony w solidny młotek. Na szczęście znudził się
220
lub zmęczył, po czym zaniechał dzieła zniszczenia w połowie. W ten sposób oca-
lała większość położonych wysoko ozdobnych stiuków, przedstawiających roze-
brane (lub rozbierające się) nimfy, a także wszystkie freski na suficie, o treści
delikatnie mówiąc frywolnej. Najwyrazniej obyczaje northlandzkie nie zawsze
były tak surowe. W jednym końcu komnaty stały dwie ławy do masażu, w dru-
gim mieściła się wanna wielkości ogrodowej sadzawki. Poprzedni właściciel tego
zakątka pewnie lubił się moczyć i to w większym towarzystwie. Precyzyjnie do-
pasowane klepki z dębiny ujęto w obramowanie z pięknego zielonego marmuru.
Drewno lepiej trzymało ciepło niż kamień czy terakota, więc woda stygła wol- [ Pobierz całość w formacie PDF ]