genetycznie tak uwarunkowane, żeby wybierać partnera, który
potrafi obronić przed niebezpieczeństwem i wrogiem. W ten
sposób natura zachęca do rozmnażania się i zapewnia
przetrwanie gatunku.
- O, jakie to ciekawe.
- Prawda? - Spojrzał pożądliwie, pochylił się i szepnął: -
Poczekaj, aż się przebiorę. Obiecuję, że nie drgnę, gdy
zechcesz na mnie sprawdzić swój stosunek do tej teorii.
- Dziękuję za propozycję, ale nie sprawdzę, czy potrafisz
dotrzymać obietnicy. Idę porozmawiać z dzielnymi
strażakami, bo potrzebuję trochę informacji do mojego
reportażu.
- Trudno. - Jack wzruszył ramionami. - Skoro nie chcesz
wypełnić swojego obowiązku i przyczynić się do przetrwania
gatunku...
Ciężko wzdychając, patrzył w ślad za kobietą, która
prowokacyjnie kołysała biodrami, a być może nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak na niego działa. Z każdym dniem
mocniej ją kochał, więc żarty przychodziły mu z coraz
większym trudem.
Przebiegł myślami ostatnie tygodnie, podczas których nie
posunął się ani pół kroku naprzód, bo obecność dziecka
uniemożliwiała wyznania. Nim ogarnął go niepokój, wpadł na
pewien pomysł i doszedł do wniosku, że lepiej nic nie mówić,
a działać. Należy coś zrobić, ponieważ czyny są
wymowniejsze niż słowa. Poza tym tak będzie ciekawiej.
Uznał, że najlepsza okazja nadarzy się 14 lutego. Przy
odrobinie szczęścia i pomocy Amora plan się powiedzie.
Trzeba śpieszyć się, gdyż po walentynkach zostanie zaledwie
sześć tygodni. Dlatego drobiazgowo opracował plan
strategiczny, który teraz zamierzał wprowadzić w życie.
Ellin wróciła zadowolona.
- Wyjdzie z tego ciekawy reportaż.
- Zebrałaś wszystkie potrzebne informacje?
- Tak. - Wsiadła do samochodu i spojrzała na zegarek. -
Och, już tak pózno? Pani Kendall pewnie zastanawia się, co
mi się stało.
- Spokojnie. Ośmieliłem się poprosić Janę, żeby odwiozła
Lizzie do domu.
- O?
- Nie wiedziałem, ile czasu zajmie gaszenie pożaru.
Chyba nie masz mi za złe?
- Nieee... Doceniam twoje dobre chęci... Dobrze, że
przynajmniej zdążę przygotować kolację.
- Ehem... zawiozłem do was ulubioną pizzę Lizzie.
- Taaak? - Zerknęła na niego nieufnie. - Co knujesz za
moimi plecami?
- Dziś są walentynki.
- Co z tego?
- Pomyślałem, że spędzimy ten wieczór razem, bo oboje
nie mamy z kim słodko gruchać.
- Słodko gruchać? - powtórzyła speszona.
- Nie słyszałaś o gruchających gołąbkach?
- Nawet widziałam na obrazku.
- Jeszcze lepiej. A więc uraczę cię domowym jadłem, a
potem saks...
- Cooo?
- I zagram coś na saksofonie po kolacji. Chyba mówiłem
ci, że grałem w uniwersyteckiej orkiestrze dętej, prawda?
- Jakoś nie pamiętam. Program wieczoru jest atrakcyjny,
ale jednak pojadę do domu.
- Jeszcze nigdy u mnie nie byłaś.
- I bardzo dobrze.
- Obawiasz się sam na sam ze mną? 0 to ci chodzi?
- Wcale nie.
- Posądzasz mnie, że wykorzystam sytuację?
- Nie.
- Więc może boisz się, że sama skorzystasz z okazji?
- Po prostu uważam, że to zły pomysł.
Jack minął jej samochód stojący przed redakcją i skręcił w
boczną uliczkę.
- Szkoda. Sprawy zaszły trochę za daleko, bo to ślepy
zaułek i już nie mogę zawrócić.
Ellin przestała się sprzeciwiać. Wiedziała, jak przykra jest
samotność w dniu urodzin; babcia i córka wcześnie pójdą
spać, a ona będzie pluła sobie w brodę, że odmówiła Jackowi.
Lecz co jego zaproszenie tak naprawdę oznacza?
Jack zajechał przed dom w stylu z lat dwudziestych.
- Proponuję, żebyśmy zawarli umowę. Przysięgnę
trzymać na wodzy najdziksze pragnienia, jeśli ty przysięgniesz
to samo.
Poszedł się umyć, a Ellin została w bawialni. Często
powtarzała sobie, że już nie będzie dziwić się niczemu w
związku z Jackiem. Tymczasem znowu ogarnęło ją zdumienie,
bo nie przypuszczała, że dom kawalera może być ładnie i
funkcjonalnie urządzony. Duży, wysoki pokój z dębową
podłogą miał swoisty staroświecki urok. Dzięki gustownej
mieszaninie stylowych i nowoczesnych mebli, obrazów i
bibelotów, był elegancki i przytulny. Ellin uśmiechnęła się,
gdy jej wzrok padł na saksofon i nuty leżące na mahoniowym
pulpicie. Grzejąc się przy kominku, obejrzała ślubną
fotografię państwa Maddenów oraz zdjęcia Jacka i Jany w
różnym wieku.
- Czego się napijesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]