cały twój świat. Powołałaś je do życia, chronisz je, czekasz, kiedy je urodzisz.
Mimo wszystkich dolegliwości, niewygód, bólu, krwi i strachu to ono najbardziej
się liczy. Jego zdrowie i bezpieczeństwo to sprawa nadrzędna. Widzę to u Mavis,
w jej zachowaniu, jej sposobie myślenia, całkowitym skupieniu się na dobru
dziecka. Nie wiem, czy byłoby mnie stać na coś takiego.
- Chyba sobie żartujesz, najdroższa Eve. Dajesz to wszystko, i jeszcze więcej,
zupełnie obcym sobie ludziom.
- To moja praca.
- To ty.
- Wiesz, jak nie lubię bachorów, rodziców, tego wszystkiego.
Roarke, prowadząc samochód, wziął jej dłoń i uniósł do ust.
- Wiem, że obydwoje mamy swoje dziwne, mroczne zakątki umysłu i być może
potrzebujemy trochę czasu, by dotarło do nich nieco więcej światła, zanim
będziemy gotowi na powiększenie naszej rodziny.
- Zgoda. Więcej światła. Jestem za.
- W takim razie uważam, że powinniśmy mieć piątkę albo szóstkę.
- Piątkę albo szóstkę czego? Czego? - Pomyślała... i przez chwilę miała
wrażenie, że serce przestało jej bić. Tak głośno jej szumiało w uszach, że ledwo
usłyszała śmiech Roarke'a. - To wcale nie jest śmieszne.
- Jest, szczególnie z mojego punktu widzenia. Nie widziałaś swojej miny.
- Wiesz co, pewnego dnia, może jeszcze za naszego życia, medycyna znajdzie
sposób, aby wszczepiać zarodek mężczyznie. I to rzeczony mężczyzna będzie
chodził jak kaczka i wyglądał, jakby połknął prosiaka i nie mógł go strawić.
Wtedy się przekonamy, czy to takie zabawne.
- Jedną z wielu rzeczy, za które cię kocham, jest twoja bujna wyobraznia.
- Przypomnę ci to, kiedy umieszczę twoje nazwisko na liście chętnych do
implantacji zarodka. Dlaczego ludzie w niedzielę nie siedzą w domach? - zapytała
z goryczą, patrząc na sznur pojazdów na ulicy. - Co im się tam nie podoba? Jakim
środkiem transportu ta Bullock i jej syn wyjechali z Nowego Jorku?
- Kolejna rzecz, za którą cię kocham, to sposób, w jaki pracuje twój umysł.
Niewątpliwie prywatnym, uwzględniając głębokość kieszeni Madeline Bullock.
- Wahadłowiec fundacji. Przylecieli, przynajmniej oficjalnie, w sprawach
fundacji. Jeśli nadal podróżują, prawdopodobnie korzystają z tego samego
wahadłowca.
- Gdzie byli, kiedy weryfikowałaś alibi Krausa?
- Nie wiem. Peabody to sprawdzała, musiała zadzwonić do fundacji i prosić, żeby
oddzwonili. Wtedy nie było to istotne. Ale mogę odnalezć ten wahadłowiec, jeśli
zajdzie taka konieczność. Będę się przedzierała przez meandry prawa
międzynarodowego i lawirowała między wysoko postawionymi znajomymi tych dwojga,
czego nienawidzę, ale mam wystarczające podstawy, by ich zatrzymać w celu
przesłuchania. I sądzę, że władze brytyjskie będą zainteresowane tymi kontami.
- Może oboje nieco ucierpią z tego powodu - zgodził się z nią Roarke. - Ale
jeśli są cwani, a reprezentujący ich prawnicy z całą pewnością są, mogą całą
winę zwalić na Randalla Sloana i jego firmę.
- Dam sobie z tym radę, bo reprezentujący ich prawnicy też są podejrzani. Ale
będę musiała przekazać sprawę wydziałowi międzynarodowemu. Zrobię to po rozmowie
z Randallem Sloanem.
Randall Sloan mieszkał w zadbanej i eleganckiej starej kamienicy na skraju
Tribeca. Z chodnika Eve widziała, że trzecie piętro przemieniono w solarium, bo
wieńczyło je pofalowane, jasnoniebieskie szkło.
- Ma ważne prawo jazdy - powiedziała Eve. - I trzyma samochód cztery przecznice
dalej w prywatnym garażu. Są środki, jest motyw.
- Gorzej ze sposobnością, ponieważ ma alibi. Czy myślisz, że kryją go ci, którzy
tego wieczoru jedli z nim kolację?
- Nie odniosłam takiego wrażenia, ale wrócimy do tego. Może posłużył komuś za
narzędzie. Narzędzia nie zawsze się brudzą. Ale nawet jeśli sam nie popełnił
tych morderstw, wiedział o nich. - Zaczęła wchodzić po trzech stopniach,
prowadzących do drzwi frontowych. - Alarm wyłączony - zauważyła.
Kiedy podniosła rękę, żeby nacisnąć guzik, dostrzegła coś jeszcze i uruchomiła
rekorder.
- Porucznik Eve Dallas i Roarke, cywilny konsultant, stoimy przed domem Randalla
Sloana. Po przybyciu stwierdziłam, że alarm jest wyłączony, a drzwi frontowe
otwarte.
Odruchowo wyciągnęła broń. Zadzwoniła i powiedziała:
- Randall Sloan, tu porucznik Dallas z policji. Towarzyszy mi cywilny
konsultant. Proszę się odezwać.
Czekała, wytężając słuch.
- Panie Sloan, powtarzam, tu policja. Pański dom jest niezabezpieczony. - Kiedy
nie doczekała się odpowiedzi, pchnęła drzwi.
- Niczego nie widzę - oświadczyła. - Może uciekł. Potrzebny mi nakaz.
- Drzwi są otwarte.
- Owszem, i mogłabym wejść, żeby sprawdzić, jak jest w środku. Mogłabym [ Pobierz całość w formacie PDF ]