końcu zmuszeni byli jechać jedno za drugim. Setki wąskich korytarzy krzy\owały się niczym
miniaturowe wąwozy, a rozdzielały je grube kamienne płyty. Czasami mieli do wyboru
dziesięć ró\nych dróg, a ka\da była wę\sza i bardziej kręta od poprzedniej.
W prawo powiedziała jadąca zaraz za Conanem Jehnna. W prawo. Nie, nie tu!
Tam! Ju\ blisko. Och, posuwalibyśmy się dwa razy szybciej, gdybyś tylko pozwolił mi jechać
na czele.
Nie! krzyknął Bombatta.
Conan nic nie rzekł, jedynie ściągnął wodze, by omieść wzrokiem trzy wąskie korytarze
wiodące w ró\nych kierunkach. Nie po raz pierwszy Jehnna prosiła o to, by jechać z przodu, a
on ju\ dawno zmęczył się wyjaśnianiem jej jakie to niebezpieczne. W czasie drogi do
labiryntu Bombatta uparcie jechał obok dziewczyny, bowiem oznajmił, \e nie wierzy, i\
Cymmerianin będzie kierował się jej wskazówkami. Po tym, jak Bombatta zachował się po
połączeniu uczestników wyprawy, Conan był pewien, \e Zamorańczyk po prostu nie chciał
zostawić dziewczyny z nim sam na sam, jednak le\ące przed nim niewiadome nie dawało
czasu na Roztrząsanie tego problemu.
Dlaczego stanęliśmy? zapytała Jehnna. To właściwa droga. Prosto wskazała na
środkowe przejście.
Jest za wąskie dla koni powiedział Conan. Z pewną trudnością zsunął się z siodła i
wyszedł przed swego wierzchowca. Będziemy musieli je zostawić.
Nie podobał mu się ten pomysł. Spętane wierzchowce nie odejdą daleko, ale tutaj nawet
niewielka odległość mogła stanowić istotną ró\nicę. A bez koni, na Dziewięć Piekieł Zandru,
nie było nadziei na dotarcie do Shadizar na czas. Inni te\ zsiedli i spętali przednie nogi
wierzchowców.
Malak powiedział Conan ty lepiej zostań z końmi. Mały złodziej drgnął i
popatrzył na otaczające ich kamienie z chorym wyrazem twarzy.
Tutaj? Na Czarę Sigyna, Conanie, chyba nie powinniśmy się rozdzielać. Musimy
trzymać się razem, czy\ nie? Tutaj dosłownie nie ma czym oddychać!
Conan miał zamiar ostro go zbesztać, ale powstrzymał się. Sam przez chwilę myślał o tym,
\e kamienne ściany wznoszą się tak blisko siebie, i\ prawie odcinają dopływ powietrza. Mo\e
jednak tylko na Malaka działały tak ciasne korytarze i zamknięta przestrzeń? Przyjrzał się
twarzom innych i spróbował ocenić, czy czują to samo. Jehnna była zniecierpliwiona, twarz
Zuli zaś była maską kogoś, kto w ka\dej chwili spodziewa się walki. Bombatta jak zwykle
ciskał grozne spojrzenia, a Akiro, równie\ jak zwykle, wyglądał na zadumanego. Mo\e
niepokój i poczucie zagro\enia rodziły się wyłącznie w wyobrazni Conana. A mo\e nie&
Tak, trzymajmy się razem zdecydował. Ujął miecz w jedną, a sztylet w drugą rękę.
Tak będziemy znaczyć drogę sztyletem wydrapał w kamieniu strzałę, zwróconą grotem
w kierunku koni byśmy mogli łatwo znalezć wierzchowce. Trzymajcie się blisko siebie.
Conan ruszył korytarzem, choć nie tak szybko, jak chciałaby Jehnna. Co dziesięć kroków
wydrapywał kolejną strzałę.
Czasami musieli przeciskać się bokiem.
Niektóre przejścia były tak wąskie, \e nawet Jehnna nie mogła iść normalnie. Conan
niezale\nie od tego, w jaki sposób się posuwał, zawsze trzymał miecz wysunięty ostrzem do
przodu i sztylet gotowy do walki ze wszystkim, czemu udałoby się minąć dłu\szą broń. W
miarę wchodzenia coraz głębiej w labirynt, wra\enie obecności zła narastało. Cymmerianin
prawie mógł nazwać to, co zdawało się przesycać kamienie, wśród których się przeciskali.
Strona 53
Jordan Robert - Conan niszczyciel
Było to jak wspomnienie woni rozkładu tak lekkie, \e nos nie mógł go wyczuć, tak
rozcieńczone, \e umysł nie potrafił go pojąć, a jednak wykrywalne przez najpierwotniejsze
instynkty.
Obejrzał się na innych i tym razem stwierdził, \e ich twarze odzwierciedlają odczuwany
przez niego niepokój wszystkie, prócz twarzy Jehnny.
Dlaczego idziemy tak wolno? zapytała dziewczyna. Daremnie spróbowała
przepchnąć się obok wielkiego Cymmerianina. Jesteśmy prawie na miejscu!
Akiro? rzekł pytająco Conan. [ Pobierz całość w formacie PDF ]