Większość z nich przyszła już na lunch, kilku bez specjalnego entuzjazmu przyjęło jego
zaproszenie na drinka. Ich niechęć zmieniła się jednak szybko w przyjazne zainteresowanie,
kiedy Jefferson rzucił niedbale, że "przejmuje sprawy finansowe Fundacji Scarwyck".
Dwóch czy trzech gości stwierdziło nagle, że ten prostak Jefferson Cartwright ma
zalety, których wcześniej nie dostrzegali.
Naprawdę, niezły facet, jak się tak zastanowić... Ma w sobie coś!
Po chwili skórzane fotele wokół okrągłego dębowego stolika, przy którym usiadł
Jefferson, były zajęte.
Kiedy wskazówki zegarka zbliżyły się do drugiej trzydzieści, goście Jeffersona
przeprosili go i ruszyli do swoich biur i telefonów.
Natychmiast rozeszły się wieści o nieoczekiwanym wejściu Cartwrighta do Fundacji
Scarwyck.
Jednakże nie wszyscy wyszli. Wraz z kilkoma wytrwałymi pozostał także nie znany
nikomu mężczyzna z wypielęgnowanymi wąsikami, który dołączył do świty Jeffersona
Cartwrighta. Miał jakieś pięćdziesiąt lat i wyglądał tak, jak chcieliby wyglądać wszyscy starsi
panowie z towarzystwa.
102
Choć goście przy stoliku nie wiedzieli, jak on się nazywa, nikt nie chciał się do tego
przyznać. W końcu byli w klubie.
Mężczyzna usadowił się obok Jeffersona, jak tylko zwolniło się krzesło. Opowiadał
zabawne historyjki i nalegał, żeby zamówić następną kolejkę.
Kiedy podano drinki, elegancki dżentelmen sięgnął po kieliszki i postawił je przed sobą
w trakcie opowiadania anegdotki. Skończywszy mówić, wręczył jeden Jeffersonowi.
Jefferson wziął drinka i wypił go do dna.
Mężczyzna przeprosił i wyszedł. Dwie minuty pózniej Jefferson Cartwright padł na stół.
Nie miał zamglonych ani zamkniętych oczu, jakie zazwyczaj miewają ludzie, którzy osiągnęli
szczyt możliwości pochłaniania alkoholu. Jego oczy były otwarte i wytrzeszczone.
Jefferson Cartwright był martwy.
Nie znany nikomu dżentelmen już nie wrócił.
W drukarni nowojorskiej gazety w centrum miasta stary zecer składał krótką notatkę
prasową. Miała się ukazać na dziesiątej stronie.
ZMIER BANKIERA W ELEGANCKIM MSKIM KLUBIE Zecer nie okazał
zainteresowania.
Kilka maszyn dalej drugi pracownik drukarni wystukiwał inną notatkę. Ta z kolei
umieszczona była pomiędzy drobnymi ogłoszeniami na stronie czterdziestej ósmej.
WłAMANIE DO SKRYTKI NA DWORCU GRAND CENTRAL Drukarz zamyślił się.
Czy nie ma już żadnych bezpiecznych miejsc?
103
ROZDZIAA 18
Siadając przy kapitańskim stoliku w jadalni pierwszej klasy "Calpurni", Elizabeth
Scarlatti z pewnym zdziwieniem stwierdziła, że jej towarzyszem z prawej strony jest młody,
najwyżej trzydziestoletni mężczyzna o nazwisku Canfield. Zazwyczaj, kiedy podróżowała
samotnie, dyrekcja linii sadzała koło niej jakiegoś starego dyplomatę albo emerytowanego
maklera dobrze grajÄ…cego w karty;
kogoś bliższego jej wiekiem.
Nie miała jednak o to pretensji, ponieważ sprawdziła listę pasażerów - zawsze to robiła,
by uniknąć kłopotliwych spotkań z przeciwnikami w interesach - i zauważyła, że Matthew
Canfield pracuje w firmie sprzedającej artykuły sportowe, która robiła duże zakupy w Anglii.
Ktoś z towarzystwa, uznała.
Tak czy owak, dało się go lubić. Grzeczny młody człowiek, wprawdzie nieco
powierzchowny, pomyślała, ale zapewne dobry sprzedawca, jak sam oznajmił z wdziękiem.
Pod koniec obiadu do stolika podszedł oficer pokładowy: do madame Scarlatti był
telegram.
- Może pan go tu przynieść - powiedziała Elizabeth z irytacją.
Oficer dodał coś cicho.
- Dobrze. - Podniosła się z krzesła.
- Mogę w czymś pomóc, madame Scarlatti? - zapytał Matthew Canfield, wstając wraz z
innymi stołownikami.
- Nie, dziękuję.
- Jest pani pewna?
- Najzupełniej. Dziękuję. - Wyszła z sali za oficerem.
W kabinie radiotelegrafisty posadzono ją przy stoliku za kontuarem i wręczono
telegram. Zauważyła widniejącą na początku instrukcję: "Pilne - sprowadzić adresata do
pomieszczenia służbowego i natychmiast wysłać odpowiedz".
Podniosła wzrok na oficera pokładowego, który czekał po drugiej stronie kontuaru,
żeby odprowadzić ją z powrotem do sali.
- Przepraszam, postąpił pan zgodnie z poleceniem.
Przeczytała tekst telegramu.
MADAME ELIZABETH SCARLATTI: HMp CALPURNIA, NA MORZU
WICEPREZES CARTWRIGHT NIE %7Å‚YJE STOP POWÓD ZMIERCI NIEJASNY STOP
PRZED ZMIERCI CARTWRIGHT PUBLICZNIE OZNAJMIA %7Å‚E ZAJA WA%7Å‚NE
STANOWISKO W FUNDACJI SCARWYCK STOP NIC NAM JESZCZE NIE WIADOMO
O TAKIM STANOWISKU ALE INFORMACJA POCHODZI Z WIARYGODNEGO
yRÓDAA STOP WOBEC POWY%7Å‚SZEGO CZY %7Å‚YCZY SOBIE PANI TO
SKOMENTOWA ALBO PRZEKAZA NAM JAKIEZ INSTRUKCJE STOP
WYDARZENIE NADZWYCZAJ TRAGICZNE i KAOPOTLIWE DLA KLIENTÓW
BANKU STOP NIE BYLIZMY ZWIADOMI DODATKOWEJ DZIAAALNOZCI
WICEPREZESA CARTWRIGHTA STOP OCZEKUJEMY PANI ODPOWIEDZI STOP
HORACE BOUTIER PREZES WATERMAN TRUST COMPANY Elizabeth była
wstrząśnięta. Wysłała Boutierowi wiadomość, że wszystkie oświadczenia w imieniu
104
Zakładów Scarlatti wyda w ciągu tygodnia Chancellor Drew Scarlett. Do tego czasu nie
będzie żadnych komentarzy.
Drugi telegram wysłała do Chancellora.
SCARLETT, 66 ULICA 129, NOWY JORK W SPRAWIE JEFFERSONA
CARTWRIGHTA %7Å‚ADNYCH OZWIADCZEC POWTARZAM NIE BDZIE %7Å‚ADNYCH
OZWIADCZEC PUBLICZNYCH ANI PRYWATNYCH POWTARZAM PUBLICZNYCH
ANI PRYWATNYCH DOPÓKI NIE ZADZWONI DO CIEBIE Z ANGLII STOP
POWTARZAM %7Å‚ADNYCH OZWIADCZEC STOP ZAWSZE KOCHAJCA MATKA
Elizabeth czuła, że powinna wrócić do stolika, by nie wzbudzać zbytniego zainteresowania
sprawą. Kiedy powoli szła wąskimi korytarzami za oficerem pokładowym, coraz lepiej
rozumiała, że to, co się stało, było ostrzeżeniem. Natychmiast odrzuciła hipotezę, że
"dodatkowa działalność" Cartwrighta stała się przyczyną jego śmierci. Był zbyt niepoważny,
by komukolwiek naprawdę zagrażać.
Jednak musiała się przygotować na to, że jej umowa z Cartwrightem wyjdzie na jaw.
Można było podać kilka wyjaśnień, lecz i tak prawdopodobnie wszyscy uznają, że jej wiek w
końcu dał o sobie znać. Umowa tego rodzaju z człowiekiem takim jak Jefferson Cartwright
stawiała pod znakiem zapytania wiarygodność Elizabeth jako szefa Zakładów.
Nie obchodziło to madame Scarlatti. Nie przejmowała się opinią innych.
Obchodziło ją za to, i to bardzo, coś innego. Coś, czego naprawdę się obawiała: że
umowa nie zostanie odnaleziona.
Wróciwszy do stolika usprawiedliwiła swoją nieobecność krótkim stwierdzeniem, że
zmarł jeden z jej zaufanych pracowników, którego dosyć lubiła. Ponieważ wyraznie nie miała
ochoty na rozwijanie tematu, towarzystwo przy stole złożyło jej wyrazy współczucia i po
stosownej przerwie w rozmowie wróciło do przerwanych wątków.
Kapitan "Calpurni", otyły Anglik z krzaczastymi brwiami i kwadratową szczęką,
zauważył z zadumą, że utratę dobrego pracownika porównać można do utraty bosmana.
Młody człowiek siedzący obok Elizabeth pochylił się ku niej i odezwał cicho:
- On jest jakby żywcem wzięty z Gilberta i Sullivana -, prawda?
Starsza pani odwzajemniła konspiratorski uśmiech Canfielda i wśród szmeru rozmów
odparła półgłosem:
- Oto prawdziwy władca na morzu. Wyobraża pan sobie, jak skazuje winnych na
chłostę?
- Nie - odparł Canfield. - Ale mogę sobie wyobrazić, jak gramoli się z wanny. To
zabawniejsze.
- William Gilbert i Arthur Sullivan - autorzy operetek, popularnych w Anglii pod
koniec XIX wieku.
- Niegrzeczny chłopiec. Jeśli wpadniemy na górę lodową, będę pana unikać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]