doczekać się nie możemy...
22
A gdzie oni są? zapytała %7łydówka. Wymieniła nazwę rodzinnego swego miasta.
Jeden w biurze, a drugi w wojsku służy... objaśniła jeszcze i z nagłym postanowieniem,
aby już iść do domu, %7łydówce na pożegnanie głową skinęła.
Dobranoc, Ruchlo! Idzże do domu, bo zmarzniesz tylko i zachorować możesz, a dziś już
pewno nic tu nie wystoisz...
Już ja tak przywykła. Dobranoc panience! Daj Boże szczęście!
Jaką ta %7łydówka dziwną, dziką myśl miała, że ona od jakiegoś miłego pana listu oczekuje!
Zdarza się na świecie, i nierzadko, że dziewczęta od miłych sobie ludzi miłe listy otrzymują;
ale ją nie spotkało to nigdy i pewno nie spotka. Nikt na ziemi nie myśli o niej i o nią nie dba!
Dla niej są tylko takie amory, jak tego pachnącego jegomości, któremu dziś w twarz dała.
Przy wspomnieniu o tych amorach wzdrygnęła się i tak prędko znowu iść zaczęła, że prawie
w mgnieniu oka znalazła się u drzwi swego mieszkania. Nie zaraz jednak weszła. Z ręką na
klamce drzwi obejrzała się po dziedzińcu. Zwięto! Okna żydowskich mieszkań słabo, jak
zwykle, połyskują od małych lampek, ale u chrześcijan wielkie, uroczyste, wesołe święto!
Wszędzie, na piętrze najwyższym, niżej i jeszcze niżej, poprzedzielane ciemnawymi żydow-
skimi oknami, tu dwa, tam trzy, tam cztery okna jaśnieją rzęsistym światłem, a za nimi widać
festony skromnych zapewne, lecz świeżo upranych i ułożonych firanek i przesuwają się syl-
wetki ożywionych ludzkich postaci i twarzy. U ślusarza ktoś na harmonijce rznie zamaszyste-
go obertasa i słychać srebrny, donośny śmiech kobiecy; u Pauliny rysują się na szybie dwie
bardzo ku sobie przybliżone głowy, z których jedna cała w lokach i we wstążkach, a druga z
małym wąsikiem i dużą czupryną; Jadwidze zaś zdaje się, że do ucha jej dolatuje szczebiot
wesołej szwaczki i barytonowy, sympatycznie brzmiący głos pocztowego urzędnika. Panna
Karolina za jasno oświetlonymi i w wazony przyozdobionymi oknami na fortepianie gra, za-
pewne przed wigilijną wieczerzą w sposób ten rozrywa ślepą swą matkę i siebie. Trzy dewot-
ki formalną iluminację u siebie urządziły, a ponieważ mieszkają nisko, więc wybornie wi-
dzieć można, jak w białych, świeżutkich czepkach, barczyste i ciężkie, zwinnie jednak krążą
dokoła nakrytego stołu, przy którym siedzi już siwiutki, ładny staruszek, zapewne przyjaciel
lub krewny, na świętą wieczerzę zaproszony. Daleko weselej jeszcze dzieje się u pokątnego
doradcy, w samym rogu dziedzińca mieszkającego. Tam jedno okno zajęła całkiem choinka z
mnóstwem zapalonych świeczek i uwieszonych do jej gałęzi pozłacanych orzechów i cukier-
ków. Dokoła zaś tego drzewka, wyżej i niżej, unosi się prawdziwy deszcz dziecinnych głó-
wek. Jest ich, ze sześcioro pouczepiały się snać okna, powłaziły na krzesła i wszystkie śmieją
się, z różowymi od szczęścia buziami, z rękami ku gałęziom rajskiego drzewka wyciągnięty-
mi. Jakkolwiek Jadwiga wie dobrze, że pokątny doradca jest bardzo złym człowiekiem, myśli
jednak teraz, że dzieci jego podobnymi są bardzo do malowanych na obrazach aniołków, a
śmiechy ich głośne, radosne w jeden chór zlewają się w jej uchu z harmonijką ślusarza i
śmiechem jego żony, z fortepianem panny Karoliny i szczebiotem lekkomyślnej szwaczki, z
basowym głosem ładnego staruszka, który siedzi u stołu dewotek, z brzękiem talerzy i szkla-
nek rozlegającym się w mieszkaniu szewca Jerzego, który teraz nie stuka już i nie hałasuje po
pijanemu, ale u samego okna siedząc, poważnie i zamaszystymi gestami przed kimś we wnę-
trzu mieszkania znajdującym się, peroruje. Wszystko to razem nie tworzy wcale hałasu, tylko
łagodny szmer, zda się, uroczystością wielkiego święta przytłumiony, z różnych przegródek
tego kotła wyciekający na dziedziniec obszerny, śniegiem usłany, czterema wysokimi ścia-
nami otoczony, a jako dach mający ciemne niebo wieczorne, na które zaczynają występować [ Pobierz całość w formacie PDF ]